Nowo wybrany premier Japonii Shinzo Abe poszukuje nowego kandydata na szefa banku centralnego. Abe chce na tym urzędzie kogoś, kto – w luźnym tłumaczeniu – potrafi przyłożyć z „grubej rury” i będzie drukował jeny szybciej niż sam przewodniczący Rezerwy Federalnej Ben Bernanke. Część polityków obozu władzy ma nawet rozważać założenie funduszu, który kupowałby amerykańskie obligacje i w ten sposób osłabiał jena.
Cena euro wyrażona w japońskich jenach
Japończycy robią, co tylko mogą, aby osłabić własną walutę. W tym celu Bank Japonii w grudniu zwiększył program skupu aktywów (quantitative easing - QE) o 10 bilionów jenów i podobno rozważa podwojenie celu inflacyjnego z 1% do 2%. Analitycy spekulują, że na styczniowym posiedzeniu bank centralny Japonii ponownie zdecyduje się zwiększyć QE.
| »Wojny walutowe rujnują portfele narodów |
Polityka faktycznej dewaluacji własnej waluty jest w Kraju Kwitnącej Wiśni prowadzona bardzo konsekwentnie, lecz przez minioną dekadę była ona bardzo nieskuteczna – jen na ogół zyskiwał względem dolara, zamiast tracić. Jednakże w ostatnich tygodnia determinacja nowych władz zmieniła nastawienie rynku i japońska waluta zaczęła tracić na wartości.
W nocy za euro płacono nawet 120,11 jenów, czyli najwięcej od maja 2011 roku. Dolar kosztował 89,59 jenów i była to cena bliska najwyższego poziomu od czerwca 2010 roku.
Japończycy chcą osłabić walutę w celu zwiększenia konkurencyjności swoich eksporterów i „pobudzenia” gospodarki. Problem w tym, że podobny pomysł na uzyskanie wzrostu mają władze praktycznie wszystkich potęg gospodarczych. Dewaluowanie waluty w celu „wyeksportowania” się z kryzysu jest grą o sumie ujemnej, ponieważ w odpowiedzi na politykę Banku Japonii pozostałe banki centralne zapewne także zwiększą podaż pieniądza, prowadząc do wzrostu cen surowców i globalnej inflacji.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl


























































