Wbrew pozorom bieda nie dotyczy tylko bezrobotnych. W Polsce mamy wysoki odsetek osób pracujących, ale ubogich. Z analizy Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że co 7. pracujący Polak żyje we względnym ubóstwie.
Teoria dotycząca ubóstwa opiera się na tezie, że główną przyczyną biedy jest bezrobocie. W związku z tym działania zmierzające do zmniejszenia liczby osób bezrobotnych powinny prowadzić do spadku odsetka osób ubogich. To stwierdzenie nie do końca jest zgodne z rzeczywistością – nie da się zaprzeczyć, że praca zarobkowa zmniejsza liczbę ubogich, ale pod warunkiem, że płaca pozwala im na zaspokojenie określonych potrzeb życiowych i społecznych.
Granica biedy to 1355 zł netto miesięcznie
Granicę biedy danego człowieka wyznacza dochód wynoszący 60% mediany w danym kraju. W Polsce mediana płac wg GUS wynosi 3100 zł brutto (2200 zł netto), zatem granicę biedy wyznacza dochód miesięczny 1850 zł brutto (1355 zł netto). Trzeba napisać to wprost – osoby osiągające dochód miesięczny mniejszy od ok. 1355 zł miesięcznie to biedacy z definicji.
Przeczytaj także
Względnie ubodzy pracownicy to ludzie, którzy otrzymują dochód niewystarczający do zapewnienia życia na poziomie umożliwiającym zaspokojenie potrzeb życiowych i społecznych w danej zbiorowości. Ma ono zmienny charakter i zależy nie tylko od dochodu, ale też od poziomu nierówności pomiędzy biednymi i zamożnymi. Istotne jest to, że biedny pracujący nie ma praktycznie możliwości oszczędzenia kwoty, która np. po zainwestowaniu w edukację przyczyniłaby się do zwiększenia jego płacy. W Polsce odsetek względnie ubogich pracowników wynosi aż 14,9%. To o 4 pp. mniej niż 10 lat temu.
Otwarte pozostaje pytanie, czy odnotowany w tym okresie spadek należy uznać za sukces prowadzonej polityki społecznej czy pochodną innych mechanizmów zachodzących na rynku pracy (m.in. dużą emigrację zarobkową). W tym kontekście spadek rzędu 3,7 p.proc w ciągu dekady raczej trudno nazwać sukcesem.
Najpopularniejsze teksty Bankier.pl w 2015 roku
Przez cały rok intensywnie pracowaliśmy na to, aby dzięki naszym tekstom i nagraniom wideo czytelnicy byli bliżej finansów, lepiej je rozumieli i sprawnie zarządzali swoimi majątkami, firmami, oszczędnościami.
W Polsce 10% pracujących pełny rok to tzw. ubodzy pracujący. Dla porównania w Czechach odsetek ten wynosi 3,7%; w Finlandii – 3,3%. Gorzej niż w Polsce jest m.in. w Rumunii, gdzie odsetek ten wynosi blisko 18% oraz w Grecji, w której biedni pracujący stanowią 12,4% ogółu pracowników.
Przeczytaj także
Co istotne, wśród osób zatrudnionych na umowę o pracę w Polsce odsetek biednych wynosi 7%. Wśród osób zarabiających poza stosunkiem pracy odsetek ten wynosi 25%. Zagrożenie ubóstwem rośnie w tych gospodarstwach domowych, w których zasobność w pracę jest niska tzn. dochód jednej osoby dzielony jest na dużą liczbę pozostałych członków rodziny.
Blisko co czwarty pracownik to bieda-pracownik
Odsetek ubogich wśród gospodarstw domowych, gdzie oboje rodziców pracuje, wynosi 6%. Od 2005 roku zmniejszył się on o 1/3. Nie ma wątpliwości, że gospodarstwami najbardziej zagrożonymi ubóstwem są rodziny wielodzietne, gdzie tylko jeden członek rodziny (ojciec lub matka) pracuje zarobkowo – aż 42% tego typu rodzin żyje w biedzie.
