W krótkim czasie WIG20 ustanowił nowe roczne minima i przebił ważny opór, WIG z kolei wspiął się na poziomy najwyższe od 2007 roku. Wzrosty obserwować można także na innych rynkach. W Ameryce sytuację tę przyjęło się określać „hossą Trumpa”, nowy prezydent jest jednak tylko jednym z kilku powodów, dla których na giełdy zawitała zieleń. Sprawdzamy, jakie jeszcze fundamenty stoją pod wzrostami na GPW.


Na polskiej giełdzie dawno nie było tak dobrze. Rodzime indeksy wprawdzie nie nawiązały jeszcze do maksimów z czasów wielkiej hossy, konsekwentnie śrubują jednak wieloletnie maksima. Podczas poniedziałkowej sesji WIG znajdował się najwyżej od grudnia 2007 roku. Jeszcze lepiej prezentował się mWIG, który po raz ostatni tak wysoko jak wczoraj notowany był w październiku 2007 roku. Najwyżej od września 2015 roku znalazł się z kolei WIG20.
Ostatnie osiągnięcia polskich indeksów | |||
---|---|---|---|
Stopa zwrotu za ostatnie 3 miesiące | Stopa zwrotu od początku 2017 roku | Notowany najwyżej od | |
WIG | 18,78% | 11,70% | grudnia 2007 r. |
WIG20 | 23,73% | 11,40% | września 2015 r. |
mWIG40 | 20,69% | 13,50% | października 2007 r. |
sWIG80 | 9,59% | 8,50% | stycznia 2008 r. |
Źródło: Bankier.pl |
Choć WIG20 wydaje się wyglądać najsłabiej, to właśnie on rośnie w ostatnich trzech miesiącach najmocniej, bo aż o 23,7%. Tak mocne wzrosty indeksu największych polskich spółek to w ostatnich latach rzadkość. Po raz ostatni ponad 20-procentową dynamikę wzrostu w okresie trzech miesięcy WIG20 zanotował w 2009 roku, gdy odbijał po potężnej bessie. Otwarcie można więc stwierdzić, że polskie blue chipy rosną obecnie najszybciej od przeszło siedmiu lat.
Temu wszystkiemu towarzyszy wzrost obrotów. Przykładowo w styczniu 2017 roku były one wyższe o 52% niż przed rokiem. To dowód na zainteresowanie polskim rynkiem dużych graczy. Skąd taka zmiana nastrojów? Jest kilka powodów, oto cztery według nas najważniejsze.
Czytaj dalej: Kopalnie, surowce i prezydent >>
Donald Trump
Mimo wszystko - całą analizę należy rozpocząć od Donalda Trumpa. Trwający obecnie rajd rodził się w listopadzie 2016 roku i ciężko nie dojrzeć powiązań z datą amerykańskich wyborów prezydenckich. Choć jeszcze przed nimi wydawało się, że rynek boi się Trumpa, to po jego zwycięstwie akcje zaczęły marsz na północ. Liczono przede wszystkim na deregulację i obniżkę podatków. Gdy „hossa Trumpa” nieco wyhamowała, wzrosty zaczął oddawać dolar, co również działało na korzyść polskiej giełdy. Słabszy dolar to bowiem od dawna sprzymierzeniec wzrostów na rynkach wschodzących.
Inna sprawa, że zachowanie giełd po zwycięstwie Trumpa przełamało pewien stereotyp. Zarówno w przypadku brytyjskiego referendum, jak i wyborów amerykańskich mainstream wyraźnie faworyzował jedną opcję, której porażka miała oznaczać „koniec świata”. Rynki szybko odrobiły jednak brexitowe straty, a zwycięstwo Trumpa dało silny impuls do zakupów na Wall Street. To uspokoiło nieco nastroje i pozwoliło dużym instytucjom przychylniej spojrzeć także na nieco słabiej rozwinięte rynki. Również mogła zyskać na tym Polska.
Drożejące surowce
Zwycięstwo Trumpa wsparło także surowce. W ciągu ostatnich trzech miesięcy wartość indeksu Bloomberg Comodity, który obrazuje zmiany cen kontraktów na surowce, wzrosła o blisko 9%. Niektóre surowce – jak np. miedź – wzrosła od końcówki października o 30%. Tak znaczące ruchy nie mogły pozostać niezauważone przez rynki akcji. Świetnym przykładem jest tutaj choćby KGHM, który we wspomnianym okresie umocnił się o ponad 80%. Spory udział w tym rajdzie ma właśnie poprawa nastrojów na miedzi.
