![]() |
Grzegorz Kostrzewski, właściciel firmy Hator, zajmującej się reklamą wielkopowierzchniową, często jeździł na wakacje na Ukrainę. Kilka lat temu w Kijowie nie było żadnych reklam, a budynki świeciły pustymi ścianami. Takiej okazji Kostrzewski przepuścić nie mógł. W 2005 roku założył w Kijowie spółkę, a że sam nie mógł siedzieć non stop na miejscu, szukał kogoś do zarządzania. Polecony przez znajomych Serhij, były dyrektor jednego z kanałów telewizyjnych, wydawał się kandydatem idealnym.
– Rozpoczęliśmy działalność, zostawiłem nasz kijowski oddział pod jego opieką. Kiedy po paru miesiącach wróciłem do Kijowa, w biurze zamiast nowych komputerów stały rupiecie z zainstalowanym Windowsem 95 – opowiada „Rynkom Zagranicznym” Grzegorz Kostrzewski. Zaskoczony zapytał prezesa, gdzie są nowe komputery. W odpowiedzi usłyszał: – W domu. – Dlaczego? – Bo w firmie by ukradli – wyjaśnił ukraiński prezes, zupełnie nie rozumiejąc zdziwienia właściciela firmy.
Kostrzewski przyznaje, że aby prowadzić biznes na Ukrainie, trzeba być na miejscu i nieustannie patrzeć zatrudnionym osobom na ręce. – Pracownicy nie wiedzieli, co to znaczy praca, chociaż nie winiłbym tych niższego szczebla, głównie studentów, bo ci mieli jeszcze trochę zapału, ale prezes nie wykazywał się żadną kreatywnością, więc nie mieli co robić – mówi właściciel Hatora. Drugiej lekcji udzielili urzędnicy z kijowskiego magistratu. Żądali opłat za umieszczanie reklam nawet na prywatnych budynkach.
– Korupcja, bałagan prawny, trudno o dobrego pracownika. Ktoś, kto chce uczciwie prowadzić interesy, na pewno będzie miał w Kijowie bardzo ciężko. Mi nie chciało się szarpać – opowiada Kostrzewski.
Ukraść firmę? Nic trudnego!
Lidia Mazur, współwłaścicielka drukarni EBE, energiczna bizneswoman, ma w warszawskim biurze cztery segregatory z kwitami, które dokumentują, jak ukradziono jej wartą 1,5 miliona dolarów firmę poligraficzną. Teraz gdy próbuje dochodzić sprawiedliwości przed sądami, za granicą oszustka, która przejęła jej zakład, prosperuje w najlepsze. – Jak każdy zodiakalny strzelec jestem nieustępliwa. Nie popuszczę. Ona musi trafić do więzienia – mówi stanowczo.
Czy firmę można ukraść? Na Ukrainie jest to nie tylko możliwe, ale nawet często spotykane. Lidia Mazur to jedna z pionierek polskich inwestycji na Wschodzie. Już w 2001 roku założyła na Ukrainie Star-Print, spółkę córkę własnego przedsiębiorstwa. Biznes prosperował dobrze do czasu, gdy w maju 2005 roku dyrektorem w Star-Print została Switłana Mykołaiwna Andrieiewa. – W lutym 2006 roku za moimi plecami Switłana otworzyła własną firmę poligraficzną. O tej samej nazwie i pod tym samym adresem, co o dziwo w tym kraju nie stanowi problemu. Przez szereg podstawionych firm Andrieiewa zaczęła wyprowadzać pieniądze ze spółki – opowiada Lidia Mazur. Bezczelny przekręt polegał na tym, że nikt miał nie zauważyć, jak ludzie, maszyny i kasa „przeprowadziły się” do nowego Star-Printu.
Andrieiewa spreparowała dokumenty świadczące, że maszyny pochodzące z polskiej firmy kupiła od podstawionego przedsiębiorstwa Kwadratechpostacz. Resztę majątku Star-Print sprzedała kilku firmom, a uzyskane w ten sposób pieniądze przelała na własne konto przez firmę Prime-Inform, po czym wykorzystała je do zakupu maszyn drukarskich od dwóch kolejnych firm. Pracowników zwolniła ze Star-Print i zatrudniła u siebie. Podrobiła również dokumenty, upoważnienie do rozwiązania Star-Print i wypowiedzenia najmu lokalu, w którym mieściła się polska spółka córka. Po czym wydzierżawiła to samo miejsce na swoją firmę. Lidia Mazur zupełnie nieświadoma tych machinacji pracowała w Polsce. Niemiła niespodzianka spotkała ją dopiero po przyjeździe na Ukrainę.
