15 stycznia mija rocznica brzemiennej w skutkach decyzji Szwajcarskiego Banku Narodowego o porzuceniu sztucznego parytetu euro do franka. Rok temu Szwajcaria „wyszła ze strefy euro”, przyprawiając o stan przedzawałowy pół miliona polskich dłużników i rujnując walutowych spekulantów.


15 stycznia 2015 roku SNB ku kompletnemu zaskoczeniu rynku i przeważającej większości analityków porzucił politykę obrony minimalnego kursu wymiany euro na franka. Uwolniony z okowów kurs EUR/CHF momentalnie spadł z 1,20 do 0,97. Przez kilkanaście minut na rynku walutowym panował kompletny chaos i trudno było określić, ile w danym momencie trzeba zapłacić za franka. Po kilku dniach notowania pary euro-frank ustabilizowały się przedziale 1,05-1,10 euro za franka.
Od września 2011 r. do stycznia 2015 r. SNB z pełną determinacją bronił parytetu 1,20 franka za euro, na co każdego miesiąca wydawał miliardy świeżo wykreowanych franków i wymieniał je na euro. Jeszcze 12 stycznia (!) wiceprezes SNB Jean-Pierre Danthine zapewniał: „minimalny kurs wymiany musi pozostać fundamentem naszej polityki monetarnej”. Rynek wierzył w te zapewnienia tak mocno, że na parze euro-frank poniżej poziomu 1,20 właściwie nie stawiano zleceń. Analitycy, ekonomiści i brokerzy finansowi zostali oszukani przez jeden z największych i najbardziej wiarygodnych banków centralnych świata.
Frankowe tsunami
Byli jednak tacy, którzy o możliwości zerwania „pega” do euro (tj. sztywnego kursu) spekulowali już kilka miesięcy i tygodni wcześniej. Niektórzy ostrzegali przed taką decyzją na dzień przed jej ogłoszeniem!
Przeczytaj także
Z okazyjnie mocnego franka momentalnie skorzystało przynajmniej kilka tysięcy Helwetów lub obywateli innych państw, którzy pracują w Szwajcarii. Przed kantorami w Zurychu ustawiły się długie kolejki chcących wymienić franki na euro.
„Brak mi słów. To, co zrobił SNB, wywołało tsunami” – powiedział agencji ATS Nick Hayek, prezes firmy Swatch, jednego z największych producentów zegarków. W dniu decyzji SNB akcje jego spółki potaniały o 16,35%.
Przeczytaj także
Wbrew histerycznym komentarzom niektórych prezesów szwajcarskiej gospodarki nie spotkało nieszczęście. Co prawda dynamika PKB wyhamowała niemal do zera, ale stopa bezrobocia pozostała na bardzo niskim poziomie 3,4%. Wzrosła za to siła nabywcza Szwajcarów: lekka deflacja CPI (-1,4% rdr w listopadzie) okazała się najsilniejszym spadkiem cen od 56 lat!
Największe straty poniósł… Szwajcarski Bank Narodowy, który w czasie trwającej ponad trzy lata obrony „pegu” wyładował swój bilans obligacjami krajów strefy euro (podobnie przede wszystkim długiem Niemiec). I gdy wartość euro wyrażona we franku szwajcarskim spadła o kilkanaście procent, SNB musiał zaksięgować wielomiliardowe straty. Według wstępnych wyników w 2015 r. SNB poniósł rekordową stratę 23 miliardów franków. Mimo to SNB wypłaci dywidendę w kwocie 15 CHF na akcję, co podreperuje budżety udziałowców – przede wszystkim kantonów i rządu federalnego.
Przeczytaj także
Matrix ujemnych stóp procentowych
Wraz z porzuceniem „eurowej smyczy” SNB ogłosił drugą rewolucyjną decyzję: ściął docelowy poziom dla trzymiesięcznego Liboru CHF o 50 punktów bazowych, do przedziału od -0,25% do -1,25%, obniżając stawkę oprocentowania depozytów bankowych do -0,75%. Ujemne stopy, według deklaracji SNB, miały na celu zniechęcenie dużego kapitału do lokowania gotówki w Szwajcarii.
