„Nie dziwię się, że ludzie kupują tańsze paliwo” - przyznaje w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” Jan Fuks, właściciel stacji w Lesku i Sanoku. „Ale ja nie jestem w stanie z tym konkurować, bo nie mogę obniżyć ceny do 3,20 zł. Przez handel paliwem z Ukrainy od ostatniego roku na obu stacjach musiałem zwolnić dziesięciu pracowników” – dodaje.
Handel jest nielegalny, ponieważ prawo zezwala na przywóz z zagranicy jedynie pełnego baku paliwa oraz dodatkowo 10 litrów w kanistrze. Jak na razie policja nie ma jednak sukcesów w walce z nielegalnym handlem, mimo, że wie, gdzie on się odbywa.
Paliwo z zagranicy przywożą ukraińscy kierowcy ciężarówek. Paliwo jest przelewane z baku ciężarówki do kanistrów kupujących. Policja jednak niezmiennie otrzymuje wyjaśnienia, że kupującemu skończyło się paliwo i tylko pożycza je od Ukraińca, który to potwierdza. „Z takim materiałem nie mamy nawet co iść do prokuratora” - twierdzi Marek Białek, wiceszef leskiej policji.
Tymczasem Jan Fuks nie może się nadziwić: „W rejonie ul. Przemysłowej w Lesku dzień w dzień stoi 10, 15 samochodów na ukraińskich tablicach. Czy policja wierzy w to, że przyjeżdżają tu tylko po to, by pożyczyć mieszkańcom Leska paliwo?”
Jedyna kara dla handlarzy to mandaty w wysokości 100 zł za złamanie przepisów o ochronie środowiska, benzyna bowiem czasem kapie na trawnik.
Według danych stowarzyszenia Moja Stacja, które zrzesza kilkudziesięciu właścicieli stacji paliw na Podkarpaciu obroty na stacjach spadły w ciągu ostatnich trzech lat o 30% jeśli chodzi o benzynę oraz o 50% jeśli chodzi o olej napędowy.
Po tańsze paliwo na Ukrainę jeżdżą także sami Polacy. Ruch na granicy w Medyce zwiększył się w I półroczu o 2/3 w stosunku do I półrocza 2004 roku. „80 proc. samochodów osobowych przekracza granicę i zaraz wraca z powrotem. Możemy przypuszczać, że wjeżdżają tylko po to, by zatankować – mówi „Gazecie Wyborczej” Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.
M.D.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”