Decyzja Rezerwy Federalnej zaskoczyła amerykańskich analityków, choć w istocie była logiczną konsekwencją dotychczasowej polityki Bena Bernankego. Inwestorzy byli zachwyceni, ale tak naprawdę nie ma się z czego cieszyć.
Kwestia ograniczania (ang. tapering) programu skupu obligacji (quantitative easing - QE) była przez rynki dyskutowana przynajmniej od marca. Sprawą kluczową stała się w czerwcu, gdy Bernanke oficjalnie ogłosił możliwość redukcji QE3 do końca 2013 roku. Choć kolejne wypowiedzi przedstawicieli Rezerwy Federalnej były mgliste, nieprecyzyjne i niekonsekwentne, to Wall Street była przekonana, że na wrześniowym posiedzeniu FOMC zapadnie decyzja o ograniczeniu programu skupu obligacji o 10-15 mld USD względem obecnych 85 mld USD miesięcznie (czyli ponad bilion dolarów rocznie!).
Co powiedział Fed?
O ile sama decyzja była dla wielu zaskoczeniem, o tyle już jej uzasadnienie nie powinno stanowić niespodzianki. Członkowie Komitetu argumentowali opóźnienie w normalizacji polityki pieniężnej zaostrzeniem polityki fiskalnej - czyli podwyżkami podatków i łagodną redukcją wydatków federalnych (tzw. sekwestracja), które weszły w życie w styczniu i które ograniczą tegoroczny deficyt budżetowy USA o ok. 30%.
Słabsze "stymulanty" ze strony fiskalnej skłoniły członków Komitetu do znaczącego obniżenia prognoz gospodarczych. Wrześniowa projekcja zakłada wzrost PKB w granicach 2,0-2,3% w porównaniu do 2,3-2,6% prognozowanych w lipcu. Szacunki na rok 2014 zostały obniżone z 3,0-3,5% do 2,9-3,1%. Redukcja była więc znacząca, choć wrześniowe projekcje FOMC nadal zakładają spadek stopy bezrobocia do 6,5% w 2014 roku.
Ponadto władze Fedu obawiają się nadchodzącej batalii o przyszłoroczny budżet federalny i podniesienie limitu zadłużenia Stanów Zjednoczonych. Podzielony Kongres może nam zafundować powtórkę z sierpnia 2011 roku, gdy wizja niewypłacalności USA była całkiem realna. Kierownictwo Rezerwy Federalnej mogły też zaniepokoić szybko rosnące rynkowe stopy procentowe, które wcześniej - za sprawą QE - zostały sztucznie zaniżone.
I co to tak naprawdę oznacza?
Czytając między wierszami, można wyciągnąć dwa dość oczywiste wnioski. Po pierwsze, Fed przyznał rację sceptykom, według których "ożywienie" w gospodarce USA jest mocno przereklamowane. Ameryka tkwi w stagnacji, a wzrost PKB wykazuje tylko dzięki zaniżonemu deflatorowi, czyli skojarzonej z PKB miary inflacji. Bez pracy pozostaje ponad sto milionów Amerykanów. Ich liczba rośnie każdego miesiąca pomimo spadku oficjalnej stopy bezrobocia.
Po drugie, Rezerwa Federalna okazała niezdolność do odstawienia monetarnej morfiny, jaką od pięciu lat funduje największej gospodarce świata. Fed chce chyba zobaczyć 4-procentowy wzrost PKB i pierwsze zwiastuny hiperinflacji, zanim zdecyduje się na ograniczenie dodruku dolarów.
To się nie może dobrze skończyć
W reakcji na brak "taperowania" Wall Street popadła w zachwyt. Dow Jones momentalnie podskoczył o 1%, ustanawiając nowy rekord wszech czasów. Złoto w Nowym Jorku podrożało o ponad 4%, a ropa naftowa niemal o 3%. Trudno o lepszy dowód wpływu Rezerwy Federalnej na rynki finansowe. Utrzymanie monetarnej kroplówki z Fedu zwiększa szanse na kontynuację giełdowej hossy nawet do połowy 2014 roku. Może też stanowić zapalnik wzrostu cen surowców, co przy obecnym stanie koniunktury gospodarczej na świecie groziłoby nawrotem recesji.
W krótkim terminie QE sprzyja wzrostom cen akcji, ale na dłuższą metę stanowi zarzewie przyszłego krachu. "Walka z kryzysem" nadmiernego zadłużenia poprzez generowanie jeszcze większej ilości długu (czyli pieniądza bankowego) przypomina gaszenie pożaru benzyną. Rację ma Marc Faber mówiąc, że polityka Fedu przypomina skok do pustego basenu. Na razie skoczek cieszy się z długiego lotu, ale nie zdaje sobie sprawy, że w basenie nie ma wody. Gdy się o tym przekona, na ratunek będzie za późno.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl


























































