Ad. jerzy z 14/09/2005 21:02
No, trochę nie tak. Na całym świecie emerytury i renty finansowane są z bieżących wpływów składek. A więc to nie jest dbałość o przyszłych emerytów, ale strach przed obecnymi, którzy nie mając na chleb przyjdą do panienki z okienka i powiedzą : Dawaj forsę, bo jak nie, to .... ! Albo strach przed tym, że nagle kilka(naście) milionów emerytów/rencistów przestanie opłacać czynsze,należności za prąd, gaz itp (czyli załamanie finansów państwa).
Likwidacja bizantyjskiego stylu w ZUS-ie - to groszowe i nie liczące się w ogólnym bilansie oszczędności. Kluczową jest sprawa relacji ilościowych pomiędzy biorącymi emerytury i renty, a płacącymi składki. Ponieważ zmiana relacji ilościowych jakoś właścicielom tego "państwa" nie wychodzi, więc imają się prób zmiany relacji kwotowych.
Problem tkwi gdzie indziej : Funkcjonowanie tego "państwa" kosztuje krocie. Dlaczego ? Bo chce ono ingerować w najdrobniejsze szczegóły życia obywateli, normować je, stanowić coraz to nowe nakazy i zakazy. To taki neototalitaryzm. Ale każde zwiększenie owego normowania kosztuje. Następuje zupełnie niekontrolowany rozrost kasty urzędniczej (zgodnie z prawem Parkinsona). Poza tym rządzić - to ROZDZIELAĆ dobra wszelakie. Im więcej dóbr do rozdzielania - tym więcej owej kasty urzędniczej i tym więcej ona kosztuje. W pewnym momencie kasta urzędnicza jest na takim etapie rozrostu, że głównie obsługuje sama siebie - a jej działaniem marginalnym jest dystrybucja dóbr oraz egzekwowanie nakazów i zakazów. Kiedy alianci zrównali z ziemią zakłady Kruppa - administracja tych zakładów nie zauważyła tego faktu mając nadal tyle samo pracy. Podobnie działo się z admiralicją brytyjską po zniszczeniu floty.
Przed bodaj 5 laty nasz GUS zmienił kryteria dla ukrycia monstrualnego wzrostu ilości urzędników (część stanowisk inaczej zakwalifikowano).
Prepraszam za przydługi wywód, ale w totalnej likwidacji nikomu nie potrzebnych urzędów i urzędników tkwi źródło ogromnych pieniędzy. Taką likwidację można zrobić radykalnie ograniczając ingerencję państwa w życie obywateli, a więc totalna rewolucja systemu prawnego.
Ale oznacza to wyrzucenie na bruk 2-3 milionów urzędników państwowych, samorządowych oraz innych pełniących funkcje obsługi tychże (ileż firm, stanowisk w firmach prywatnych obsługuje np idiotycznie skomplikowany system podatkowy).
Ci ludzie zdają sobie sprawę, że oprócz wykonywania pracy urzędniczej (w większości nikomu nie potrzebnej) nie potrafią NIC ROBIĆ ! Dla nich zachowanie obecnego status quo - to sprawa życia. A oni stanowią prawo.
I co, zechcą dobrowolnie je tak zmienić, żeby odciąć swój ryj od koryta ?
Przykład pierwszy z brzegu :
Przed laty zrobiono rewolucję wprowadzając UoPDoOF, a następnie komplikując ją do rozmiarów karykatury, czego następstwem są monstrualne koszty ściągania podatków. Teraz mówi się o podatku liniowym i eliminacji wszelkich ulg, zwolnień itp. I bardzo dobrze. Tylko, że takie uproszczenie w czystej formie to stary podatek od płac i minimalne koszty jego ściągania (i kontroli), a także ściągalność zbliżona do 100 %. To po jasną cholerę przed laty wprowadzano ten cały bałagan kosztem gigantycznych pieniędzy ??? Żeby (jak wówczas wyjaśniano) uświadomić poddanym, że płacą podatki ?