REKLAMA
TYDZIEŃ Z KRYPTO

Czy Romney jest tym, kogo potrzebuje Ameryka?

Krzysztof Kolany2012-07-30 14:22główny analityk Bankier.pl
publikacja
2012-07-30 14:22
Kondycja Stanów Zjednoczonych jest równie marna jak 30 lat temu. Jedyne supermocarstwo trapią przewlekły kryzys gospodarczy, wysoka inflacja i brak przywództwa. Czy Mitt Romney jest człowiekiem na miarę Ronalda Reagana, który trzy dekady temu podźwignął Amerykę?

Czy Romney jest tym, kogo potrzebuje Ameryka?
Źródło: Thinkstock

30 lat temu temu USA także były pogrążone w głębokim kryzysie. Inflacja sięgała 15%, bezrobocie 11%, a krajem rządzili nieudolni politycy. Richard Nixon (republikanin) zlikwidował wymienialność dolara na złoto i odszedł w niesławie po aferze Watergate. Jego następca Jimmy Carter (demokrata) nie potrafił sobie poradzić ani z irańskimi studentami, ani z galopującą inflacją i brakami w dostawach benzyny.

Czas na zmiany


Teraz problemy USA są podobne jak przed 30 laty. Benzyny na stacjach co prawda nie brakuje, ale jej ceny są niemal rekordowo wysokie. To „zasługa” Rezerwy Federalnej, która pod kierownictwem Bena Bernanke'a bez opamiętania drukuje pieniądze, co skutkuje wysoką - ale nieujawnianą - inflacją. Gdyby jednak koszty życia (CPI) mierzyć tak samo jak trzy dekady temu, to inflacja w USA wynosiłaby obecnie 9,3%. Tak samo jest z bezrobociem: po uwzględnieniu ludzi zniechęconych do poszukiwania pracy i niepełnozatrudnionych stopa bezrobocia wynosiłaby 14,9%, a nie 8,2%, jak się oficjalnie podaje. Amerykanie zaczynają dostrzegać fakty: że gospodarka nie rośnie od czterech lat, a ich realne dochody są o 20% niższe niż dekadę temu.

Wielki sojusznik przed niewiadomą » Wielki sojusznik przed niewiadomą
Pod hasłem zmiany poprzednie wybory wygrał Barack Obama. Ale gospodarka wciąż ledwo przędzie, a Biały Dom zadłuża się na potęgę: w trzy lata dług publiczny zwiększył się o 4,5 biliona dolarów. Rząd USA co roku wydaje o przynajmniej bilion dolarów więcej niż otrzymuje z podatków. Prawie 40% wydatków federalnych jest na kredyt, a budżet państwa rozrósł się do niemal 25% PKB – najwięcej od II Wojny Światowej.

Jak zaprząc Amerykę do pracy?


Ale dla zwykłych Amerykanów najważniejsza jest PRACA, której w USA po raz pierwszy od pokoleń zaczyna brakować i której polityka Obamy nie była w stanie zapewnić. Amerykanie będą wybierać pomiędzy sympatycznym, wyluzowanym i dla niektórych wręcz charyzmatycznym facetem, a sztywnym i niezbyt porywającym konserwatystą – Mittem Romneyem.

Jak handlarze herbatą stworzyli USA » Jak handlarze herbatą stworzyli USA
Romney – 65-letni mormon – dał się już poznać jako człowiek sukcesu i sprawny menedżer. Z powodzeniem rozkręcił własny fundusz inwestycyjny. Założony w 1984 roku Bain Capital specjalizował się w przejmowaniu upadających firm, przeprowadzaniu restrukturyzacji i odsprzedaży ich po wielokrotnie wyższej cenie. Choć tylko niewielka część inwestycji zakończyła się spektakularnym sukcesem, to Romney zgromadził majątek warty ok. 200-350 mln dolarów.

Właśnie takiej restrukturyzacji potrzebują teraz Stany Zjednoczone. Ale fuzje, wrogie przejęcia i lewarowane wykupy spółek to nie jest coś, co Amerykanom kojarzy się teraz najlepiej. Krytycy zarzucają Romneyowi, że jego działalność sprowadzała się głównie do zwalniania pracowników (czego Amerykanie ostatnio szczególnie nie lubią) i do zarabiania dużych pieniędzy przy wykorzystaniu koneksji z (też bardzo niepopularnym) sektorem finansowym. Obraz chciwego i bezwzględnego kapitalisty walczy z ikoną amerykańskiego snu awansu od pucybuta do milionera.

