Niedawno, chyba w Parkiecie, był artykuł w którym jakiś amerykański (chyba) ekonomista donosił, że ekonomista jest ostatnim który miałby doradzać w którą spółkę zainwestować. Argumentował to tym, że wszystkie informacje dotyczące spółki natychmiast znajdują odzwierciedlenie w kursie. Pewnie tak jest, ale na amerykańskich giełdach w odniesieniu do amerykańskich gigantów. I tu właśnie należy zrobić rozróżnienie. Czym innym jest inwestowanie w takiego Appla czy Coca-colę, a czym innym jest "inwestowanie" w Monnari, Groclin czy Graala na przykład.
Zanim Monnari poszło ostro do góry, to na jakieś kilka godzin przed publikacją wyników ktoś (lub raczej ktosie) zwalił kurs o kilkanaście procent - tak że ludziom popuszczały stop losy. A później zaczęło się dymanie jeszcze przed publikacją wyników. To się samo zrobiło?
Groclin po całkiem przyzwoitych wynikach za 4 kwartał, i przede wszystkim po zapodaniu info o fuzji, poszedł na 16 zł. Co biorąc pod uwagę niskie C/WK nie było jakimś nadymanym wynikiem. Więc jakie uzasadnienie miało zwalenie się kursu z 16 na 9 zł w kilkanaście dni bez żadnej negatywnej informacji? To się samo tak zrobiło? A jeżeli nawet nikt kursem nie manipulował, to jaka jest alternatywa? Jest tylko jedna - zbiorowy debilizm.
O graalu to mi się nawet pisać nie chce.
Całe jajo polega na tym, że nie nazywa się tego zjawiska, jakim jest GPW, po imieniu. A jej imię jest takie: miejsce gdzie pieniądze przepływają od głupich do mądrych albo cwanych.