"Jestem naukowcem, jednak ze względu na to, że moje badania dotyczą dzieł sztuki, ludzi ze świata przestępczego, dużych sum pieniędzy, a czasami też polityki i dyplomacji, niektórzy błędnie nazywają mnie detektywem" - zwrócił uwagę badacz rynku antyków, w tym nielegalnych międzynarodowych grup handlarzy artefaktami.
"Pod warstwą światła i luksusu kryje się dużo brudu. Gdyby ludzie wiedzieli, z czym to się wiąże, nie angażowaliby się (w takie transakcje" - podkreślił Cirogiannis.
Ekspert poinformował PAP, że do tej pory przyczynił się do zwrotu ponad 200 obiektów do 13 krajów ich pochodzenia, w tym m.in. do Grecji, Włoch, Syrii, Turcji czy Egiptu.
Archeolog powiedział, że wszystkie te przedmioty traktuje "jak swoje dzieci". "Jestem z nich wszystkich równie dumny. No, może trochę bardziej jestem dumny z tych obiektów, które wróciły do mojego kraju, do Grecji" - przyznał Cirogiannis.
Pytany o to, jak wyglądają prowadzone przez niego badania, wyjaśnił, że na początku próbuje ustalić pochodzenie danego przedmiotu, sprawdza informację na temat jego dotychczasowej historii kolekcjonerskiej i weryfikuje te dane z rzeczywistością. W czasie tego procesu może się okazać, że przedstawione informacje są błędne. "To jest pierwszy sygnał ostrzegawczy, że coś jest nie tak" - dodał.
Następny etap to próba uzupełnienia brakujących albo niepoprawnych danych dotyczących właścicieli przedmiotu. "Zazwyczaj to właśnie w tych lukach ukrywa się coś podejrzanego, np. informacja o tym, że obiekt zmienił właściciela w sposób nielegalny" - kontynuował ekspert.
W przypadku antyków zdarza się, że dokumentacja nie uwzględnia pierwotnego pochodzenia przedmiotu, przedstawia jedynie jego późniejszą historię. "Część moich badań polega więc na tym, że +cofam się w czasie+, szukam tych pominiętych fragmentów i wykazuję, że mogą (możemy mieć do czynienia) z działaniami nielegalnymi" - dodał. Następnie ekspert tworzy na nowo pełną historię kolekcjonerską przedmiotu, wraz z dowodami dotyczącymi jego pochodzenia.
Z badań może wyniknąć, że przedmiot znalazł się na rynku w sposób nielegalny i wtedy państwo, z którego pochodzi, może ubiegać się o jego zwrot.
"Moje działania kończą się w momencie publikacji wyników badań. Zgodnie z prawem, w następnej kolejności sprawą powinny zająć się odpowiednie organy danego okradzionego państwa" - wyjaśnił rozmówca PAP.
Skradzione obiekty archeologiczne muszą wrócić do krajów swojego pochodzenia - uważa archeolog. "Ludzie w nielegalny sposób bogacą się na przedmiotach, które należą do nas wszystkich ze względu na wartość historyczną. (Ta wartość) poprzez grabież również jest wymazywana i to jest największa szkoda" - zaznaczył.
"To jest czyn przestępczy, to jest nieetyczne i w wielu przypadkach świętokradcze, gdy obiekty pochodzą ze zbezczeszczonych i zniszczonych świątyń" - podkreślił Cirogiannis. "Właśnie dlatego ten proces zwrotu obiektów jest tak ważny" - ocenił.
"Nawet gdybym miał dziesięć żyć, to by nie wystarczyło do zajęcia się całą pracą, która pozostaje do wykonania w mojej dziedzinie" - przyznał. Jak tłumaczył, z tego względu poszukuje osób do współpracy. Działa z nim już ponad 80 wolontariuszy z różnych krajów. To nie tylko przedstawiciele społeczności akademickiej, ale też osoby spoza świata uniwersyteckiego, które nie mają nic wspólnego z archeologią, jednak zależy im na tym, by wnieść swój wkład w jego badania.
Z Aten Natalia Dziurdzińska (PAP)
ndz/ szm/