W krótkiej rozmowie z młodym wyborcą, Bronisław Komorowski stwierdził, że bezrobocie na Wyspach ostatnio rośnie. Trudno o większy błąd. Dane pokazują, że sytuacja na brytyjskim rynku pracy i w całej gospodarce sukcesywnie się poprawia. Natura wzrostu na Wyspach wymaga jednak krótkiego komentarza.


W trakcie kampanii kandydaci na prezydenta popełniają wiele gaf. Zazwyczaj nie reagujemy na nie, zostawiając polityczną młóckę innym mediom. Kiedy jednak sprawa dotyczy gospodarki, należy zainterweniować i przywołać twarde dane.
- A wiesz, że bezrobocie spada w Polsce, a w Anglii idzie w górę – powiedział wczoraj Komorowski, zwracając się do jednej z osób, z którą rozmawiał w trakcie spaceru po Warszawie. W pierwszej części zdania prezydent nie pomylił się – istotnie, stopa bezrobocia nad Wisłą maleje – jednak we fragmencie o Anglii (roboczo zakładam, że miał na myśli całą Wielką Brytanię) przestrzelił i to wyraźnie.
Kulą w płot
Słowa prezydenta Komorowskiego szczęśliwie zbiegają się z dzisiejszą publikacją brytyjskiego urzędu statystycznego. Według danych ONS, stopa bezrobocia w Wielkiej Brytanii spadła w marcu do 5,5%. To najniższy odczyt od 7 lat. Mało tego, w okresie styczeń-marzec 2015 wskaźnik zatrudnienia wyniósł 73,5%, co jest najwyższym wynikiem w historii danych publikowanych przez ONS (od 1971 r.).

Tu krótka dygresja – ONS regularnie publikuje zarówno odsezonowane dane dla pojedynczego miesiąca, jak i trzymiesięczną średnią. W świat zazwyczaj idzie jedynie ten drugi odczyt, aczkolwiek w tym miesiącu szczęśliwie obie pozycje wynoszą tyle samo.
Gospodarka pompowana przez bank centralny
Sygnały ożywienia widać oczywiście także w całej brytyjskiej gospodarce. Nominalny PKB już dawno przekroczył szczyt z 2008 r. – co w Europie Zachodniej wcale nie jest normą – a obecnie brytyjska gospodarka notuje już dziesiąty z rzędu kwartał wzrostu. Ostatnie dane dotyczące pierwszego kwartału poznaliśmy pod koniec kwietnia, na podsumowanie drugiego kwartału poczekamy do 28 lipca.

Mówiąc o brytyjskim wzroście, nie można pominąć kluczowego czynnika w postaci arcyłagodnej polityki monetarnej Banku Anglii. Drugi najstarszy bank centralny świata utrzymuje stopy procentowe na rekordowo niskim poziomie (0,5%) już od marca 2009 r. Dodatkowo BoE utrzymuje program skupu aktywów (ang. quantitative easing, QE) o wartości 375 miliardów funtów, w ramach którego dokonywał skupu aktywów finansowych (przede wszystkim obligacji rządowych) za nowo wykreowane pieniądze.
Oficjalnym celem QE – podobnie jak w przypadku stosowania analogicznych programów w USA czy strefie euro – jest pobudzenie wydatków i podbicie inflacji w rejony celu inflacyjnego banku centralnego. Świadomie „duszone” przez władze monetarne koszty kredytu póki co bardzo wyraźnie odbijają się na rynku nieruchomości (nota bene to drugi wątek poruszony w rozmowie Bronisława Komorowskiego z młodym wyborcą).
Publikowany również przez ONS indeks cen nieruchomości nieprzerwanie rośnie i jest już na wyraźnie wyższych poziomach niż przed wybuchem kryzysu. Cztery kąty szczególnie drogie są w Londynie, gdzie ceny dodatkowo podbijają również zamożni imigranci. Nierzadko więc, mimo niskiego bezrobocia i niskich kosztów kredytu, młodych Brytyjczyków po prostu nie stać na zakup mieszkania, szczególnie w stolicy. Jak wynika z danych firmy badawczej Halifax, aż 56% Brytyjczyków w wieku 20-45 uważa, że wysokie ceny stanowią dla nich barierę przy kupnie mieszkania, a aż 82% Londyńczyków obawia się, że nigdy nie będzie ich stać na własne M.
Sytuacja na krajowym rynku nieruchomości zaniepokoiły nawet członków rodziny królewskiej. Rok temu następca tronu Książę Karol stwierdził, że niezrównoważony wzrost cen nieruchomości mieszkalnych w Londynie skutkuje drenażem mózgów, ponieważ młodzi ludzie zaczynający karierę w stolicy nie są w stanie opłacać czynszu.

Przyszłość brytyjskiego rynku nieruchomości, jak i całej gospodarki pozostaje niepewna. Jeszcze w ubiegłym roku Bank Anglii postrzegany był jako ten bank centralny, który jako pierwszy - na dodatek jeszcze w 2015 r. - ogłosi odwrót od polityki historycznie niskich stóp procentowych. Dziś sytuacja nie jest tak klarowna, a BoE wciąż szuka nowych wymówek, aby nie zawracać z obranego kursu. Obecnie dominującą wersją jest uzależnienie wysokości stóp od inflacji oraz dalszej poprawy na rynku pracy.
Według opublikowanego dziś raportu Banku Anglii, instytucja ta przewiduje podwyżkę stóp najwcześniej w przyszłym roku. Jednocześnie BoE zweryfikował prognozy wzrostu dla Wielkiej Brytanii z 2,9% do 2,5% w 2015 r., z 2,9% do 2,6% w 2016 r. i z 2,7% do 2,4% w 2017 r.