Inna sprawa, że drożejące surowce to miecz obusieczny. Cieszą się wydobywający, smucą zaś firmy, będące dalej w łańcuchu produkcyjnym. W przypadku spółek wydobywczych wpływ ten jest jednak najprostszy i najłatwiejszy do wychwycenia. Dodatkowo wzrost ceny surowca o kilka procent może powodować wzrost zysków kopalni o kilkadziesiąt procent. Wszystko to przekłada się na mocne rynkowe wzrosty spółek wydobywczych.
W Polsce pojawia się także inny element. Straty branży węglowej – za sprawą decyzji politycznych – rozlewają się na inne sektory. Stąd poprawa sentymentu na surowcach w polskich warunkach jest odczuwana jeszcze szerzej np. w energetyce.
Czytaj dalej: Problemy z bankami i oszczędnościami >>
Inflacja
Drożejące surowce często napędzają wskaźniki inflacji. Podobnie jest teraz.Główne gospodarki świata – w tym Polska – wyszły niedawno z obszaru deflacji i weszły w obszar inflacji. Oczywiście za tą zmianą stały nie tylko surowce, ale nie to jest najważniejsze dla rynku. Dla niego najważniejsze są konsekwencje inflacji, a te przy obecnych stopach procentowych są dla oszczędzających druzgocące.
Spójrzmy bowiem na dane za styczeń. W ubiegłym miesiącu wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych wzrósł w ujęciu rocznym o 1,8%. To więcej niż główna stopa procentowa NBP. Oznacza to tym samym, że nad Polską wisi widmo ujemnych realnych stóp procentowych. Praktyczna konsekwencja tego stanu rzeczy jest taka, że oprocentowanie depozytów proponowane przez banki jest niewiele wyższe bądź nawet niższe od inflacji. Osoba, która chce zabezpieczyć swoje oszczędności przed spadkiem wartości (efekt inflacji), ofertami banków może się więc poczuć rozczarowana.
Alternatywą dla niskooprocentowanych lokat jest m.in. giełda. Niektórzy przez inflację mogą więc nieco przychylniej spojrzeć na GPW, jako na miejsce, w którym można ulokować swoje oszczędności. Widać to już zresztą po danych z funduszy inwestycyjnych. Styczeń był pierwszym miesiącem od marca 2016, w którym pojawiły się wyraźne napływy do TFI. Fundusze akcji polskich pozyskały 178 mln zł nowych środków (134 mln zł do funduszy szerokiego rynku i 45 mln zł do funduszy miśs), a fundusze akcji zagranicznych 169 mln zł. Kolejny miesiąc z rzędu na plusie były fundusze absolutnej stopy zwrotu (+88 mln zł) i mieszane (+287 mln zł). Sama skala napływu oszczędności na giełdę może być oczywiście jeszcze większa, bowiem aby kupić akcje wcale nie trzeba korzystać z usług TFI.
Bankowe odrodzenie
To element wprawdzie specyficzny dla Polski, jednak mający kolosalne znaczenie dla naszego rynku kapitałowego. Wartość indeksu WIG20 bowiem w 37% (a licząc z coraz mocniej angażującym się w sektor PZU nawet w 48%) zależy od zachowania banków. Gdy bankom nie idzie, najprawdopodobniej nie będzie szło także całemu indeksowi największych spółek.
Tymczasem wybory parlamentarne w 2015 roku zaowocowały wysypem pomysłów, które miały uderzyć w zyski – a więc i pośrednio notowania – sektora. Po pierwsze Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska zaczęły się prześcigać w pomysłach na rozwiązanie problemu kredytów frankowych. Straty sektora miały być liczone w miliardach, stąd nie dziwiły gwałtowne przeceny szczególnie tych banków, które miały w swoich portfelach znaczący udział tego typu kredytów. Od wyborów minął jednak ponad rok i niewiele słów przekuto w czyny. Najlepiej o nastawieniu władzy do problemu frankowego świadczą ostatnie słowa prezesa Kaczyńskiego, który zachęcał, by poszkodowani kredytobiorcy szukali rozwiązań na własną rękę. Nic dziwnego, że akcje Millennium, Getin Noble, PKO BP czy mBanku podrożały w ostatnim czasie o ponad 20%.
Podobnie było w przypadku podatku bankowego, który obowiązuje od lutego 2016 roku. Ten oczywiście negatywnie wpłynął na biznes banków. Początkowo wydawało się jednak, że Prawo i Sprawiedliwość za wszelką cenę będzie chciało powstrzymać sektor przed przerzuceniem podatku na klientów. Jednak chciejstwo znów przegrało z rzeczywistością i w dużym stopniu to klienci banków pokryli nową daninę dla rządu PiS-u. Otwarto także furtki, które ułatwiły uzyskiwanie zwolnień z płacenia podatku. Zyski banków jak rosły, tak rosną i ostatnie dane potwierdziły, że sektor ma się dobrze a obawy związane z podatkiem były przesadzone.