W piątek nowojorskie indeksy drugi dzień z rzędu odrabiały straty z środowej sesji. Wszystkiego odrobić się nie udało, ale i tak tydzień się kończył w zdecydowanie lepszych nastrojach.


S&P500 zakończył tydzień na poziomie 2381,73 pkt., a więc 0,68% powyżej czwartkowego zamknięcia. W trakcie sesji sięgnął nawet 2389 punktów – czyli niespełna 0,7% poniżej ustanowionego na początku tygodnia rekordu wszech czasów.
Był to tydzień, w którym nastroje na Wall Street zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Poniedziałek to solidna biała świeca zwieńczona nowym historycznym maksimum. We wtorek padł nowy rekord w trakcie sesji, ale już na zamknięciu S&P 500 znalazł się tuż pod kreską. Środa przyniosła najsilniejsze spadki od 8 miesięcy.
W rezultacie bilans całego tygodnia był niemal neutralny. S&P 500 i Dow Jones straciły po 0,4%, a Nasdaq oddał 0,6%. Lecz czwartkowe i piątkowe wzrosty nieco ukoiły lęki związane ze stanem amerykańskiej gospodarki. Po bardzo słabym pierwszym kwartale od kwietnia dane makroekonomiczne z USA prezentują się coraz słabiej – indeks zaskoczeń makroekonomicznych spadł do najniższego poziomu od roku.
W tym kontekście wsparciem dla giełdowych byków była piątkowa wypowiedź Jamesa Bullarda. Szef Fedu z St. Louis powiedział, że od marcowej podwyżki stóp procentowych dane makro prezentują się „relatywnie słabo”. Zdaniem Bullarda istnieje ryzyko, że stopy zostały podniesione zbyt szybko i że ich podwyżka negatywnie odbiła się na koniunkturze gospodarczej. Bullard dodał także, że Fed powinien być gotowy do ponownego użycia QE, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba.
Zatem dla giełdowego inwestora to nadal sytuacja – jak to mawiają Amerykanie - „win-win”. Gospodarka sobie poradzi – to firmy zarobią więcej i ceny akcji pójdą w górę. Jeśli nie, to zainterweniuje Fed, zarzucając rynek świeżą gotówką i pompując wyceny akcji w oderwaniu od fundamentów. Na tym wszystkim przegrał dolar – po raz pierwszy od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA kurs EUR/USD przekroczył 1,12.
Krzysztof Kolany