Na skutki decyzji o powrocie do starego wieku emerytalnego (65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet) nie musieliśmy długo czekać. Rząd przedstawił Sejmowi propozycje zmian, które sprowadzają się do podwyższania obciążeń podatkowych, co ma na celu sfinansowanie wcześniejszych emerytur.


„Informacja Rady Ministrów dla Sejmu RP o skutkach obowiązywania ustawy z dnia 11 maja 2012 r. o zmianie ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych” – tak brzmi pełna nazwa dokumentu, w którym rząd formułuje wnioski z przeglądy systemu emerytalnego.
Autorzy raportu nie ukrywają, że potrzeba zmian wynika przede wszystkich z problemów demograficznych (malejąca liczba osób w wieku produkcyjnym przy szybkim wzroście liczby ludzi w wieku poprodukcyjnym) oraz z powrotu do poprzedniego wieku emerytalnego. Tylko w najbliższych 9 latach niższy wiek emerytalny będzie nas kosztować (nominalnie) 133,4 mld złotych. Co prawda 19,7 mld zł rząd planuje sobie zrekompensować w ramach tzw. „suwaka” pobierającego gotówkę z OFE, ale wciąż pozostaje 113,7 mld zł dodatkowego deficytu finansów publicznych.


Wysokie koszty emerytalnego rozdawnictwa
Już w 2015 roku dziura w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego państw finansuje wypłatę rent i emerytur, przekroczyła 50 miliardów złotych. I z roku na rok będzie rosła. W zależności od wariantu prognozy do roku 2030 deficyt FUS wyniesie 50-80 mld zł rocznie. Oznacza to, że coraz większa część wypłat emerytur będzie finansowana z budżetu państwa – czyli z naszych podatków. Rząd będzie musiał więc albo jeszcze mocniej przykręcić śrubę fiskalną (np. podnoszą stawki podatku VAT), albo realnie obniżyć pozostałe wydatki państwa.
Pieniądze na wypłatę emerytur nie biorą się znikąd. Na ZUS płacą wszyscy legalnie pracujący poza rolnictwem i tzw. służbami mundurowymi. Oprócz tego każdy - także sami emeryci - dorzuca się do puli, bo dotacja z budżetu państwa do FUS stanowi ok. jedną ósmą budżetu państwa. Rząd ma świadomość, że z powodów demograficznych z roku na rok sytuacja FUS będzie coraz gorsza.
Dlatego rząd proponuje działania mające na celu wyciśnięcie jeszcze większych pieniędzy od pracujących i zniechęcenie osób starszych do wczesnego przechodzenia na emeryturę. Najsilniejszy opór budzą propozycje dokręcające śrubę osobom, którym do tej pory udawało się ograniczać haracz na ZUS.
Rząd planuje m.in. ozusowanie studentów i osób uczących się. Obecnie uczniowie i studenci do ukończenia 26. roku życia pracujący na podstawie umów cywilnych nie płacą na ZUS, co daje im przewagę konkurencyjną na rynku pracy. Ponadto, władza chciałaby „oskładować” każdą umowę o dzieło i umowę-zlecenie w pełnej wysokości. W ten sposób rząd Beaty Szydło kontynuuje politykę ekipy Donalda Tuska, która ozusowała umowy cywilne, ale tylko do wysokości płacy minimalnej. Nie są planowane żadne zmiany, które uderzałyby w grupy uprzywilejowane: rolników, policjantów, sędziów czy prokuratorów.
Jak zniechęcić ludzi do pracy emerytury
Rząd udowadnia, że ma świadomość negatywnych konsekwencji, jakie dla rynku pracy i całej gospodarki niesie obniżka wieku emerytalnego. Dlatego planowane są zmiany mające zniechęcić Polaków do wczesnego przechodzenia na emeryturę. Rząd planuje ujednolicenie zasad łączenia emerytury z pracą.
Można się jedynie domyślać, że nie będą to zmiany na korzyść (względnie) młodych emerytów. Obecnie każdy, kto przeszedł na emeryturę w „regulaminowym” wieku, może dorabiać bez ograniczeń. Limity zawieszające wypłatę renty starczej dotyczą tylko „przedwczesnych” emerytów. Jeśli przepisy zostaną ujednolicone w tym kierunku, to część osób wybierających dłuższą aktywność zawodową nie otrzyma emerytury, na czym zaoszczędzi budżet państwa.
Ponadto, władza chciałaby odmówić „prawa do emerytury” tym, którzy składki na ZUS opłacali przez mniej niż 15 lat. To zmiana mało bolesna dla obywateli (którzy i tak dostaliby groszowe – często dosłownie – emerytury) i korzystna dla państwa. Z drugiej strony jest to zerwanie z obietnicą „odkładania” pieniędzy na starość – rząd wprost przyznaje, że niektórym kasa wpłacona do ZUS zwyczajnie przepadnie. To potencjalnie niebezpieczny precedens na przyszłość.
Ale najciekawsze w tym dokumencie jest to, co można wyczytać między wierszami. Proponując ograniczenia w możliwości łączenia dochodów z pracy z emeryturą, władza udowadnia, że świetnie zdaje sobie sprawę z faktu, iż dla większości ludzi opłacalne jest jak najwcześniejsze uzyskanie statusu emeryta.
Stoi to w sprzeczności z oficjalną linią przedstawicieli rządu, według których opłaca się jak najdłuższa praca i jak najpóźniejsze „przejście w stan spoczynku”. Lecz ludzie poprawnie kalkulują, że optymalnym wariantem jest wczesna (choćby nawet bardzo niska) emerytura połączona z dorabianiem na preferencyjnych warunkach – bez konieczności opłacania pełnych składek na ZUS.
„Reforma emerytalna” jest doskonałym przykładem na to, jak socjalistyczny rząd walczy z problemami, które sam wcześniej stworzył. Przecież wystarczyłby powrót do wyższego i równego dla wszystkich wieku emerytalnego, by większość proponowanych zmian utraciło rację bytu.