Kurs ropy naftowej zaliczył trzecią z rzędu sesję silnego wzrostu. W poniedziałek „czarne złoto” podrożało o kolejne 7%, od czwartku zyskując 27,5%, czyli 10 dolarów na baryłce. Tak silnej trzydniowej zwyżki nie widziano od 25 lat.


W poniedziałek o 22:05 za baryłkę amerykańskiej ropy Crude w handlu elektronicznym płacono 48,45 dolarów za baryłkę, czyli o 7% więcej niż dzień wcześniej. Sesja na rynku tradycyjnym zakończyła się zwyżką notowań październikowych kontraktów o 8,8%, do 49,20 USD za baryłkę.
W ciągu ostatnich trzech sesji ropa w Nowym Jorku podrożała o 27,5%, czyli o ponad 10 USD na baryłce, odbijając się z najniższych poziomów od 6 lat. Ostatni raz tak silną trzydniową zwyżkę zaobserwowano w sierpniu 1990 roku, gdy Irak napadł na Kuwejt.
Ropa Brent osiągnęła cenę 53,41 dolarów za baryłkę, czyli o 7% więcej niż w piątek i o 22% więcej niż na zamknięciu środowych notowań. W ten sposób kurs ropy Brent odrobił sierpniowe straty i powrócił do poziomu z końca lipca.
Potężna zmienność obserwowana w ostatnich dniach jest sygnałem świadczącym o silnym rozchwianiu rynku zdominowanym przez zawodowych spekulantów z sektora finansowego. Czynniki natury fundamentalnej na krótką metę odrywają jedynie rolę pretekstu.
W czwartek były nimi doniesienia na temat zwołania przez Wenezuelę nadzwyczajnego szczytu OPEC, a w piątek informacje o walkach na pograniczu saudyjsko-jemeńskim. Znacznie poważniejsze były motywy stojące za poniedziałkowym wzrostem.
Po pierwsze, w oficjalnym biuletynie OPEC wyraziło zaniepokojenie „trwającą presją na ceny ropy”, co może być sugestią dla rynku, że kartel nie akceptuje cen w okolicach 40 USD za baryłkę. Po drugie EIA - biuro statystyczne amerykańskiego Departamentu Energii – podało, że w czerwcu wydobycie ropy w Stanach Zjednoczonych wyniosło 9,3 mln baryłek dziennie i było o 1,1% mniejsze niż w maju. To są przesłanki pozwalające oczekiwać spadku podaży ropy, która jeszcze niedawno śrubowała historyczne rekordy.