W Polsce ubóstwo pracujących jest problemem bagatelizowanym. Rządzący zdają się nie zauważać, że 23,1% pracujących Polaków zarabia mniej, niż wynosi 2/3 mediany płacy w kraju.
Przeczytaj także
Statystycznie nie wypadamy najgorzej, bo w Niemczech odsetek takich pracowników wynosi 22,4%, a np. w Islandii -22,4%. Kłopot w tym, że w bogatych krajach Zachodu nawet najniższa płaca często jest wyższa od polskiej średniej krajowej. Różnica polega też na tym, że markowe tenisówki w Polsce to wydatek stanowiący 30% polskiej płacy minimalnej, a w Niemczech tylko 6%. Niestety, chociaż poziom cen w Polsce jest dużo niższy niż w bogatych krajach UE, to za wiele rzeczy płacimy mniej więcej tyle samo, np. odzież, paliwo, buty, rozmowy telefoniczne, itd.
Pułapka niskich wynagrodzeń
Wiele osób, polityków, analityków i nawet ekonomistów w zasadzie nie traktuje tego jako problem, który ma obecnie charakter stały. Zwykle tłumaczy się go jako przejściowe zjawisko, które minie, gdy przestaniemy być krajem na dorobku (jesteśmy nim od 25 lat). W mojej opinii to błąd, bo właśnie frustracja osób pracujących i wciąż biednych jest częstym powodem podjęcia decyzji o emigracji lub wejścia do szarej strefy, a te zjawiska pogłębiają tylko nasze problemy i przedłużają okres „dorabiania się”.
Przeczytaj także
To tzw. pułapka niskich wynagrodzeń, której nie da się przezwyciężyć bez zwiększenia wydajności pracy tzn. produkcji dóbr i usług o wyższej wartości np. przestawienia gospodarki z produkcji „makaronów” na maszyny produkujące „makarony”. Do tego potrzebne są poważne reformy strukturalne – państwo przede wszystkim nie może być uprzywilejowaną konkurencją dla swoich własnych obywateli.
Bieda kosztuje więcej
Biedni i źle wynagradzani pracownicy są nie tylko bardziej sfrustrowani i podatni na populizm polityczny, ale przede wszystkim mniej wydajni, bardziej skorzy do np. drobnych kradzieży, unikania odpowiedzialności za majątek firmy, mniej lojalni w sprawie zachowania np. tajemnicy wewnętrznej, itp. To ma wielki wpływ na konkurencyjność przedsiębiorstwa i jego zdolność do przetrwania np. w okresie kryzysu.
Luka pomiędzy wydajnością pracy a płacami wynosi ok. 20%. Nasze zarobki są mniej więcej o tyle niedowartościowane. Nawet jeżeli pracodawców nie stać na zwiększenie płac, to istnieją rozwiązania podatkowe, które mogłyby ich do tego zmotywować. Równocześnie państwo powinno wprowadzić większe ulgi dla osób o niskich dochodach (zwiększyć kwotę wolną od podatku, wprowadzić ulgę mieszkaniową lub ulgę dla osób wynajmujących mieszkania, etc.).
„Walka” z biedą nie polega na mechanicznym podnoszeniu płac przez państwo i dotowaniu nierentownych sektorów gospodarki, tylko na przekonaniu i zmotywowaniu sektora prywatnego, że wyższe płace ich pracowników są dla nich korzystniejsze, m.in., dlatego, że zmniejszają szereg kosztownych zagrożeń pośrednio finansowanych z ich podatków (coraz wyższych).
Tymczasem w kraju nad Wisłą konkuruje się tylko niskimi płacami, drogimi kredytami i zawzięcie walczy o to, by polski kierowca w Niemczech nie zarobił nawet stawki minimalnej.
























































