Niedawno prasę obiegły wiadomości, że w styczniu pensje Polaków „wzrosły o 5%”. Z punktu widzenia statystyki informacja ta była prawdziwa. Lecz frustracja wielu internautów była jak najbardziej uzasadniona.
Komunikat Głównego Urzędu Statystycznego głosi, że w styczniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 3391,59 złotych brutto i było o 5% wyższe niż rok wcześniej (oraz aż o 11,9% niższe niż w grudniu, gdy pracodawcy wypłacali świąteczne bonusy i całoroczne premie). Oznaczało to, że w styczniu Polacy zarabiali o 161,50 złotych więcej niż przed rokiem. I dopiero to ostatnie zdanie jest nieprawdziwe.
Nie ufaj statystyce
Po pierwsze, GUS publikuje dane o wynagrodzeniach brutto – czyli przed potrąceniem podatku na ZUS i PIT-u. Po uwzględnieniu tego haraczu w kieszeni statystycznego pracownika zostawałoby już tylko 2.429,14 złotych. Drugi problem wiąże się ze statystyką. GUS podaje do wiadomości wartość średnią, nie uwzględniając innych miar statystycznych, które pozwoliłyby na lepszą diagnozę sytuacji.
Zobacz też:
» Skąd się bierze inflacja?
Przykładowo w przedsiębiorstwie zatrudniającym 10 robotników zarabiających po dwa tysiące brutto, dwóch kierowników (po pięć tysięcy każdy) i dyrektora (dziesięć tysięcy) średnia pensja wyniosłaby 3.077 złotych i byłaby o połowę wyższa od uposażenia większości zatrudnionych. Podobnie jest w całej gospodarce: około 70% pracowników pobiera pensje niższe od średniej krajowej. Osobną kwestią pozostaje dobór próby: GUS bierze pod uwagę jedynie przedsiębiorstwa zatrudniające ponad 9 osób. Taka klasyfikacja wyklucza małe i mikro firmy, gdzie zarobki są zazwyczaj znacznie niższe niż w korporacjach.
Inflacja pożera wzrost płac
Drugim problemem w ocenie danych GUS-u jest zestawienie nominalnego wzrostu wynagrodzeń z ich siłą nabywczą. Choć zarabiamy coraz więcej, to równocześnie coraz szybciej rosnące koszty życia zabierają nam większość wzrostu wynagrodzeń. W styczniu oficjalna miara inflacji (czyli wskaźnik CPI mierzący ceny detaliczne) był o 3,8% wyższy niż przed rokiem. Oznacza to, że realny wzrost płac wyniósł tylko 1,16%, co tak naprawdę oznacza stagnację realnych wynagrodzeń.
Powyższy wykres obrazuje różnicę pomiędzy płacami nominalnymi a realnymi. W ciągu 15 lat te pierwsze wzrosły 4,8-krotnie, ale realnie zwiększyły się tylko o 80%. Pole pomiędzy niebieską a czarną linią odzwierciedla wpływ inflacji, która rujnuje portfele pracowników.
Zobacz też: Dlaczego złoto jest prawdziwym pieniądzem
Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, gdyby przeliczyć gusowską średnią krajową na prawdziwy pieniądz – czyli złoto. Na początku wieku za równowartość przeciętnej pensji brutto (przy czym należy pamiętać o 30-procentowym podatku!) można było kupić 60 gram złota. Później wartość średniej płacy systematycznie malała, aż w czerwcu 2010 roku spadła do zaledwie 25,8 gram kruszcu.
Wnioski nie są optymistyczne dla pracowników. Przyspieszająca inflacja wywołana drukiem pustego pieniądza nadal będzie obniżała realną wartość zarobionych pieniędzy. Z jednej strony to dobra wiadomość dla pracodawców, choć ten pozytywny dla nich czynnik zniwelują drożejące surowce i energia. W skali globalnej inflacja wciąż będzie prowadzić do nieuzasadnionej ekonomicznie redystrybucji dochodów: stracą pracownicy, a zyskają posiadacze takich aktywów jak nieruchomości, kruszce, surowce czy akcje przedsiębiorstw.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl
k.kolany@bankier.pl
Zobacz też:
» Długi Obamy pogrążą dolara
» Rząd może się zadłużać. Do czasu...
» Polski Indeks Nędzy najgorszy od blisko czterech lat
» Długi Obamy pogrążą dolara
» Rząd może się zadłużać. Do czasu...
» Polski Indeks Nędzy najgorszy od blisko czterech lat



























































