Takiego oblężenia Lidl nie przeżył od momentu gdy "rzucił" crocsy czy torebki Wittchen. W Zielonej Górze pracownicy nie byli w stanie poradzić sobie z zalewem klientów i wezwali policję. W efekcie sklep musiał być zamknięty. A zaczęło się tak niewinnie.


Na popularnych stronach Hejted [od ang. hate, czyli nienawidzić], na których pojawiają się wpisy dotyczące rzeczy/zachowań/czynności, których użytkownicy nie cierpią, mniej więcej tydzień temu pojawił się wpis.
Można to przetłumaczyć w taki sposób: osoby, robiące zakupy w czasie roku szkolnego i w godzinach, w których odbywają się lekcje, miały pretensje do uczniów Zespołu Szkół Elektronicznych i Samochodowych w Zielonej Górze, korzystających z tego samego przywileju, a więc na przerwach wstępujących do dyskontu. Mają w końcu niedaleko do Lidla - wystarczy, że przejdą przez ul. Staszica.
Na odpowiedź uczniów nie trzeba było długo czekać. Wybrali jedną z przerw (tą dłuższą o godz. 11.20) i przyszli do sklepu... wszyscy. Około 600 osób skutecznie sparaliżowało market Lidla. Ponieważ ochrona obiektu nie mogła sobie poradzić z zalewem klienteli, a wezwana na miejsce policja rozkładała ręce (w końcu jeszcze nie ma reglamentacji w sklepach), dyskont został zamknięty, dopóki wszyscy uczniowie nie zrobili zakupów.
Jak wyjaśniali organizatorzy akcji, nie chodziło o zrobienie nikomu na złość. Chcieli po prostu pokazać mieszkańcom, że gdyby tak było, to blokowaliby sklep na jednej z przerw. A oni po prostu chcą sobie... kupić coś do jedzenia czy picia.
aw