Tegoroczny przypływ eksportu pszenicy w Rosji, który jest na tyle duży aby wyżywić Japonię przez więcej niż dwa lata, może nie być na tyle duży aby zatrzymać silny wzrost kursu pszenicy. Globalny popyt na surowiec znacznie przewyższa podaż, która w 2011 roku ucierpiała z powodu amerykańskiej suszy na środkowym-zachodzie USA.
Jak wynika z ankiety przeprowadzonej przez agencję Bloomberg, rosyjska sprzedaż pszenicy wzrośnie w tym roku ponad czterokrotnie do poziomu 17,9 milionów ton. Oczekuje się, że ceny pszenicy wzrosną o 16 proc. do końca grudnia 2011 roku i cena za jeden buszel pszenicy będzie wynosić 8,50$.
Rosja wznowiła eksport pszenicy w lipcu po tym jak doświadczyła najpoważniejszej suszy od około 50 lat, a szalejące pożary trawiły wszystko co stanęło im na drodze. Zakaz eksportu trwał prawie rok czasu, jednak było to najlepsze rozwiązanie, na które mogli sobie pozwolić Rosjanie. W tym roku najgorętsze lato od 1955 roku spędza sen z powiek amerykańskim farmerom ze środkowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych.
Na giełdzie w Chicago odkąd wznowiono rosyjski eksport, notowania pszenicy wzrosły o 20 proc.. Nieustannie w zwyżkach kursu pomagała susza, która rozprzestrzeniała się po Wielkich Równinach USA. Według szacunków amerykańskiego Departamentu Rolnictwa, globalny popyt na pszenicę wzrośnie w sezonie 2011/2012 o 3 proc. do 675 milionów ton.
W piątek notowania pszenicy zatrzymały się na 7,2975$ za buszel, co stanowiło 55 proc. więcej niż 10-letnia średnia notowań surowca. Jednak aby osiągnąć rekordowy poziom 13,495$ za buszel z lutego 2008 roku, musiałaby podrożeć jeszcze o 84 proc..
Dodatkowy eksport będzie płynąć także z Ukrainy, gdzie sprzedaż pszenicy wzrośnie ponad dwukrotnie do 9 milionów ton. Prawdopodobnie inwestorzy w dalszym ciągu obstawiać będą silny wzrost notowań pszenicy, nawet pomimo zwalniającej globalnej gospodarki.
Zatem ograniczenie podaży będzie dominować w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych na rynkach surowców rolnych. Dla przeciętnego obywatela będzie to oznaczać znacznie droższą żywność.
K.G.


























































