Zgoda — boom przyciąga wielu przypadkowych wykonawców, a rynek naturalnie oczyszcza się z partaczy. To zjawisko znane w każdej branży. Ale właśnie dlatego dotacje powinny trafiać do firm, które przeszły test jakości i przetrwały, a nie do tych, które potrafią na chwilę wykazać papierowy zysk, tylko po to, by spełnić warunki kwalifikowalności.
Columbus też kiedyś zaczynał, i to należy docenić. Ale dziś przesuwa się niebezpiecznie w stronę ilości ponad jakość. Tysiące instalacji nie są jednoznaczne z ich poprawnym wykonaniem. A co gorsza — obecna konstrukcja finansowa może otwierać dopłaty również dla firm, które nie udźwignęłyby ich bez podobnego wehikułu bilansowego.
Ten model otwiera furtkę także dla tych, którzy wcześniej zostali z rynku wypchnięci — i nie przez „system”, lecz przez klientów, którzy ocenili ich jakość negatywnie.
Dlatego raz jeszcze:
Dotacja nie powinna być nagrodą za kreatywne budowanie SPV i generowanie księgowego zysku, lecz efektem rzetelnej pracy, dobrych opinii i realnych zleceń.
W przeciwnym razie nie mamy selekcji jakości — tylko konkurs formy nad treścią.
Małe firemki partaczy odpadają z rynku przez brak jakości i niskie oceny, a w efekcie brak zleceń.
Columbus, choć przetrwał, chyba przegiął w stronę skali i symulowanej rentowności (długi, ta dziwna konstrukcja SPV, Call).
I to właśnie ta skala — pompowana przez konstrukcje księgowe — może otwierać mu dostęp do kolejnych dotacji, z pominięciem rzeczywistej odpowiedzialności. W obecnej sytuacji spółki oznacza to zwiększone ryzyko dla całego systemu — które jak się okazuje, ponosimy wszyscy.