

Pierwsze półrocze A.D. 2014 przyniosło kontynuację hossy w Nowym Jorku, Londynie i Frankfurcie, ale najlepiej wypadły rynki śródziemnomorskie. Rodząca się hossa na surowcach zbladła wobec postawy obligacji. Na GPW panował marazm, co paradoksalnie może być dobrą informacją
W objętym zmasowanym dodrukiem fiducjarnego pieniądza świecie finansów coraz trudniej odnaleźć ład i porządek. Decyzja urzędników z banku centralnego wystarczy, by ceny jednej klasy aktywów wystrzeliły w kosmos, choć brak ku temu fundamentów. Najlepszą ilustracją tej tezy jest europejski rynek długu, na którym od początku roku trwa potężna hossa.
Rynki sponsorowane przez EBC
Przykłady? Rentowność 10-letnich obligacji hiszpańskich tylko od stycznia spadła o 35,7%, czyli o 148 punktów bazowych, do absurdalnie niskiego poziomu 2,6% (spadek rentowności oznacza wzrost ceny obligacji). Podobnie było w przypadku papierów włoskich (-135 pb., do 2,7%), portugalskich (-252 pb, do 3,6%) czy greckich (-257 pb., do 5,7%). Aberracją jest też silna aprecjacja długu Francji, gdzie dochodowość 10-latek spadła o 83 punkty bazowe, do zaledwie 1,6%. We wszystkich tych krajach gospodarka znajduje się w stagnacji, bezrobocie jest rekordowo wysokie, a dług publiczny zbliża się, albo już dawno przekroczył równowartość produktu krajowego brutto.
Wyraźnie umocnił się także polski dług. Rentowność papierów 10-letnich spadła z 4,3% do 3,5%, choć stan finansów publicznych poprawił się tylko dzięki jednorazowemu przesunięciu długu z OFE do ZUS. Resztę zrobiła skrajnie ekspansywna polityka Europejskiego Banku Centralnego (który wprowadził ujemną stopę depozytową oraz rozważa uruchomienie monetyzacji długu - QE) oraz sygnały z Rady Polityki Pieniężnej, która wysłużyła obietnicę utrzymania rekordowo niskich stóp procentowych NBP.
Dojrzała hossa i uśpione „emerdżingi”
Na tle spektakularnego rajdu obligacji rynek akcji wypada blado. Wśród dużych rynków najlepsze półrocze odnotowała giełda w Mediolanie, gdzie indeks FTSE MIB wzrósł o 12,4%. Drugie miejsce zajął londyński FTSE100 (+11,5%) oraz madrycki IBEX35 (+10,3%). Dwa najważniejsze indeksy kontynentalnej Europy nie zachwyciły: CAC i DAX urosły lekko ponad 3%, choć ten drugi ustanowił przy tym nowy rekord, po raz pierwszy w historii osiągając pułap 10.000 punktów.
Bez fajerwerków było także na Wall Street, gdzie gorący ton giełdowych komentarzy kontrastował z chłodną postawą indeksów. Od początku roku Dow Jones zyskał tylko 1,5%, statystycznie rosnąc tylko we wtorki. S&P500 poszedł w górę o 6%, Nasdaq o 5,5%, a zrzeszający mniejsze spółki Russell 2000 pozwolił zarobić 3,2%. Po 30-procentowym rajdzie z 2013 roku to wyniki bez rewelacji, choć z drugiej strony to i tak nieźle zważywszy na pojawiające się od jesieni ostrzeżenia przed nadchodzącym krachem. Wśród dojrzałych rynków akcji w tyle zostało jedynie Tokio, gdzie Nikkei 225 stracił 5,9%.
Spokojnej hossie na większości rynków rozwiniętych towarzyszyły dość gwałtowne wahania wśród emerging markets. Choć giełda w Moskwie zdołała odrobić straty po krymskiej burdzie Putina, to indeks RTS wciąż traci 6,4% względem początku roku i od trzech lat tkwi w bessie. Jeszcze gorsze nastroje panują w Szanghaju, gdzie ostatnia hossa zakończyła się latem 2009 roku. W tym półroczu Shanghai Composite stracił 3,1%. Minimalnie pod kreską były też indeksy w Seulu i Hongkongu.
Były jednak rynki na których można było porządnie zarobić. W ogarniętej galopująca inflacją i w niezbyt wypłacalnej Argentynie indeks Merval poszedł w górę o 46%! Przestrogą dla inwestorów chcących zarabiać na inflacji niech będzie Wenezuela, gdzie indeks IBVC od początku roku spadł o 21%, choć wciąż jest o 83% wyżej niż przed rokiem. Uzupełnieniem tegorocznych sensacji jest indyjski Sensex, który od stycznia zyskał 20%.
Czas na surowce?
O ile w tej fazie cyklu koniunkturalnego silna postawa obligacji jest sporym zaskoczeniem, to od dłuższego czasu spodziewamy się wzrostu cen surowców. Wiele wskazuje na to, że rozpoczął się on wraz z rokiem 2014. Od początku stycznia indeks CRB poszedł w górę 10%. Tyle samo zyskało złoto, które jesienią 2013 roku było powszechnie skazywane na dalszy spadek cen. Ropa WTI podrożała o 7,4%, srebro i platyna po 8,6%, a pallad o 18%.
Prawdziwymi gwiazdami były jednak kawa (+57%!) oraz nikiel (+33%). Nie wszystkie surowce poradziły sobie tak dobrze. Bacznie obserwowana nad Wisłą i Odrą miedź potaniała o 5,7%. Pod kreską półrocze zakończyły także pszenica (-4,8%) i kukurydza (-1,3%).
GPW wciąż w marazmie
Po faktycznym demontażu Otwartych Funduszy Emerytalnych do formy nie może wrócić także giełda w Warszawie. Po grudniowym załamaniu GPW weszła w trwający już pół roku marazm, który w najlepszym wypadku może się okazać jedynie przydługą korektą przed ostatnią fazą hossy. W tym okresie WIG20 praktycznie nie zmienił swej wartości, WIG urósł o 1%, a mWIG40 zyskał 2,7%. Mocno poturbowane zostały za to „misie”: indeks małych spółek (MiS80) od początku roku stracił 10,9%.
Nie oznacza to jednak, że w mijającym pół roku na polskim parkiecie nie można było zarobić. Inwestycyjnym hitem okazały się mocno poturbowane w zeszłym roku państwowe „czempiony energetyczne”. Akcje PGE zdrożały o jedną czwartą, Energii o prawie 30%, a Tauronu o 13%. Indeks WIG-Energetyka od początku roku poszedł w górę o 27%. Za sprawą walki o kontrolę nad spółką pomiędzy Skarbem Państwa a rosyjskim Acronem notowania Grupy Azoty poszły w górę o 22%.
Nieźle wypadły też niektóre banki. Walory ING Banku Śląskiego dały zarobić aż 45%, a kurs Handlowego wzrósł o 18%. W tej samej branży znaleźli się też spektakularni przegrani tego półrocza: akcje Getinu i Banku BPH przyniosły stratę odpowiednio 20% i 16%. Wśród największych spółek silną przecenę zaliczyły papiery Synthosu (-19%) oraz JSW (-13%). Pomimo spadku cen miedzi i niskiego kursu dolara obronną ręką wyszedł KGHM. Akcje miedziowego kombinatu od stycznia zyskały 9,2%, mimo że w marcu odbiły się od 4-letniego minimum.


























































