W kwestiach emerytalnych opinia publiczna nierzadko wprowadzana jest w błąd nie tylko przez polityków, ale też przez część ekspertów. Warto wiedzieć, jak wyglądają reguły gry, w której przymusowo bierzemy udział.
Tematy emerytalne nabierają nośności wraz ze starzeniem się polskiego społeczeństwa. W 2023 roku połowa Polaków liczyła sobie 42,8 lat i więcej. Przez poprzednie 33 lata jako społeczeństwo postarzaliśmy się o przeszło 10 lat. To bardzo dużo i bardzo szybko. Blisko ¼ ludności Polski jest w wieku poprodukcyjnym. I jeśli nic się nie zmieni (a nic na to nie wskazuje), to z roku na rok będzie coraz gorzej. Tj. ludzi starszych będzie coraz więcej, a młodych coraz mniej. Jest to pokłosie dramatycznego spadku dzietności połączonego z tendencją do wzrostu przeciętnej długości trwania życia.
Abstrahując już od możliwości utrzymywania w takiej sytuacji demograficznej modelu repartycyjnego (w ramach którego młodsi pracują i płacą na emerytury starszych) sam fakt starzenia się społeczeństwa sprawia, że tematy emerytalne stają się coraz ważniejsze dla coraz większej rzeszy wyborców i konsumentów medialnego „contentu”. Póki co temat sprowadza się głównie do narzekania na zbyt niskie – zdaniem niektórych – emerytury, kolejnych populistycznych pomysłów na zwiększanie dochodów emerytów, czy też dyskusji nad waloryzacją świadczeń dla seniorów.
Równocześnie w narracji głównego nurtu dominuje wręcz apoteoza modelu zusowskiego. Zewsząd jesteśmy straszeni, że jeśli nie będziemy opłacać comiesięcznego haraczu na rzez ZUS-u, to na starość będziemy biedować. Że praca w szarej strefie to gwarancja starczej nędzy. Że „opłaca się pracować jak najdłużej” i jak najpóźniej przejść na emeryturę. Że ZUS jest Twoją przyszłością i jedyną nadzieją. Szkoda tylko, że nie przebijają się informacje o tym, że „w latach 2025–2029 Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (FUS) pozostaje stabilny, ale wykazuje tendencje deficytowe”. Ładny eufemizm na określenie tegorocznego manka rzędu 80 miliardów złotych, które pokrywane jest z budżetu państwa. W sektorze prywatnym taki niedobór oznaczałby w zasadzie natychmiastowe bankructwo.
Czego nie powiedzą Ci o ZUS-ie?
Na razie zostawmy na boku spekulacje na temat tego, jak długo pociągnie polski system emerytalny w obecnym kształcie. Przyjmijmy za dobrą monetę obietnice, że jakoś da radę co roku dopłacać do niego te sto miliardów złotych rocznie i że przez następne 50 lat to wszystko się nie wysypie. Niech im będzie. Bazować będziemy zatem na bieżącym stanie prawnym i urzędowych prognozach.
„ZUS to dar i zabezpieczenie dla ludzi pracy” – mówią. Prawda jest jednak zupełnie inna. Przymusowe „ubezpieczenia społeczne” są największym ciężarem dla legalnie pracujących w Polsce. Obecnie panujący reżym zusowski sprowadza się do tego, że przez jakieś 40-45 lat oddajesz ZUS-owi mniej więcej 32% tego, co zarabiasz. A następnie przez jakieś 16 lat (w przypadku mężczyzn) lub 24 lata (w przypadku kobiet) będziesz dostawał równowartość ok. 26-30% ostatniej pensji. Rzecz jasna to tylko symulacje i prognozy. W dodatku oparte o obecny stan prawny, który w każdej chwili może ulec zmianie. Jest np. w zasadzie przesądzone, że prędzej czy później władza będzie musiała podnieść wiek emerytalny – kompletnie niedostosowany do obecnej długości życia i liczby opłacających „składki” w relacji do liczby emerytów. Ale nawet teraz jakiż to jest interes, aby przez 45 lat oddawać jedną trzecią pensji, by później przez 15 lat otrzymywać jedną czwartą?
