Wszystko sprzyja parówkom — przekonuje branża. Mamy szansę stać się parówkowym zapleczem produkcyjnym dla innych krajów.


O kobiecym profilu, dla mężczyzn, dla dzieci, z dodatkami, w wersji regionalnej, bez glutenu, codzienne i od święta, w designerskich i funkcjonalnych opakowaniach — producenci dwoją się i troją, by nakręcić ruch na rynku drobno mielonej wędliny, czyli parówek, a kolejni gracze debiutują w tej kategorii.
Dla każdego, o każdej porze
— Parówki to najsilniejsza grupa na całej wędliniarskiej półce. Najpierw one, potem długo, długo nic, później kiełbasy i inne wędliny — mówi Krzysztof Kania, prezes Chrzanowskiej Manufaktury Wędlin. Od pięciu lat rynek parówek nieprzerwanie rośnie i, według panelu firmy badawczej GfK, jest wart około 1,5 mld zł rocznie — podaje Animex, do którego należą Berlinki.
To jednak tylko konsumpcja w gospodarstwach domowych. — Poza nią są zakupy na stacjach benzynowych, w budkach z hot dogami czy piekarniach, gdzie bardzo często również można kupić pieczywo z parówką — twierdzi Edyta Łuczyńska, prezes Indykpol Brand, właściciela Jedynek. Przedstawiciele branży szacują, że kanał HoReCa to sprzedaż na poziomie kolejnego 1,5 mld zł. Oznaczałoby to, że statystyczny Polak wydaje na parówki niemal 80 zł rocznie. I nie powinien na tym poprzestać.
— Parówki są typowym przedstawicielem kategorii convenience — produktów zapewniających oszczędność czasu podczas przygotowania i spożycia, które idealnie wpisują się w coraz szybszy tryb życia konsumentów — mówi Andrzej Pawelczak, rzecznik Animeksu.
Jego zdaniem, rozwojowi kategorii sprzyja też to, że parówki stały się produktem powszechnym, spożywanym nie tylko przez dzieci, ale szeroką grupę odbiorców. Stały się też wszechstronne. — Spożywane są jako danie, np. główny składnik codziennego śniadania, lub jako przekąska, np. w czasie podróży. Coraz częściej wykorzystywane są także jako podstawowy składnik do przygotowania dania obiadowego — dodaje Andrzej Pawelczak. Polacy, jak twierdzą producenci, to prawdziwi parówkożercy. Niektórych jednak trzeba jeszcze przekonywać.
— Branża wciąż musi walczyć ze stereotypem parówki jako produktu wątpliwej jakości i o wątpliwej zawartości, a to pełnoprawny produkt mięsny. Tu więc mamy jeszcze potencjał do zwiększenia spożycia — mówi Edyta Łuczyńska.
Krzysztof Kania przekonuje, że przekonywanie idzie całkiem nieźle. — Producenci prześcigają się w jakości i ilości mięsa, które trafia do parówek. Rywalizują też „czystymi etykietami”, czyli coraz mniejszą zawartością dodatków. My np. chwalimy się zredukowaniem zawartości tłuszczu do absolutnego minimum, mięsem z szynki i dodawaniem do parówek mniej typowych dla nich mięs, np. gęsiny. Dzięki takim działaniom konsumenci nabierają coraz większego zaufania do tej kategorii, więc rośnie popyt — twierdzi szef Chrzanowskiej Manufaktury Wędlin.
Czytaj więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu"


























































