

Załamanie notowań rubla i kraj na moskiewskiej giełdzie (przynajmniej na dolarowym indeksie RTS) to w pierwszym rzędzie efekt taniejącej ropy naftowej – w pół roku „czarne złoto” potaniało o 47%. Ropa (i powiązany z nią cenowo gaz) to główne towary eksportowe Rosji, od których uzależniona jest cała gospodarka oraz budżet państwa.
Drugim ciosem w Rosję są zachodnie sankcje, odcinające od zagranicznego finansowania rosyjskie banki i przedsiębiorstwa, które tylko w przyszłym roku muszą spłacić 100 mld dolarów kredytów i pożyczek. To zwiększa popyt na dolara i osłabia rubla.
Teraz przyszłość Rosji zależy od dwóch czynników: 1) cen ropy, 2) zaufania Rosjan do władzy. Jeśli mieszkańcy Moskwy i Petersburga rzucą się do kantorów po „twardą” walutę, stabilność finansowa Rosji stanie pod znakiem zapytania i Kreml zapewne wprowadzi kontrole przepływu kapitału ze względów „bezpieczeństwa narodowego”.
Z inwestycyjnego punktu widzenia tanie rosyjskie aktywa robią się coraz tańsze i coraz bardziej atrakcyjne. Niemniej jednak inwestowanie w Rosję to nadal „rosyjska ruletka” i zajęcie dla ryzykantów. „Kupuj, gdy leje się krew” – na skorzystanie tej rady może być jeszcze za wcześnie.

























































