Rynki

Twoje finanse

Biznes

Forum

Pozorny spadek oczekiwań inflacyjnych w Polsce

Krzysztof Kolany

W mediach przeczytacie Państwo, że w lutym „nastąpiło przesunięcie oczekiwań inflacyjnych w kierunku znacznie niższej inflacji w Polsce”. To wpisuje się w narrację, że styczeń przyniósł inflacyjny szczyt. Ale nie oznacza to, że w najbliższych miesiącach inflacja nam odpuści.

fot. Tupungato / Shutterstock

Tydzień temu ekonomiści odetchnęli z ulgą – inflacja CPI w Polsce nie przekroczyła 10%. Inflacyjny licznik zatrzymał się „tylko” na 9,2% rocznie, co zresztą i tak pozostaje najwyższym odczytem w XXI wieku oraz poziomem nieakceptowalnie wysokim, przeszło 3,5-krotnie przewyższającym cel Narodowego Banku Polskiego. Rynkowi analitycy zakładają, że był to najwyższy odczyt inflacji cenowej w tym cyklu koniunkturalnym.

reklama
(GUS)

Luty zapewne przyniesie już wyraźnie niższy odczyt CPI – prawdopodobnie nawet o 1,0-1,5 pkt. proc. A to za sprawą rządowej „tarczy antyinflacyjnej”, w ramach której tymczasowo obniżono stawki VAT na paliwa, żywność i energię. Dzięki temu benzyna Pb95 w lutym jest średnio o 11% droższa niż rok temu, podczas gdy jeszcze w styczniu roczna dynamika sięgała niemal 25%.

(Pekao)

Zaplanowana na pół roku vatowska ulga (spekuluje się, że może zostać przedłużona do końca roku) zaburzyła ścieżkę CPI. Zamiast inflacji obniżającej się z poziomu 9-10%, na wykresie zobaczymy jednorazowe cofnięcie i następnie skok w górę, gdy VAT wróci do poprzednich poziomów. Ponadto sama w sobie redukcja podatków przy braku cięć w wydatkach rządowych oznacza dolewanie oliwy do inflacyjnego ognia poprzez zwiększenie dochodów do dyspozycji u konsumentów.

Narracja inflacyjnego piku

Nie jest wykluczone, że w styczniu faktycznie zobaczyliśmy pik inflacji i że zarówno z tarczą, jak i bez tarczy w następnych miesiącach i kwartałach będzie się ona obniżać. Ta narracja pomija jednak dwie kluczowe kwestie. Po pierwsze, inflacja CPI pozostanie nieakceptowalnie wysoka. Według ekonomistów w tym roku inflacja CPI średniorocznie i tak przekroczy 7%, a rok później utrzyma się przynajmniej dwukrotnie powyżej 2,5-procentowego celu Narodowego Banku Polskiego. W dalszym ciągu będzie to oznaczało bardzo szybki spadek siły nabywczej naszych dochodów i oszczędności.

()

Po drugie, spadek inflacji nie oznacza, że ceny w sklepach spadną. Nic z tych rzeczy! Inflacja jest zjawiskiem spadku siły nabywczej pieniądza ilustrowanego przez rosnące ceny w gospodarce. Jeśli inflacja spadnie z 9% do 5%, będzie to znaczyć tylko tyle, że ceny będą rosły wolniej, ale wciąż dość szybko. Dopiero deflacja – czyli przeciwieństwo inflacji – oznacza spadek cen koszyka towarów i usług. I takiego zjawiska w najbliższych latach nikt nie przewiduje. Znaczy to tyle, że nie ma opcji powrotu do cen z roku 2019. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule zatytułowanym „Inflacja, czyli droga w jedną stronę”.

Dlaczego wskaźnik oczekiwań inflacyjnych może być mylący

W narrację o inflacyjnym szczycie znakomicie wpisały się opublikowane dziś dane o oczekiwaniach inflacyjnych konsumentów. „Lutowe badania Głównego Urzędu Statystycznego wskazują na przesunięcie oczekiwań inflacyjnych w kierunku znacznie niższej inflacji w Polsce względem poprzedniego miesiąca” - wynika z danych z Biuletynu Statystycznego GUS. Wskaźnik ocen oczekiwań inflacyjnych przyjął wartość 36,2 pkt. i był aż o 10,9 pkt. niższy niż w styczniu. To drugi najsilniejszy spadek tego wskaźnika od kwietnia 2011 roku i zarazem jeden z najsilniejszych miesięcznych spadków w 18-letniej historii tych statystyk. Ale czy to oznacza, że Polacy oczekują znacząco niższej inflacji w perspektywie następnych 12 miesięcy?

