W piątek na rynkach finansowych trudno było znaleźć coś, co traciło na wartości (nie dotyczy euro). Indeks S&P500 już po raz 45 w tym roku ustanowił nowy szczyt wszech czasów. Ale optymizm z początku sesji na Wall Street jakoś szybko się ulotnił.


Mario Draghi chce drukować szybciej, więcej i pod byle pretekstem. Chińczycy po raz pierwszy od ponad 2 lat obniżają stopy procentowe, czym zaskakują inwestorów. W dodatku prognozy dla amerykańskiej gospodarki są równie fantastyczne jak przez ostatnie 7 lat (uwaga! ironia), a spółki tworzące S&P500 w 80% pokazują wyniki lepsze od (uprzednio mocno zaniżonych) prognoz.
W takich okolicznościach piątkowa sesja w Nowym Jorku rozpoczęła się z wysokiego C. S&P500 i Dow Jones otworzyły się z nowymi rekordami wszech czasów, a Nasdaq poprawił 14-letnie maksimum. Rynek z fazy ślepego optymizmu wszedł w okres euforii i szalonego kupowania akcji.

Ostatecznie S&P500 zyskał 0,55%, Dow Jones 0,51%, a Nasdaq 0,24% przy czym, przez większość sesji indeksy zajęte były roztrwanianiem zysków z wysokiego otwarcia.
Tymczasem zarówno wypowiedzi Mario Draghiego, jak i działania Ludowego Banku Chin są raczej objawem desperacji niż zapowiedzią świetlanej przyszłości. Strefie euro grozi deflacyjne załamanie pod ciężarem niespłacalnych długów. Japończycy ten sam problem próbują rozwiązać na drodze hiperinflacji, a Chińczycy tną stopy ze względu na silne wyhamowanie wzrostu gospodarczego i ryzyko pęknięcia spekulacyjno-kredytowego bąbla.
Krzysztof Kolany