Bardzo wiele polskich firm planując działalność musi brać pod uwagę zmienny rynek walutowy. To duże wyzwanie, bo jego zachowanie jest trudne do przewidzenia nawet dla zawodowych analityków.

Jednocześnie Polska jest drugą, po Wielkiej Brytanii, największą gospodarką Unii Europejskiej z własną walutą. Jej posiadanie ma swoje zalety, ale jedną dużą wadę. Polscy importerzy i eksporterzy muszą liczyć się z ryzykiem kursowym. A w przypadku złotego jest ono wyjątkowo wysokie. Dlaczego?
Widać to po analizie kursów najważniejszych dla polskich firm walut, dolara i euro. Wśród inwestorów grających na międzynarodowym rynku pieniężnym Forex pary EUR/PLN i USD/PLN cieszą się niesłabnącą popularnością. Przyczyna? Dzięki dużej zmienności, na spadkach i wzrostach złotego można zarobić w krótkim czasie niemałe pieniądze. W aktualizowanym na bieżąco rankingu najbardziej zmiennych w ostatnich 30 dniach par walutowych, udostępnianych przez serwis badający Forex oanda.com, para USD/PLN często znajduje się na czołowych pozycjach.
Problem w tym, że co podoba się inwestorom grającym na forex, nie zawsze sprzyja przedsiębiorcom i menedżerom, którzy na co dzień muszą zmagać się z ryzykiem walutowym i wynikającymi z niego trudnościami z realizacją zleceń i projektów. - Wiele firm bagatelizuje to ryzyko i nie stosuje w ogóle zabezpieczeń. To tak, jakbyśmy znając zagrożenie związane z ruchem drogowym zupełnie zrezygnowali z jazdy w zapiętych pasach czy z ubezpieczenia samochodu - komentuje Tomasz Danelski, dyrektor w Departamencie Rynków Finansowych Deutsche Bank PBC. - Na świecie powszechnie stosuje się produkty finansowe, które zdejmują z firm odpowiedzialność za ryzyko kursowe ich działalności - dodaje.
FX forward i opcje walutowe - podstawowe ubezpieczenie przedsiębiorcy

Transakcje FX forward umożliwiają eksporterom rozliczającym się z kontrahentami np. w euro zabezpieczenie się na wypadek sytuacji, w której w dniu dokonania płatności kurs złotego będzie niższy od obecnego. Importerzy chronią się przed stratami w przypadku osłabienia się naszej waluty. Co ważne, walutę po korzystnym dla firmy kursie można kupić nie mając w danej chwili środków na jej opłacenie. Klient przelewa do banku równowartość transakcji w dniu jej rozliczenia.
- Korzystanie z FX forward to forma ubezpieczenia, która pozwala zabezpieczyć kurs transakcji na z góry określonym poziomie. Warto jednak pamiętać, że transakcje typu forward z jednej strony ograniczają ryzyko kursowe, z drugiej strony mogą wiązać się z rezygnacją z potencjalnych zysków ze zmian kursów korzystnych dla importera lub eksportera - tłumaczy Tomasz Danelski z Deutsche Bank PBC. - W przypadku firm rynek walutowy to jednak nie miejsce na spekulacje. Poważni przedsiębiorcy realizując kontrakty generują przychody biznesowe w oparciu o marżę ze swojej głównej działalności, a nie grę na wzmocnienie lub spadek kursu walut. Takie podejście gwarantuje firmie bezpieczeństwo, czyli to, czemu służy produkt FX forward - dodaje.
Alternatywą dla transakcji FX Forward są opcje walutowe. Ten produkt działa jak ubezpieczenie od wahań kursów. Firma z góry płaci składkę (prowizję), a w przypadku zajścia niekorzystnego zdarzenia czyli negatywnej zmiany kursu waluty, bank niczym towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaci „odszkodowanie”. Jak to wygląda w praktyce?
