Amerykański sen, droga od zera do miliardera, spełnić może się także w Polsce. Dowodem na to jest m.in. Dariusz Miłek, twórca CCC, który historię swojego sukcesu opowiedział inwestorom na 20 Konferencji WallStreet w Karpaczu.
Według ostatniego rankingu Forbesa, Dariusz Miłek z majątkiem sięgającym 3,5 mld zł to czwarty najbogatszy Polak. Jest on właścicielem największej sieci obuwniczej w Polsce – CCC – która coraz śmielej podbija nie tylko rynki Europy Środkowo-Wschodniej, ale także stawia czoła konkurencji w Niemczech i Austrii. W jaki sposób doszedł on do swojej fortuny?
Przez długie lata wydawało się, że kariera Miłka związana będzie nie z biznesem, a z kolarstwem. W szkolnych latach osiągał on na tym polu liczne sukcesy i był nawet bliski kadry narodowej. – Po przeprowadzce do zagłębia miedziowego, gdy miałem około 13 lat, pod moim blokiem zaczynała trening drużyna kolarska. Ruszyłem za nimi swoim składakiem, szybko zaliczyłem asfalt, jednak tak się to wszystko zaczęło. Po tygodniu dostałem profesjonalny rower, a po kilku miesiącach okazało się, że mam do tego smykałkę – wspomina prezes CCC.
Sport = handel
Sport w latach komuny dawał szansę na zagraniczne wyjazdy. A te sportowcy zamieniali w żyłę złota. – Miałem bardzo duże zdolności handlowe. W zasadzie nie znając języka, potrafiłem sprzedać wszystko. Pamiętam nawet, jak czasami brano mnie na wyjazdy i mówiono, że „Ty nam towar sprzedasz” – opowiada Miłek. – Handlowali wszyscy, ale ja byłem w tym najlepszy – dodaje. Tak przyszły prezes CCC rozpoczynał swoją handlową karierę.
Równolegle trwała ta kolarska, którą niestety wielokrotnie przerywały kontuzje. Koniec końców w seniorach, przed pierwszym zawieszeniem kariery, Miłek ścigał się ledwie trzy lata. – Potem wróciłem, szło mi całkiem nieźle, ale przekalkulowałem, że jednak lepiej idzie mi ten handel – twierdzi.
Koniec kariery Miłka, przypadający na rok 1989, idealnie zbiegł się z otwarciem granic i transformacją ustrojową. To otwierało nowe możliwości. Początkowo handlował on na bazarze przysłowiowym „mydłem i powidłem”. W jego asortymencie znaleźć można było płaszcze, skarpetki, dżinsy, a nawet zegarki z Austrii. – To był taki okres, gdy w Polsce nic nie było, a więc wszystko się sprzedawało. Potem pojawiła się konkurencja, bo ludzie sami zaczęli jeździć, gdy zobaczyli, że na tym da się zarobić – wspomina.
Buty od sąsiada
Buty w handlowym życiorysie Miłka pojawiają się dopiero w styczniu 1991 roku. – Stał koło mnie sąsiad i dużo opowiadał o handlu butami: o rabatach, sposobie sprzedaży, wyborze drugich i trzecich gatunków. Gdy zacząłem na bieżąco liczyć, ile on na tych butach zarabia, postanowiłem, że sam spróbuję. Poszedłem do fabryki, o której opowiadał i na następny dzień udało mi się sprzedać cały towar. W ten sposób zostałem przy butach – opowiada.
Biznes się kręcił i bazarowe stoisko Miłka przerodziło się w sieć dziesięciu stoisk. – Wtedy stwierdziłem, że najwyższa pora, by zacząć działać jak hurtownik – zaznacza. Miłek przekazał stoiska znajomym i rodzinie, a sam zajął się zaopatrzeniem. Następnie zaczął dowozić buty dla innych sprzedawców bazarowych. Kupował coraz więcej, w zamówieniach pojawiły się całe kontenery, a wraz z nimi korzystniejsze ceny. Pod Miłkiem znalazło się w końcu 70 filii hurtowych rozrzuconych po całej Polsce.
Żółta Stopa wkracza na scenę
Bazarowo-hutrowe eldorado trwało blisko 5 lat, jednak później rynek się przesycił. To oznaczało problemy dla handlarzy, a więc pośrednio i dla Miłka. – Wtedy nie wszyscy płacili na czas. Niektórzy nie płacili w ogóle. Jeździłem więc i zamiast pieniędzy odbierałem buty. Z tych w 1996 roku powstał kiermasz Żółta Stopa. Pomysł tak się rozwinął, że w ciągu roku udało mi się we franszyzie utworzyć 420 takich kiermaszów – wspomina.
Koncept Żółtej Stopy polegał na wynajęciu taniego lokalu np. świetlicy i ustawieniu w nich koszy, w których luzem rzucone były pary skupionych przez Miłka butów. – Nie mogły być w pudełku. Gdy były luzem, ludzie myśleli, że jest taniej – żartuje.
