Przystępując do piątkowego handlu Amerykanie mieli na koncie sześć spadkowych sesji z rzędu, z czego podczas trzech zniżki indeksów przekroczyły 3%. Na rynkach akcji od Azji przez całą Europę przecena sięgała 2-4%, a miejscami nawet 6% (Turcja, Grecja, Węgry). W tego typu okolicznościach inwestorzy z Wall Street zwykle wyczekują na odsiecz z Fedu.
I doczekali się. W czasie sesji przewodniczący Rezerwy Federalnej opublikował lakoniczny komunikat.
- Fundamenty gospodarki Stanów Zjednoczonych pozostają silne. Jednakże koronawirus stwarza ewoluujące ryzyko dla aktywności gospodarczej. Rezerwa Federalna bacznie monitoruje rozwój wydarzeń i ich konsekwencje dla perspektyw gospodarczych. Użyjemy wszystkich narzędzi i będziemy działać tak, aby wesprzeć gospodarkę – napisał Jerome H. Powell.
Najwyraźniej rynek albo podzielił ten tok rozumowania, albo uznał, że sam komunikat Powella to stanowczo za mało. Nowojorskie indeksy, które już wcześniej próbowały odrabiać straty, po powellowskim fiasku znów przyjęły barwy głębokiej czerwieni. I dopiero w samej końcówce giełdowe byki podjęły nieco desperacką próbę odrobienia strat.
Jeszcze na kwadrans przed końcem handlu S&P500 spadał o 2,5%. Ale na zamknięciu notowań straty udało się ograniczyć do -0,82%. Mimo to zamknięcie na poziomie 2954,22 pkt. było najniższe od października. W nieco ponad tydzień wymazane zostało 5 miesięcy wzrostów. Dow finiszował ze stratą 1,39%, utrzymując się powyżej 25 000 pkt. Dosłownie rzutem na taśmę Nasdaq wyszedł ponad kreskę, zyskując symboliczne 0,01%.
Krzysztof Kolany