Klient ustala z bankiem przyszły kurs, po którym będzie mógł w wymienić określoną kwotę. Dla przykładu, eksporter skorzysta z opcji walutowej, jeśli za miesiąc zapisany w niej kurs złotego będzie niższy od obecnego. Jeśli polska waluta wzmocni się, nie będzie musiał skorzystać z wykupionej „polisy” i wymieni euro lub dolary na rynku, po korzystnym dla siebie kursie. Jeśli nastąpi osłabienie złotówki, wymieni ją po określonym w ramach opcji kursie.
Cena opcji walutowej waha się od ułamka procenta do kilku procent wartości transakcji. Zależy od atrakcyjności kursu, po którym bank zgadza się w przyszłości wymienić walutę, jego historycznej zmienności oraz od okresu zabezpieczenia - im dłuższy, tym większe ryzyko i wyższa cena. Podobnie jak w przypadku składki ubezpieczenia, prowizję za opcję walutową klient płaci z góry.
Niebezpieczna gra z rynkiem walutowym
A co w przypadku, gdy importer bądź eksporter przystępuje do przetargu, w którym wyceniając ofertę musi wziąć pod uwagę ryzyko zmiany kursu? Jeśli zawrze transakcję FX forward, a nie otrzyma zlecenia, będzie musiał mimo to wymienić pieniądze po ustalonym z góry kursie, bez względu na to, czy będzie on dla niego korzystny, czy nie. Jeśli wykupi opcję walutową, zapłaci pełną prowizję, czyli poniesie cały koszt zabezpieczenia z góry, przy braku pewności co do wygranej przetargu. Co w tej sytuacji robią firmy? - Niestety, chociaż na rynku dostępne są produkty przeznaczone właśnie dla firm biorących udział w przetargach, wiele polskich przedsiębiorstw bierze ryzyko walutowe na siebie i próbuje samodzielnie zmierzyć się z nieprzewidywalnym rynkiem - mówi Tomasz Danelski z Deutsche Bank PBC. - To ryzykowna gra - przestrzega.

Jak bardzo, postaramy się pokazać na przykładzie hipotetycznej firmy X. Załóżmy, że w połowie stycznia 2011 zgłosiła się do dużego przetargu wartego 3 mln złotych. Ważnym elementem wyceny był koszt zakupu w Niemczech najnowszego sprzętu medycznego wartego 600 tys. euro. Problem w tym, że zamówienie miało zostać zrealizowane dopiero za dwa miesiące. W tym czasie kurs euro uległ znaczącej zmianie.
Firmie bardzo zależało na wygraniu kontraktu. Aby móc nadal zaproponować atrakcyjną cenę, ale jednocześnie zabezpieczyć się przed ryzykiem, przyjęła w ofercie, że w ciągu dwóch miesięcy euro może osłabić się względem złotego maksymalnie o 2 proc. Oznaczało to, że zamiast 3,85 w dniu zgłoszenia się do przetargu, firma mogła kupić maszyny po kursie 3,93 zł za euro, czyli za 2 mln 358 tys. złotych (600 tys. euro x 3,93zł). To był najbardziej pesymistyczny scenariusz, przy którym zysk spółki byłby niewielki. Ustalając swoją marżę firma liczyła na dalsze osłabienie euro, nawet o dalsze 2 proc. (do wartości 3,77 zł za euro). Wtedy maszyny kosztowałyby ją 2 mln 262 tys. złote, co oznaczałoby zysk wyższy aż o 96 tysięcy złotych.
Wycena okazała się atrakcyjna i firmie X udało się wygrać przetarg. Na własne nieszczęście, bo rzeczywistość przerosła najczarniejszy scenariusz. Do połowy marca euro umocniło się do 4,09 złotych. Zakup niemieckiego sprzętu kosztował więc 2 mln 454 tys. złotych i właściciele polskiej firmy musieli dokładać do zlecenia.
