Dewaluacja? Na razie deprecjacja ...
Mamy nowego ministra finansów. Należałoby raczej powiedzieć "starego-nowego". Przyznam, iż osobiście nie mam wielkich uprzedzeń do Grzegorza Kołodki (bo o nim mowa). No może z małym wyjątkiem. Pamiętam jak podczas poprzedniego urzędowania wprowadził podatek od transakcji giełdowych. Podatek ten miał przynieść fuuuurę pieniędzy do budżetu. Skończyło się wielką klapą i dobiciem i tak już dogorywającej w 1994 roku giełdy papierów wartościowych. Podobno Polak uczy się najlepiej na własnych błędach (choć są i tacy, co mówią, że i przed i po szkodzie Polak głupi). Gdyby tak było, to może tym razem wszelkie błędy jakie popełnił Kołodko w latach 1994-1997 już się nie powtórzą? Życzę nowemu ministrowi jak najlepiej. Oby tylko nie poprowadził Polski ścieżką Argentyńską ...
Zastanawiam się tylko, czy wypowiedzi Grzegorza Kołodki (ostatnie z maja bieżącego roku w wywiadzie dla TVP) na temat konieczności zdewaluowania złotego o 15% (do poziomu 4,60-4,70 złotego za dolara) będą teraz przez niego realizowane? Zdaniem ministra finansów rynek jest dobry przy ustalaniu ceny pomidorów, lecz przy ustalaniu cen na rynkach finansowych zdecydowanie lepsze efekty przynosi działanie administracyjne. Na razie działania te miałyby się tylko ograniczyć do ceny pieniądza (poziom stopy procentowej) oraz do ceny walut (kursy wymiany). Być może ceny niektórych akcji notowanych na GPW także powinny być ustalane administracyjnie? Jeśli bowiem taki fundusz poręczeń kredytowych otrzymuje od Skarbu Państwa akcje TPSA, czy też PKN Orlen, których cena następnie spada, to w oczywisty sposób zmniejsza to możliwość poręczeń kredytowych dla tak "prężnych" firm jak Stocznia Szczecińska (sam jestem szczecinianinem). Jasne jest, iż rynek nie powinien w takich sytuacjach decydować o cenach... ;-)
Nie wiem jak w praktyce miałaby wyglądać dewaluacja złotego. Zgodnie z definicją oznacza ona administracyjne ustalenie nowego kursu waluty krajowej względem walut zagranicznych, na niższym poziomie. Pytanie, co się stanie, gdy dwa banki będą jednak chciały przeprowadzić wymianę walut (na przykład złotówek na euro) po kursie rynkowym, a nie po kursie administracyjnym? Czy transakcje odbiegające od kursu centralnego miałyby być zakazane? A może jedynym sprzedającym i kupującym waluty byłby NBP? Chyba już to kiedyś przerabialiśmy z mizernym skutkiem.
Póki co dokonuje się na naszych oczach deprecjacja złotego. Deprecjacja, czyli rynkowe osłabienie złotego. Instytucje finansowe z niechęcią przyjęły zmianę na stanowisku ministra finansów i na wszelki wypadek postanowiły część posiadanych złotówek (a wcześniej obligacji oraz bonów skarbowych) sprzedać i odkupić euro oraz dolary. Tym samym złotówka straciła względem koszyka walut (koszyka złożonego po połowie z dolara i euro) ponad 4%. W piątek maksymalny spadek wartości złotego sprowadził kurs koszyka do poziomu 4,1237, co skutkowało przebiciem w górę bardzo ważnej linii trendu spadkowego (linia granatowa). To kolejny (nie pamiętam już który) sygnał wzmocnienia długich pozycji na całym koszyku. Najbliższy poziom oporu przed dalszym wzrostem kursu koszyka znajduje się na wysokości 4,16 złotego. Jeśli i ten opór zostanie pokonany, to czeka nas dalsze osłabienie złotego do poziomu 4,40 złotego za koszyk, czyli tuż tuż do poziomu oczekiwanego przez Grzegorza Kołodkę. Jeszcze raz pozwolę sobie na małą dygresję. Jeśli faktycznie wyższy kurs pozwoli wejść gospodarce na szybszy tor rozwoju, to jeszcze wyższy kurs pozwoli wejść na jeszcze szybszy tor rozwoju. Idąc tym tropem powinniśmy doprowadzić do możliwie najwyższego kursu wymiany - powiedzmy 12,5 złotego za dolara i 12,4 złotego za euro. Oj wtedy to dopiero gospodarka by się rozwijała. A dług publiczny? Najwyżej ogłosi się moratorium na jego spłatę. Nikt nie zmuszał zagranicznych spekulantów do zakupu rządowych papierów skarbowych.
Jeśli ktoś nie pamięta, jak układał się kurs koszyka na przestrzeni ostatnich kilku lat, to tutaj może zerknąć na długoterminowy wykres.