Produkty finansowe
Produkt
Kwota
Okres
miesięcy

Problem tkwi w samej konstrukcji tego wskaźnika. Bazuje on na comiesięcznej ankiecie przeprowadzanej wśród konsumentów i przyjmuje wartości od -100 do +100. Wartość dodatnia oznacza przewagę liczebną konsumentów przewidujących wzrost cen konsumenckich (towarów i usług konsumpcyjnych) nad konsumentami przewidującymi ich spadek, natomiast wartość ujemna oznacza przewagę liczebną konsumentów przewidujących spadek cen konsumpcyjnych nad konsumentami przewidującymi ich wzrost.

Ankietowani przez GUS konsumenci mają możliwość zaznaczenia jednej z sześciu odpowiedzi na pytanie o zmianę cen konsumenckich (towarów i usług konsumpcyjnych) w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Oto te odpowiedzi:

  1. Nastąpi szybszy wzrost;
  2. Nastąpi wzrost w podobnym tempie;
  3. Będą wzrastały wolniej;
  4. Pozostaną mniej więcej na tym samym poziomie;
  5. Nastąpi spadek;
  6. Nie wiem.

Wskaźnik oczekiwań inflacyjnych oblicza się w następujący sposób – bierzemy odsetek odpowiedzi 1., dodajemy do nich połowę odpowiedzi 2., odejmujemy połowę odpowiedzi 4. oraz wszystkie odpowiedzi 5. Innymi słowy, odpowiedzi „nastąpi szybszy wzrost cen” oraz „nastąpi spadek cen” mają wagę 1, zaś odpowiedzi „nastąpi wzrost cen podobnym tempie” oraz „ceny pozostaną mniej więcej na tym samym poziomie” mają wagę 0,5. Pomijane są odpowiedzi "będą wzrastały, ale wolniej". Więcej na ten temat pisaliśmy w artykule zatytułowanym „Prawie 90 proc. Polaków spodziewa się wzrostu cen.”

(Bankier.pl na podstawie GUS)

Przejdźmy od razu do meritum. Problemem jest to, że spadek wskaźnika oczekiwań może oznaczać, że większość ankietowanych konsumentów wciąż oczekuje bardzo wysokiej inflacji. Tyle że już nie przeszło 9-procentowej jak w styczniu, ale np. takiej sięgającej 5-7% w skali roku. A więc niższej, ale wciąż wysokiej. I tak też interpretowałbym lutowy odczyt, w ramach którego zaszły dwie istotne zmiany względem stycznia. Po pierwsze, odsetek ankietowanych oczekujących jeszcze szybszego wzrostu cen obniżył się z 24,57% do 17,06%. Po drugie, o 3,6 pkt. proc. zwiększył się odsetek tych, którzy oczekują utrzymania cen na mniej więcej takim samym poziomie. Wciąż jednak ponad połowa respondentów oczekuje wzrostu cen w podobnym tempie, a wzrostu cen w ogólności spodziewa się prawie 82% ankietowanych konsumentów.

Czy to oznacza, że czeka nas trwałe obniżenie inflacji? Raczej nie. Ale faktycznie styczeń mógł przynieść lokalny szczyt inflacji CPI, która jednak powróci do nas ze zdwojoną mocą po wygaśnięciu tymczasowych obniżek stawek VAT. Możliwe też, że konsumenci obniżyli swoje oczekiwania inflacyjne, widząc spadek cen chleba i paliw. Ale to oznacza, że po odwróceniu zmian w Vacie oczekiwania inflacyjne znowu wzrosną. Ryzyko „odkotwiczenia się” oczekiwań inflacyjnych pozostaje więc wysokie i kierownictwo NBP nie może tego czynnik bagatelizować i RPP powinna dalej podnosić stopy procentowe. Zresztą obecna stopa referencyjna na poziomie 2,75% w żaden sposób nie koresponduje ani z bieżącą, ani z oczekiwaną inflacją CPI.

Aby stopy dogoniły inflację, musiałyby zostać podniesione w pobliże 6-7%. A tego nie oczekują nawet najbardziej odważni ekonomiści. Najdalej poszli tu analitycy Goldman Sachsa, którzy w najnowszej prognozie założyli wzrost stóp procentowych w Polsce do poziomu 5%. Oczekiwania rynku mówią raczej o poziomie rzędu 4%, co wciąż oznaczałoby podwyżki o przeszło 100 pb. w perspektywie najbliższych miesięcy. Oznacza to, że w dającej się przewidzieć przyszłości będziemy żyć w reżymie represji finansowej. A więc w otoczeniu realnie ujemnych stóp procentowych, czyli w sytuacji, gdy nominalne stopy są niższe od zaraportowanej inflacji CPI.

Źródło: Bankier.pl
powiązane
polecane
najnowsze
popularne
najnowsze
bankier na skróty