Nowa Wunderwaffe nosi bojowy akronim TDF od słów Term Deposit Auction (aukcja depozytu terminowego). W ramach tych operacji Rezerwa Federalna oferuje bankom komercyjnym ulokowanie wolnej gotówki na określony czas po stałej stopie procentowej, ustalanej drogą aukcji wśród samych zainteresowanych. Nowe narzędzie polityki monetarnej ma na celu zmniejszenie nadmiernej płynności sektora bankowego w Stanach Zjednoczonych.
Jak spuścić powietrze z hiperinflacyjnego balonu
A jest co zmniejszać. Wskutek „antykryzysowego” pompowania gotówki do sektora finansowego amerykańskie banki dysponują gigantyczną nadwyżką wolnych środków i na rachunkach w Rezerwie Federalnej zdeponowały ponad bilion dolarów tzw. nadmiernych rezerw. Są to środki przetrzymywane przez banki komercyjne na rachunku w banku centralnym, przewyższające kwotę rezerw obowiązkowych od posiadanych depozytów. Stanowią one wolną i niepracującą gotówkę.
Źródło: Rezerwa Federalna. Dane w milionach dolarów.
Powyższy wykres obrazuje istotę kryzysu finansowego. Gdyby zasięg czasowy tego wykresu przeciągnąć „w lewo”, to cały czas widzielibyśmy linię płaską. Od 2008 roku Fed nieustannie zwiększał podaż pieniądza, który jednak z powrotem lądował na kontach w banku centralnym. Bankowcy bali się ryzyka bankructwa kontrahenta i zamiast lokować nadwyżki na rynku międzybankowym, woleli bardzo niskooprocentowaną, ale stuprocentowo bezpieczną lokatę w Rezerwie Federalnej. Od dnia bankructwa Lehman Brothers te nadmierne rezerwy wzrosły z niespełna dwóch miliardów dolarów do niemal 1,2 biliona USD pod koniec lutego. Za te pieniądze można kupić 8,2% PKB Stanów Zjednoczonych lub sfinansować trzy czwarte tegorocznego deficytu rządu federalnego.
Najnowszy Biuletyn Gospodarczy Bankier.pl |
|
| Wyprzedź innych. Źródło dobrej informacji jest w dzisiejszych skomplikowanych czasach podstawą dobrych decyzji i ocen, szansą na zyski. Zapraszam do lektury pełnej wersji kolejnego Biuletynu Gospodarczego Bankier.pl. |
Depozyty ratunkiem dla dolara
Aby zapobiec realizacji czarnego scenariusza, Rezerwa Federalna musi zniechęcić banki do wycofywania gotówki i znaleźć sposób na kontrolowanie tego procesu. Dotychczas wystarczającą „zachętą” do trzymania pieniędzy w Fedzie były fatalne warunki gospodarcze – wysokie bezrobocie i słaba spłacalność kredytów skutecznie zniechęcały bankowców do udzielania nowych pożyczek. Ale od marca obserwujemy stopniowy spadek salda bankowych rezerw – na rynek trafiło już 151 mld dolarów. Mówi się, że banki „zainwestowały” część wolnej gotówki w obligacje skarbowe, czego do tej pory raczej nie czyniły.
Niemniej jednak trend uległ zmianie: od trzech miesięcy więcej gotówki wypływa niż wpływa na rachunki Rezerwy Federalnej. Ben Bernanke i spółka postanowili nie zwlekać. 10 maja zarząd Fed-u wydał zgodę na przeprowadzenie pięciu testowych aukcji depozytów terminowych, zarzekając się, iż w żadnym wypadku nie oznacza to zmiany ultraekspansywnej polityki monetarnej.
„Rozkład jazdy” był gotowy pod koniec maja, a pierwsza aukcja odbyła się 14 czerwca. Trzy dni wcześniej amerykański bank centralny ogłosił, że przyjmie miliard dolarów na 14-dniowy depozyt o stałej stopie procentowej. Zgłosiło się 109 banków, które chciały ulokować aż 6,138 mld USD i wylicytowały oprocentowanie na poziomie 0,27%. Była to więc stopa ciut wyższa od stawki funduszy federalnych oraz przewyższająca rentowności bonów skarbowych. Taką samą stawkę ustalono na drugiej aukcji, 28 czerwca. Tym razem oferowana była 28-dniowa lokata. Fed gotowy był przyjąć maksymalnie dwa miliardy dolarów. Stawiło się 107 banków, które przyniosły 11,35 mld USD. Trzecia aukcja odbędzie się w lipcu, a dwie kolejne możliwe są jeszcze do końca lata.
Duże pieniądze lubią ciszę
Już od jesieni Bernanke publicznie zapowiadał wprowadzenie oprocentowania rezerw bankowych. Wiadomo przecież, że klasyczny instrument polityki monetarnej, jakim są zmiany stóp procentowych, w tym przypadku najprawdopodobniej okaże się niewystarczający. Posunięcia Rezerwy Federalnej wydają się konsekwentne i przewidywalne oraz podążają we właściwym kierunku. Jednakże pewną konsternację wzbudza fakt, że operacje te odbywają się w absolutnej ciszy. Wzmianki o testowaniu nowego narzędzia polityki pieniężnej trudno było dostrzec nawet w profesjonalnych serwisach informacyjnych.
Dlaczego więc amerykańskie władze nie chwalą się nową bronią? Najbardziej oczywistym wytłumaczeniem jest to, iż nie chcą straszyć finansistów nieuchronnym zaostrzeniem polityki monetarnej. Choć wiadomo, że stopy procentowe prędzej czy później muszą wzrosnąć, to Wall Street ma nadzieję, że nie nastąpi to ani w tym, ani nawet w przyszłym roku. Fed zaś nie chce psuć nastrojów bankowców, wiedząc że panika w tym gronie jest niebezpieczna dla gospodarki. Bernanke wie, że stopy trzeba podnieść, i równocześnie ma świadomość, że grozi to ponowną recesją i wzrostem stopy bezrobocia.
Z drugiej strony część uczestników rynku poważnie obawia się skutków gigantycznej nadpłynności amerykańskiego sektora bankowego. Obawy te nie są bezzasadne i mogą prowadzić do wzrostu oczekiwań inflacyjnych, a nawet utraty zaufania do systemu finansowego. A tego w swych najczarniejszych snach boi się każdy szef banku centralnego. Fed robi więc wszystko, by zadowolić wszystkich. Jednakże w pewnym momencie trzeba będzie postawić sprawę jasno: albo stopy podwyższamy, albo kończymy zabawę w „mocnego dolara”. Chyba że pomysłem na rozwiązanie tej sytuacji jest zerowa stawka funduszy federalnych i kilkuprocentowe oprocentowanie bankowych rezerw. Tylko że wówczas Rezerwa Federalna będzie musiała dopłacić do tego interesu. Oczywiście na koszt podatnika.
Krzysztof Kolany
Analityk Bankier.pl


























