Do tej pory sygnały kupna na koszyku generowało jedynie umacniające się euro. W piątek dzień na tym rynku zakończyliśmy na poziomie nawet powyżej 4,06 złotego. Teraz w sukurs przyszedł dolar. Po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawił się sygnał kupna także waluty amerykańskiej - po przebiciu w piątek poziomu 4,14 złotego za dolara. Jest jednak szansa, iż cena dolara nieznacznie spadnie w przyszłym tygodniu, gdyż na wykresie doszliśmy do linii nawrotu rosnącego kanału. Każdy najdrobniejszy spadek należy jednak wykorzystać do zakupu walut. Wykres tygodniowy wygląda bardzo interesująco a miesięczny jeszcze ciekawiej.
Widzimy, iż czarne chmury zbliżają się coraz większymi krokami do naszej waluty. Coraz mniej opłacalne staje się oszczędzanie w złotówkach. Coraz więcej moich znajomych zamienia oszczędności złotowe na euro (moim zdaniem najlepszy wybór obok franka szwajcarskiego). Posiadacze kredytów hipotecznych długoterminowych na razie jeszcze nie mają powodów do zmartwień, ale dłużnicy krótkoterminowi (głównie firmy finansujący swe inwestycje) powoli zaczynają odczuwać dreszczyk emocji. Kilku moich znajomych już przewalutowuje kredyt nominowany w euro na kredyt złotowy. Ci co mają kredyty zaciągnięte w dolarach jeszcze czekają. Wystarczy jednak mała iskierka, by sprawy potoczyły się lawinowo. Ale chyba wszystko będzie pod kontrolą. Rząd nie pozwoli przecież upaść żadnej firmie z powodu niemożliwości spłaty zaciągniętych kredytów dewizowych. Podobno wkrótce wszyscy będziemy szczęśliwi.
Dobrze, dość tych narzekań. Dobry inwestor (czy też spekulant) poradzi sobie w każdych warunkach. Raz można zarabiać na wzroście kursu złotego, innym razem można zarabiać na spadku jego wartości. A ci którzy nie znają się na spekulacji, niech bankrutują. W końcu silniejszy przeżywa. O i tu mogę powiedzieć szczerze, iż po takiej deprecjacji złotego oczyścimy rynek. Upadną ci co mają upaść, a na ich gruzach powstaną nowe prężne firmy. Ciekawe, czy taki właśnie zamysł przyświecał nowemu ministrowi finansów? Jeśli tak, to brawo Panie Ministrze. Liberał Milton Friedman byłby dumny z Pana ;-)
Spójrzmy teraz na sytuację na rynku eur/usd. Tam po dojściu kursu euro do 0,9970 dolara przyszedł czas na długo oczekiwaną korektę. Tak jak poprzednio silnym poziomem hamującym wzrost kursu euro było 0,96 dolara za euro, tak teraz poziom ten będzie hamować spadek kursu waluty europejskiej. Teraz rynek musi zebrać siły. Najbardziej niecierpliwi inwestorzy muszą zrealizować swe zyski. Oczekuję, iż atak na poziom 1:1 a potem na 1,04 (patrz wykres) nie nastąpi tak od razu. Może nawet kilka tygodni zakołyszemy się w przedziale 0,96-1,00. Choć z drugiej strony tak silny rynek może nie dać szansy spóźnialskim i ruszyć do góry w każdej chwili. No zobaczymy.
Na zakończenie słów kilka na temat rynku obligacji. Właśnie ustalony został nowy kupon odsetkowy dla obligacji dziesięcioletniej (pot. Dezetki) o symbolach: DZ0706, DZ0707, DZ0708 i DZ0709 (czyli z wypłatą odsetek oraz wykupem przypadającym na lipiec). Począwszy od 17 lipca 2002 a skończywszy na 17 lipca 2003 z obligacji tych otrzymamy odsetki w wysokości 101,20 złotego, co oznacza rentowność 10,12%. Jeśli ktoś kupił te obligacje przez 30 listopada ubiegłego roku (przed wprowadzeniem podatku Belki), ten może teraz się cieszyć najwyższą rentownością na rynku papierów skarbowych. Dla pozostałych przyjdzie zapłacić podatek, a wtedy rentowność spadnie do 8,096%. Jeśli ktoś wcześniej zakupił obligacje dziesięcioletnie, to chyba warto je jeszcze potrzymać troszkę. Natomiast wszelkiego rodzaju nowe oszczędności zdecydowanie lepiej lokować w euro lub we franku szwajcarskim. Jeśli moje nawoływanie do wyprzedaży złotówek przyczynią się do dalszego osłabienia naszej waluty, to chyba powinienem otrzymać order od ministra finansów za patriotyzm.
W nadchodzącym tygodniu życzę wobec tego wszystkim, by przypomnieli sobie o patriotyzmie... trzeba się śpieszyć, póki nie jest za późno.
Jacek Maliszewski
e-mail:
Jacek.Maliszewski@waw.bankier.pl























