– Ochrona nie chciała mnie wpuścić, tłumacząc, że moja firma już nie istnieje. Zadzwoniłam do Switłany, a ona do mnie: „tutaj już nic nie należy do Pani” – relacjonuje dalej „Rynkom Zagranicznym” oszukana Polka. – Firmowy rachunek oczyszczono do ostatniego dolara i to pomimo że osobiście zablokowałam konto w UkrSocBanku. Mazur zgłosiła przestępstwo. Postępowanie było czterokrotnie przenoszone z różnych prokuratur. Raz nawet było blisko zakończenia, ale po interwencji jednego z prokuratorów sprawa została zablokowana. Teraz znajduje się w kijowskiej Prokuraturze Generalnej. Pracownicy operacyjni stale wydzwaniają do Polski i domagają się, żeby pokrzywdzona przywoziła mu pieniądze za prowadzenie sprawy.
Jedyne, co udało się wskórać, to najazd milicji na firmę byłej dyrektorki i zabezpieczenie części maszyn. Lidia Mazur: – Sprawa szybko się nie skończy, prokuratorzy zbyt dobrze na niej zarabiają. Mam ewidentne dowody oszustwa, których prowadzący śledztwo nie chcą wziąć pod uwagę. Mam też żal, że nie mogłam liczyć na pomoc ani ambasady w Kijowie, ani instytucji w Polsce. Prosiłam o interwencję w Ministerstwie Sprawiedliwości, byłam u posła Niesiołowskiego, pisałam do Kwaśniewskiego. I nic. Wicekonsul Konrad Woliński, przyjmując mnie, rzucił tylko: a jak ja mam pani pomóc?
„Raiderzy” grasują
Rolowanie inwestorów przez rejestrowanie firm o podobnych nazwach jest na Ukrainie popularnym przekrętem. Ma nawet swoją nazwę – „raiderstwo”. Dowiedzieliśmy się, że spotkało to kilku polskich inwestorów, a także Włochów i Austriaków. Ofiary „raiderstwa” praktycznie mogą zapomnieć o skradzionym przedsiębiorstwie, bo w proceder jest zamieszany aparat państwowy. O tym, jak trudno walczy się z władzą, przekonał się Jerzy Konik.
Łapówkarski cennik |
|
100 dolarów - uzyskanie „widzenia” u urzędnika niższego szczebla 400 dolarów - uzyskanie wyciągów z kont konkurencji w jednym z największych banków ukraińskich 1000 dolarów - skłonienie urzędnika do zainteresowania się sprawą 3000 dolarów - miesięczny haracz pobierany przez Prokuraturę Generalną w Kijowie wymagany do prowadzenia sprawy 10 - 30 tysięcy dolarów - mniejsze, łatwe sprawy w Sądzie Najwyższym |
Tak rozpoczęła się walka Polaków z ukraińskim wymiarem sprawiedliwości. Sprawa przeszła przez około 30 sądów. Jeśli jakaś decyzja była korzystna dla prawowitych właścicieli domu towarowego, zmieniał ją sąd w innym mieście. Dochodzenie roszczeń trwało dwa lata. Dlaczego tak długo? Lwowskie gazety donosiły, że przejęciem domu towarowego zainteresowany był Wiktor Medwedczuk, szef administracji prezydenta Leonida Kuczmy, zaś jego brat Serhij zrealizował przekręt.
– Trudno walczyć, kiedy wszystkie instytucje były przeciw nam i nie mieliśmy żadnej pomocy prawnej ze strony polskiego konsulatu we Lwowie – skarży się „Rynkom Zagranicznym” Jerzy Konik. Właściciel Magnusa chwali za to młody zespół prawników, który nie bał się zająć sprawą. Postępowanie zakończyło się w Sądzie Najwyższym. Zwycięstwo polscy inwestorzy zawdzięczają „własnym układom i pieniądzom”. Sąd Najwyższy orzekł, że decyzja pozbawiająca Polaków kontroli nad spółką była nielegalna. Po wygraniu sprawy inwestorzy zdecydowali, że nie warto dalej prowadzić centrum handlowego i sprzedali swoje udziały jednemu z ukraińskich parlamentarzystów.
Ukraińskie pułapki
Okiem eksperta |
|
W kodeksie karnym Ukrainy przewidziano odpowiedzialność za doprowadzenie przedsiębiorstwa do bankructwa, fikcyjne bankructwo, nielegalne machinacje środkami finansowymi. Nie istnieje jednak odrębny paragraf dotyczący „kradzieży firmy”. Chociaż w Radzie Najwyższej jest projekt ustawy o odpowiedzialności karnej za przechwycenie przedsiębiorstwa (art. 224 KK Ukrainy). Przyjęto też Dekret Prezydenta Ukrainy „O środkach wzmacniających prawa dotyczące własności”. Najważniejsze to starać się zapobiegać sytuacjom, które mogłyby uwikłać przedsiębiorcę w sądowe procesy. Michał Kubara, adwokat, specjalista prawa gospodarczego, dyrektor Kancelarii Prawnej LEX w Mościskach na Ukrainie |
Wiele osób liczy, że takie połączenie gwarantuje złoty interes. Niestety, często okazuje się, że polscy przedsiębiorcy są zachęcani przez ukraińskich partnerów do wikłania się w lewe interesy. – Obchodzenie przepisów to prosty sposób na porażkę – mówi Przeździecki. Poza tym Polacy wchodzą w specyficzny sektor. Większość inwestycji ma wartość mniejszą niż kilka milionów dolarów i są one lokowane w zakłady w mniejszych miejscowościach. A im dalej od Kijowa, tym większa samowola urzędników. Im mniejszy biznes, tym łatwiej urzędnikom podporządkować sobie inwestora.