Po buty z Żółtej Stopy ustawiały się kolejki klientów. W tym samym czasie, gdy koszykowy biznes kwitł, polski przemysł obuwniczy dogorywał. Tragicznym dla niego w skutkach wydarzeniem było załamanie gospodarki i bankructwo Rosji. To właśnie na wschód trafiała wcześniej większość polskiej produkcji. Problemy sąsiada dla wielu firm oznaczały upadłość, dla Miłka była to jednak szansa. – Po prostu skupowaliśmy dziesięć razy taniej towar od syndyka i wrzucaliśmy do Żółtej Stopy – mówi prezes CCC.
Czytaj dalej: Cena Czyni Cuda >>
Cena Czyni Cuda
Rynek znów jednak przypomniał Miłkowi o swoich granicach. Polacy przesycili się obuwiem z Żółtej Stopy. - Potrzebny był stały koncept, który można byłoby reklamować - wspomina Miłek. Tak w 1999 roku powstały pierwsze franczyzowe sklepy CCC. Towarzyszył im slogan „Cena Czyni Cuda” – To było takie hasło reklamowe. Gdy ktoś przyjeżdżał do mnie i mówił, że nie może czegoś sprzedać, ja odpowiadałem „zrób cenę, a sprzedasz, bo cena czyni cuda”. Każdy towar ma swojego amatora, potrzebna jest tylko odpowiednia cena – zaznacza.
- Początki były trudne – wspomina prezes – Trzeba było stworzyć kolekcje, własne marki, zorganizować produkcję. Tu już nie można było się pomylić z ilością, trzeba było ją dopasować do ilości sklepów i sprzedaży. Dopchanie asortymentu obcymi markami nie wchodziło bowiem w grę.
Problemy pojawiały się także podczas prób ekspansji. Ta pierwsza, do Czech, okazała się kompletną klapą. - Byliśmy małym graczem, który otwierał sklepy na strychach. To nie mogło się udać, Gdy po latach zainwestowaliśmy w lepsze lokalizacje i zwiększyliśmy powierzchnię, wszystko ruszyło - opowiada Miłek.
Spółka wyciągała wnioski z zagranicznych porażek. Przetrwała także początkowe problemy w Polsce. Teraz jest zdecydowanym liderem krajowego rynku. Oprócz towaru sprowadzanego z Chin, w Polkowicach, w największej europejskiej fabryce obuwia, produkuje 3 mln par butów rocznie. Na 2017 rok spółka przygotowuje 50 mln par butów do sprzedaży. Połowa z nich zostanie sprzedana poza Polską. CCC jest także świetnym przykładem sukcesu giełdowego. Spółka nie tylko zanotowała ponadprzeciętny wzrost wartości, ale także wskoczyła do indeksu 20 najważniejszych spółek na GPW.
Nudne życie miliardera
Jednak obecne życie Miłka jako miliardera nie wygląda wcale jak stereotypowa sielanka. – Zaczynam pracę około 8, kończę o 19. Obecnie większość czasu spędzam w biurze, choć jeszcze niedawno przez większość tygodnia przebywałem poza Polską, dopinając szczegóły ekspansji na poszczególnych rynkach – zaznacza sam zainteresowany.
Podkreśla także, że stereotypowe życie miliardera byłoby dla niego zbyt nudne. - Teraz nie są dla mnie istotne zera na koncie, a to co robię. Cały czas ścigam się w biznesie i to mnie napędza – dodaje.
Kolarstwo wiecznie żywe
W Miłku nie zginęła także miłość do innego ścigania się - kolarstwa. Około 0,5% swoich rocznych przychodów CCC przeznacza na profesjonalną grupę kolarską CCC Sprandi Polkowice. Znajduje się ona w czołówce światowej drugiej ligi ekip kolarskich i brała udział w tak wielkich imprezach jak m.in. ubiegłoroczne Giro d’Italia. – Inwestycja w sport, to taki swego rodzaju podatek na rzecz środowiska, które mnie wychowało – uważa Miłek.
Prezes dodaje, że to również świetna reklama. – W samym tylko maju były trzy wielkie kolarskie wyścigi. To setki godzin transmisji, które trafiają do 180 krajów świata. W porównaniu np. do F1, gdzie nakłady są wielokrotnie wyższe, a transmisje dużo krótsze, reklamę tę należy uznać za tanią – zauważa.
To nie jedyny kolarski akcent. Miłek zapytany czego mu życzyć, odpowiada „połamania kół”. Nie zdradza jednak, jak wyobraża sobie CCC za pięć lat. – Elastyczność to zawsze była nasza siła, niech tak pozostanie – kończy.
Dariusz Miłek swoją historię opowiedział w trakcie spotkania z inwestorami w czasie konferencji WallStreet20 zorganizowanej przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych, która odbywała się w dniach 3-5 czerwca 2016 r. Bankier.pl był głównym patronem medialnym konferencji. Więcej wiadomości z konferencji WallStreet.


























































