„Co nie chce spaść, musi wzrosnąć” - taka maksyma zdaje się od kilku lat przyświecać inwestorom z Wall Street. Za każdym razem, gdy tylko giełdowe indeksy nie wykazują większej ochoty do spadków, rynek zaczyna iść w górę.


Po tym, jak we wtorek „Amerykanie nie dali się spadkom”, środowa zwyżka wydawała się tylko formalnością. Można jedynie narzekać, że okazała się tak rachityczna. Dow Jones w końcówce sesji ledwo uchował się przed stratą, ostatecznie zyskując skromne 0,12 proc. S&P 500 urósł o 0,46 proc., a Nasdaq poszedł w górę o ponad 1 proc. Do ustanowionych na początku miesiąca rekordów wszech czasów nowojorskim indeksom brakuje po ok. 2 proc.
Dziś już nikt nie pamiętał o Korei Północnej. Zresztą skoro po ogłoszeniu informacji z Azji akcje nie chciały spadać, to chyba warto je kupić? Taki mniej więcej tok myślenia panuje na Wall Street i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie miał on ulec zmianie.
Trzeba przyznać, że tym razem obóz byków dostał solidne wsparcie ze strony raportów makroekonomicznych. Pozytywnie zaskoczył sierpniowy raport ADP, wskazując na 237 tys. nowych etatów w sektorze prywatnym. To wyraźnie więcej od oczekiwanych 185 tysięcy i 201 tysięcy w lipcu.
Miło zaskoczyła także rewizja PKB za drugi kwartał, w którym amerykańska gospodarka rosła w anualizowanym tempie 3,0 proc. rocznie. Pierwotne szacunki mówiły o wzroście tylko o 1,2 proc., zaś ekonomiści oczekiwali rewizji do 2,7 proc. Co prawda to już dane mocno historyczne, ale obiecujące poprawę także w trzecim kwartale, w którym annualizowana dynamika amerykańskiego PKB ma dobrą szansę utrzymać się powyżej 3 proc.
Lecz chyba najsilniejszą przynętą dla giełdowych byków było przemówienie prezydenta Donalda Trumpa. Gospodarz Białego Domu miał mówić o obiecanej w kampanii wyborczej wielkiej obniżce podatków. Ta obietnica była jednym z głównych motorów euforii, jaka jesienią i zimą ogarnęła amerykańskich inwestorów. Choć komentatorzy nie spodziewają się zbyt wielu konkretów, to sam powrót tematu poprawia nastroje na rynkach. Jeśli Trumpowi uda się zrealizować podatkowe obietnice, będzie to pierwsza poważna reforma podatkowa w USA od 30 lat, czyli od czasów Ronalda Reagana.
Krzysztof Kolany
























































