Gwoździem wtorkowego programu było przemówienie Janet Yellen. Szefowa Rezerwy Federalnej powiedziała coś, czego chyba mało kto się po niej spodziewał. Skutkiem było umocnienie dolara, spadek cen złota i płaska sesja na Wall Street.


To były zaskakująco szczere jak na bakiera centralnego wypowiedzi. Janet Yellen przyznała, że Fed mógł nie zrozumieć natury czynników, które utrzymują inflację CPI (przynajmniej tą oficjalnie raportowaną) poniżej 2%. I że czynniki te utrzymają się w dłuższym okresie, utrudniając „stabilizację” inflacji wokół 2-procentowego celu.
Niemniej jednak „nierozsądnym byłoby utrzymywanie polityki monetarnej bez zmian dopóki inflacja nie wróci do 2-proc. celu.” - powiedziała Yellen. Oznacza to tyle, że Fed może podnosić stopy procentowe, nawet jeśli inflacja będzie utrzymywała się poniżej celu. To spora zmiana, bo do tej pory szefowie banków centralnych udawali, że zerowe (lub wręcz ujemne) stopy procentowe zawsze są „smaczne i zdrowe” i że rzekomo nie mają istotnych negatywnych konsekwencji.
Słowa Janet Yellen przyczyniły się do wzrostu oczekiwań na wzrost stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Rynek kontraktów terminowych wycenia szanse grudniowej podwyżki stóp w Fedzie już na 78% wobec ok. 40% miesiąc temu.
W konsekwencji dolar umocnił się względem euro – kurs EUR/USD spadł poniżej 1,18 i znalazł się na najniższym poziomie od miesiąca. Aprecjacja dolara uderzyła w notowania złota – królewski metal został przeceniony o 1,3%, wymazując poniedziałkową zwyżkę i powracając poniżej 1.300 USD/oz.
Za to na Wall Street działo się niewiele. Na początku sesji nowojorskie indeksy usiłowały kontynuować natarcie na północ, ale słowa Janet Yellen zatrzymały giełdowe byki. W samej końcówce handlu przeważyły niedźwiedzie, spychając Dow Jonesa i S&P500 nieznacznie pod kreskę. Ten pierwszy stracił 0,23%, a drugi 0,30%. Na plusie uchował się Nasdaq, który zamknął dzień wzrostem o 0,15%.
Krzysztof Kolany


























