„Bez ZUS-u na starość czeka Cię bieda” – twierdzą. Szkoda, że nie dodają, że z ZUS-em również. Przy stopie zastąpienia rzędu 20-25% przewidywanej dla obecnych 40-latków i młodszych comiesięczne przelewy z ZUS-u nie umożliwią Ci niczego więcej niż wegetację. Spróbuj zrobić eksperyment i przez kwartał przeżyć za jedną czwartą tego, co teraz zarabiasz. Powodzenia!
„Im więcej odłożysz, tym więcej dostaniesz” – powtarzają niczym mantrę siewcy obiecanek-zusanek. To tzw. półprawda. Prawdą jest, że w obecnym systemie wysokość pierwszej wypłaty z ZUS jest tym wyższa, im wyższy jest zwaloryzowany „kapitał emerytalny” uczestnika systemu. Przy czym trzeba zastrzec, że za 20-30 lat większość wchodzących w wiek emerytalny pracowników nie będzie miała dostatecznie dużo owego imaginowanego „kapitału”, aby uzyskać choć emeryturę minimalną. Dlatego też większość przyszłych świadczeń zusowskich będzie równe emeryturze minimalnej. Nie będzie więc miało żadnego znaczenia, ile do systemu wpłaciłeś.
„Na emeryturę opłaca się przejść jak najpóźniej” – głosi inne często powtarzane motto. Jest to przykład zdania, gdzie na podstawie prawdziwych faktów wyprowadza się błędne wnioski. Owszem, im dłużej będziesz płacił „składki” na ZUS, tym wyższy będzie Twój „kapitał” emerytalny. Z kolei im później zgłosisz się po emeryturę, tym krótsza będzie Twoja dalsza przewidywana długość życia. Oba te czynniki działają na rzecz wyższego miesięcznego przelewu z ZUS-u.
Ale to nie wszystko! Liczy się przecież nie tyle to, jak wysoką emeryturę policzy Ci ZUS, ale też jak długo będziesz ją pobierał. Tu oczywiście nie znamy wszystkich zmiennych (a w szczególności osobistej długości życia), ale lepiej jest pobierać 2 000 złotych miesięcznie przez 20 lat, niż np. 2200 zł/m-c przez lat 10. Dodatkowo, opóźniając moment przejścia na emeryturę zwiększasz szanse tego, że... w ogóle jej nie dożyjesz. Statystycznie co ósmy 65-latek nie dożyje 70. urodzin – wynika z tablic średniego trwania życia opublikowanych przez GUS.
Co więcej, pobieraną z ZUS-u emeryturę można samodzielnie zainwestować, powiększając swój osobisty i całkowicie prywatny fundusz emerytalny. Ponadto, nikt nie zabrania Ci pracować już po otrzymaniu zusowskiej emerytury. Ta ostatnia daje jeszcze jeden niesamowity przywilej: wolniznę od ZUS-u dla prowadzących działalność gospodarczą. Zatem jak by nie patrzeć, uprzywilejowany status emeryta opłaca się uzyskać tak szybko, jak to tylko możliwe.
„Wszyscy kiedyś będziemy starzy” – lubią mawiać zwolennicy państwowych emerytur. Otóż nieprawda, nie wszyscy. W 2023 roku do ustawowego wieku emerytalnego dożywało niespełna 78% mężczyzn oraz blisko 94% kobiet. Zusowski system podwójnie faworyzuje panie. Bo choć średnio żyją dłużej od mężczyzn, to zostały obdarzone – w mojej ocenie mocno niesprawiedliwym – przywilejem o 5 lat wcześniejszego wieku emerytalnego i krótszego stażu pracy uprawniającego do emerytury minimalnej (20 lat zamiast 25 lat w przypadku mężczyzn).
Na dodatek system jawnie dyskryminuje mężczyzn, ponieważ przy obliczaniu wysokości emerytury ZUS używa tablicy średniego dalszego trwania życia kobiet i mężczyzn, mimo że ci drudzy żyją zdecydowanie krócej. Artykuł 26., punkt 3. ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych stwierdza jednak jasno, że „średnie dalsze trwanie życia ustala się wspólnie dla mężczyzn i kobiet oraz wyraża się w miesiącach”.
Rzecz jasna nie twierdzę, że w ogóle nie powinniśmy się zabezpieczać na wypadek starości. Ale pieniądze wpłacane na ten cel do ZUS-u przepadają, jeśli umrzemy przed przyznaniem emerytury. To znacząca różnica względem prywatnych form oszczędzania, gdzie w razie naszej przedwczesnej śmierci wszystko odziedziczą nasi spadkobiercy.