„Opcje przetargowe” - jak firma X mogła uchronić się przed stratą
Tej sytuacji można było uniknąć korzystając z dostępnych od niedawna na polskim rynku produktów typu compound options. Firmy, które nie chcą nie znając wyniku przetargu ponosić z góry pełnej prowizji za wykupienie klasycznej opcji walutowej albo zdecydować się na transakcję, która zobowiąże je do wymiany pieniędzy, nawet jeśli w przypadku przegranej w przetargu nie będą im one potrzebne, mogą wykupić tzw. „opcje przetargowe” czy „opcje na opcje”. To produkty, które pozwalają Klientowi nabyć od banku prawo do skorzystania z opcji walutowej w przypadku wygrania przetargu. Działa to tak: firma kupuje „opcję matkę”, która daje prawo do realizacji „opcji córki” na określonych z góry warunkach i w określonym w przyszłości momencie. Jakie zalety ma to rozwiązanie? Pierwsza część produktu („opcja matka”) jest kilkakrotnie tańsza niż tradycyjna opcja walutowa. Dlatego odstąpienie od transakcji, np. w przypadku niewygrania przetargu, jest mniej kosztowne.
Szacunkowa wartość opcji przetargowej za okres dwóch miesięcy przy kursie 3,85 złotego za euro wyniosłaby 1 proc. dla „opcji matki” oraz dodatkowe 2,5 proc. w przypadku skorzystania także z „opcji córki”. Oznacza to, że omawiana wyżej firma X przystępując do przetargu, w którym zakładała zakup sprzętu o wartości 600 tys. euro, czyli po ówczesnym kursie 2,31 mln zł , wykupiłaby na dwa miesiące „polisę” za cenę 23,1 tys. złotych (czyli 1 proc.). To koszt zabezpieczenia w przypadku, jeśli nie otrzymałaby zlecenia lub otrzymała je, ale kurs euro w dniu zakupu niemieckiego sprzętu byłby niższy od zakładanego, czyli bardziej korzystny dla firmy X.

Jednak w sytuacji zmian kursu, jakie miały miejsce od stycznia do marca, „opcja przetargowa” okazałaby się dla firmy X zbawienna. Realizując zlecenie po zapisanym w opcji walutowej kursie, zapłaciłaby za sprzęt medyczny 2 mln 310 tys. złotych. To aż o 144 tys. złotych mniej niż zapłaciła w naszym przykładzie wymieniając euro po rynkowym kursie z marca 2011. Dodatkowym kosztem byłaby prowizja za pełną opcję przetargową („matkę” i „córkę”), która wyniosłaby około 70 tys. złotych. W przybliżeniu można więc powiedzieć, że w tym przypadku korzystając z odpowiedniego produktu firma X zyskałaby ok. 74 tys. złotych.
- Większość polskich firm funkcjonuje w konkurencyjnym środowisku, gdzie marże są stosunkowo niskie. Próbując walczyć o zlecenia często ryzykują zbyt dużo, licząc na to, że niekorzystny scenariusz na rynkach walutowych nie wystąpi - mówi Tomasz Danelski z Deutsche Bank PBC. - Tymczasem korzystanie z „polisy ubezpieczeniowej”, jaką są opcje przetargowe, pozwoli nie tylko uniknąć konsekwencji takich wydarzeń, ale też lepiej dostosować ofertę uzależnioną od przyszłego kursu euro czy dolara. Firma starająca się o kontrakt może z góry oszacować koszt zabezpieczenia transakcji, nie musi brać dużego „zapasu” na różnice kursowe, dzięki czemu może zaproponować bardziej konkurencyjną cenę i zwiększyć swoje szanse na wygraną.
Clear Communication Group
Zobacz też:
» Kredyt we franku - czy to się opłaca?
» Straty na franku obniżają podatek
» Kredyty na założenie firmy - lipiec 2011
» Kredyt we franku - czy to się opłaca?
» Straty na franku obniżają podatek
» Kredyty na założenie firmy - lipiec 2011
Źródło:Informacja prasowa