Skutkiem ubocznym było złagodzenie wzrostu rat kredytowych m.in. dla Polaków zadłużonych w helweckiej walucie. Choć z implementacją ujemnego Liboru niektóre polskie banki miały sporo kłopotów „technicznych”: niektóre z nich uparcie utrzymywały, że oprocentowanie kredytu nie może być ujemne. Opór Getinu i Pekao SA był tak silny, że za sprawę wziął się UOKiK. Po tych naciskach wszystkie banki zapewniały, że uwzględniają ujemny Libor przy wyliczaniu rat kredytowych. Te deklaracje potwierdził także UOKiK, aczkolwiek nie wszystkie instytucje uwzględniają ujemne oprocentowanie w przypadku, gdy wysokość marży nie pokrywa stawki Libor.
W ślad za SNB poszły banki centralne Szwecji i Danii, które także obniżyły stopy procentowe poniżej zera. W listopadzie 2015 r. pierwszy szwajcarski bank komercyjny zdecydował się przerzucić ujemne stopy procentowe na klientów, naliczając ujemne odsetki na rachunkach osobistych.
Waluty i polityka
Skok notowań franka sprawił, że kwestia kredytów denominowanych lub indeksowanych w CHF została rozdmuchana przez media. Niezbyt liczne demonstracje rozgoryczonych „frankowiczów” wdarły się do głównego nurtu mediów i polityki. „Rozwiązanie” kwestii kredytów walutowych stało się nawet jednym z postulatów prezydenta Andrzeja Dudy.
Odgórnie kwestię „restrukturyzacji” frankowego portfela kredytowego usiłowała rozwiązać także Platforma Obywatelska. Jednakże sklecona naprędce i niepotrzebnie skomplikowana propozycja PO umarła śmiercią naturalną. Wszystko przez poprawkę zgłoszoną przez SLD, która obarczała banki 90% kosztów przewalutowania kredytów frankowych. Ustawa byłaby tak kosztowna dla sektora bankowego, że PO zdecydowała się ją uśmiercić bez ponownego głosowania.
Rok po decyzji SNB problem frankowych hipotek pozostał nietknięty. Ok. 180 tysięcy polskich rodzin zostało kredytowymi niewolnikami – z powodu droższego franka dług wyrażony w PLN przewyższa wartość nieruchomości. Część dłużników ma do spłaty nawet o kilkadziesiąt procent wyższy dług niż w momencie jego zaciągania. Dla sektora bankowego to tykająca bomba o sile rażenia blisko 80 mld zł, która grozi wybuchem przy pierwszej recesji lub kolejnym skoku kursu CHF/PLN.
Status quo utrzymany
Na stole pozostała propozycja Andrzeja Jakubiaka. Przewodniczący KNF zaproponował, aby frankowi dłużnicy mogli dobrowolnie przewalutować swoje kredyty po bieżącym kursie NBP, przy czym połowa zrealizowanych strat na kursie franka byłaby stopniowo umarzana przez banki, a druga połowa zostałaby zamieniona na preferencyjnie oprocentowany kredyt niezabezpieczony hipoteką.
Pomimo licznych obietnic polityków oraz „wzmożenia” bankierów kwestia frankowych hipotek wygląda dziś prawie tak samo jak rok temu. Problem powróci ze zdwojoną siłą, jeśli kurs franka podskoczy o kilkadziesiąt groszy. Póki jednak cena franka waha się w przedziale 3,80-4,06 złotego, „kwestia frankowa” zapewne będzie stopniowo marginalizowana. Zwłaszcza, że po wprowadzeniu podatku od aktywów finansowych banki nie mają już możliwości, aby pokryć klientom straty poniesione na niekorzystnych różnicach kursowych.


























