Kolejnym problemem jest personel. Na Ukrainie jest bardzo niskie bezrobocie, na co nakłada się problem z dostępem do dobrze wykształconych kadr. – Umiejętności ukraińskich pracowników są mniejsze, efektywność niższa, ale ich pensje w Kijowie wyższe niż warszawskie – mówi Przeździecki.
Dodatkowo prawo pracy w większym stopniu chroni pracownika niż pracodawcę i nie zanosi się na zmianę sytuacji. Jak zauważa Jacek Austen, prezes PZU Ukraina, miejscowi pracownicy bardzo często zmieniają miejsce zatrudnienia, a fluktuacja w firmach sięga rocznie 30-40%. – To chyba wynika z mentalności. Jeśli pracownik dostanie w innej firmie pensję większą o kilkadziesiąt dolarów, to do niej przechodzi. Powszechne jest też zjawisko podkupywania pracowników – dodaje Austen. Dlatego inwestowanie w szkolenie personelu jest dość ryzykowne.
Brak konkurencji na rynku pracy powoduje, że dobrze przygotowany pracownik jest na wagę złota. Dlatego wszyscy radzą, żeby sprowadzić kadry, przynajmniej kierownicze, z Polski. Jak twierdzi prezes PZU Ukraina, miejscowi pracownicy nie utożsamiają się z firmą, nie planują przyszłości i nie widać, żeby zależało im na wynikach przedsiębiorstwa. Dlatego bardzo trudno przekonać ich do przejścia na system premii, uzależnionych od efektów ich działalności.
Ekspert radzi |
|
Zasady bezpiecznego biznesu na Ukrainie to: 1. Inwestując w ukraińską firmę musisz zabezpieczyć sobie nad nią kontrolę (50% udziałów plus jeden głos), albo posiadać udział, który może blokować każdą decyzję założycieli. 2.Wielką uwagę poświęć pełnomocnictwom dyrektora, prokurenta czy innego organu wykonawczego przedsiębiorstwa. Dobrze jest ograniczyć możliwość zaciągania zobowiązań, np. do kwoty 20 tys. dolarów. Uwaga! Określając kwotę ograniczenia uwzględnij to, że z jednej strony trzeba stworzyć dyrektorowi warunki, do normalnego działania, a z drugiej powstrzymywać go od możliwości nadużycia przekazanych praw. 3. Trzeba kontrolować najważniejsze kierunki działalności przedsiębiorstwa i przyglądać się finansom: sprzedaży, zamówieniom, itd. 4. Patrzeć na ręce partnerom i nie rozpalać ich wyobraźni wizjami wielkich zysków. Rozczarowanie poziomem korzyści to pewny konflikt właścicielski. 5. Decydując się na utworzenie własnej firmy na Ukrainie, jako formę prawną najlepiej jest wybrać prywatne przedsiębiorstwo z możliwie małą liczbą wspólników. Michał Kubara |
Jednak dla wielu przedsiębiorców wysokie ryzyko działania na Ukrainie rekompensuje perspektywa podobnie wysokich zysków. Marian Przeździecki twierdzi, że mimo wszystko jest to świetny rynek. – Na Ukrainę trzeba wchodzić, ale z zachowaniem ostrożności. Normalność jest kwestią czasu – dodaje. Zdaniem eksperta z Kredobanku trzeba porzucić dotychczasowy model obecności – najlepiej tworzyć własną firmę wyłącznie z własnym kapitałem zamiast spółki joint-venture, pamiętać o przestrzeganiu standardów zarządzania i wchodzić przede wszystkim do większych miast.
Jerzy Konik, który dalej prowadzi interesy na Ukrainie, przyznaje rację Przeździeckiemu – do spółki lepiej nie dopuszczać Ukraińców. Grzegorz Kostrzewski dalej widzi potencjał w rynku. – Trzeba mieć cierpliwość, grubą skórę, patrzeć ludziom na ręce i zdobyć pracowników, którzy już bywali w świecie – mówi właściciel Hatora.
Tomasz Sikorski, tygodnik Rynki Zagraniczne