Od początku roku na rynku franka szwajcarskiego jest bardzo spokojnie. Tak niskiej zmienności nie obserwowano od czasu pamiętnego „frankogedonu”. Jednak tym razem ta cisza niekoniecznie musi być powodem do obaw.


Zauważyliście Państwo, że sprawa kredytów denominowanych (lub indeksowanych) do franka szwajcarskiego jakoś ucichła? Że kwestia, która jeszcze rok temu rozpalała emocje mediów i polityków, nagle znikła z agendy?
Frankowcy pewnie to widzą. Ale wszyscy inni mogli tego nawet nie odnotować.


Taka sytuacja to nic nowego. W 2014 roku było podobnie. Po nagłym skoku kursu franka do czterech złotych w 2011 roku, SNB wprowadził praktycznie sztywny kurs do euro i sytuacja uspokoiła się na przeszło trzy lata. „Niska zmienność bywa sygnałem ostrzegawczym. Rynki finansowe rzadko kiedy są w stanie utrzymać się w takim stanie przez dłuższy okres czasu. Zmienność lubi powroty do średnich, co zazwyczaj oznacza silne perturbacje na rynku” – pozwolę sobie na autocytat sprzed lat.
Wówczas uważałem, że „najprawdopodobniej szykuje się coś grubszego. W przypadku franka za bardziej prawdopodobny scenariusz uważam, że będzie to ruch w górę niż w dół”. I niestety nie pomyliłem się. Kilka miesięcy później Szwajcaria „wyszła ze strefy euro”, co skutkowało 12-procentową aprecjacją franka wobec euro i dolara.
Spokój powrócił na rynek franka
Od brzemiennej w skutki decyzji SNB niedawno minęły dwa lata. Na parze frank-euro był to czas względnego spokoju, choć zmienność była jednak zdecydowanie wyższa niż w okresie obowiązywania minimalnego kursu wymiany (1,20 franka za euro). Ale w styczniu zmienność EUR/CHF definiowana jako stosunek kursu najwyższego względem najniższego w danym miesiącu spadła do zaledwie 0,72% i była najniższa od... grudnia 2014 roku. Czyli ostatniego miesiąca przed zerwaniem pegu.


Także na parze frank-złoty jest ostatnio bardzo spokojnie. Styczniowa amplituda wahań wynosi zaledwie 1,9%, co jest drugim najniższym wynikiem od listopada 2014 roku. Kurs szwajcarskiej waluty leniwie oscyluje wokół 4,06 zł, choć jeszcze na początku grudnia cena CHF podchodziła pod 4,19 zł.
Cisza przed burzą czy dłuższy okres flauty?
Taki spokój nie musi oznaczać, że za rogiem czeka nas sztorm wywracający co bardziej chybotliwe łajby. Powtórka ze stycznia 2015 roku jest w mojej ocenie obecnie mało prawdopodobna. Po raz pierwszy od kilku lat złoty ma wreszcie podstawy, aby się umocnić: wzrost gospodarczy ma przyspieszyć, stopy procentowe mogą wzrosnąć, a deficyt budżetowy przy sporej dozie szczęścia rządowi udaje się utrzymać w ryzach. Nawet agencja S&P wycofała część swoich zastrzeżeń.


Czy jest zatem możliwe, aby obecny spokój był zwiastunem czegoś pozytywnego? Na razie jest za wcześnie, aby budować taki scenariusz. Póki co para frank-złoty znajduje się w trendzie wzrostowym i to zarówno w ujęciu długoterminowym (od sierpnia 2008) jak i w średnim terminie (od września 2015). Obecnie znajdujemy się niemal dokładnie w połowie tego ostatniego kanału wzrostowego i w pobliżu środka strefy 3,80-4,20 zł, w której CHF/PLN znajduje się od dwóch lat.


Jeśli zgodnie z sezonowymi wzorcami złoty w marcu i kwietniu będzie mocny wobec euro, a w eurolandzie nie wydarzy się jakaś kolejna katastrofa w stylu greckim, to można spodziewać się zejścia kursu franka w rejon 3,95-4,00 zł. I tu zadecyduje się, czy CHF/PLN pozostanie w kanale, czy też wybije się z niego dołem w kierunku 3,80 zł. Tak czy inaczej oznaczałoby to wzrost zmienności.
Prognozy bankowych analityków są pomyślne dla złotego. Na przełomie roku mediana prognoz w serwisie Bloomberga sugerowała spadek kursu franka do 3,92 zł na koniec 2017 roku. Jeśli zmaterializowałaby się najkorzystniejsza prognoza dla kursu EUR/PLN (4,18 zł), to przy założeniu utrzymania obecnych poziomów na parze euro-frank (ok. 1,07) otrzymalibyśmy franka po 3,90 zł. Ale to chyba wszystko, na co można liczyć w tym roku.