Jako sprawny zarządzający Romney dał się też poznać przy okazji zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City, gdzie był prezesem komitetu organizacyjnego. Mimo ogromnych trudności na stracie udało mu się pomyślnie sfinalizować przedsięwzięcie z budżetem przekraczającym 1,3 mld dolarów, przy którym pracowało 26 tys. wolontariuszy. Impreza przyniosła 100 mln USD zysku. Sukces Igrzysk Romney zręcznie wykorzystał do autopromocji, co rok później pomogło mu wygrać wybory na gubernatora stanu Massachusetts.

Romney jak Obama


Urzędowanie w Bostonie Romney rozpoczął od likwidacji przyszłorocznego deficytu budżetowego, planowanego na 1,2-1,5 mld USD. Romney obniżył wydatki, podniósł opłaty i załatał luki w prawie podatkowym, dzięki czemu przez dwa lata jego rządów stan miał nadwyżkę finansową. Czyli coś, o czym Stany Zjednoczone mogą teraz tylko pomarzyć.

Ale mieszkańcy Massachusetts nie zapamiętali Romneya z dobrego zarządzania finansami, lecz z „Romneycare”. Czyli z niemal identycznej reformy ubezpieczeń medycznych, jaką później zaproponował Barack Obama w skali całego kraju. Głównym punktem zarówno „Romneycare”, jak i znienawidzonej przez republikanów „Obamacare” jest przymus posiadania ubezpieczenia medycznego. Równocześnie obie ustawy wprowadzały publiczne subsydia dla osób, których dotąd nie było stać na luksus ubezpieczania się. Koncepcja, która została dość gładko przyjęta w lewicowym Massachusetts, spotkała się z ogromnym sprzeciwem społecznym w całej Ameryce. Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 5 do 4 uznał „Obamacare” za zgodny z konstytucją, ale sztandarowym hasłem republikanów pozostaje odwołanie reformy zdrowotnej Baracka Obamy. Z takim postulatem startuje także sam Romney, któremu przeciwnicy zarzucają hipokryzję.

Wolna przedsiębiorczość i ciężka praca


To są główne zasady deklarowane przez Romneya jako kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. W ustach mormona i byłego przedsiębiorcy brzmią dość wiarygodnie i uzupełniają typowo konserwatywny profil kandydata. Mitt Romney postuluje powrót do wartości, „dzięki którym Ameryka prosperowała przez minione dekady”. Romney deklaruje „fundamentalną zmianę” polityki Białego Domu i zamierza odchudzić rząd federalny. Postuluje zmniejszenie wydatków z obecnych 24,3% do 18-20% PKB. Cięcia wydatków na kwotę 500 mld USD rocznie to dla Romneya nie tylko kwestia wzrostu gospodarczego, ale przede wszystkim imperatyw moralny. Bo teraźniejszy dług to finalnie rachunek wystawiony przyszłym pokoleniom podatników, którzy teraz są jeszcze dziećmi (i nie głosują) albo się jeszcze nie narodzili.

Romney zamierza obniżyć stawki podatków dla gospodarstw domowych, argumentując, że jedna połowa Amerykanów w ogóle nie płaci podatku dochodowego, a druga ponosi wysokie obciążenia fiskalne. Chciałby też uprościć skrajnie skomplikowany system podatkowy, w którym orientuje się tylko garstka dobrze opłacanych specjalistów. Postulat ten jest słuszny i oczywisty, ale bardzo trudny do zrealizowania ze względu na opór wpływowych grup lobbystycznych. Tak samo jak propozycja obniżenia stawki podatku od zysków przedsiębiorstw z 25% do 35% przy równoczesnym wyłączeniu tzw. „optymalizacji podatkowej” - czyli legalnego procederu unikania płacenia podatków.

Odkręcić ukryte podatki


Drugim konikiem Romneya jest deregulacja, w czym stanowi on całkowite przeciwieństwo obecnej administracji. Nawet szacunki rządowe przyznają, że różnorakie obciążenia regulacyjne kosztują Amerykanów 1,75 biliona dolarów (ok. 11% PKB) rocznie. Romney zamierza przyciąć rozdętą administrację federalną, ograniczyć jej kompetencje i odwołać ustawę Dodda-Franka, która miała zwiększyć regulację sektora finansowego i która obok „Obamacare” (którą Romney też chce „odkręcić”) jest jednym z koronnych dzieł prezydentury Baracka Obamy.

Niestety, zapewnienia Romneya nie brzmią przekonująco i jego wybór zapewne niewiele zmieni. To nie jest wina przypadku czy Baracka Obamy, że Ameryka znajduje się w tak złym stanie. Winny jest system, który amerykańskie elity tworzyły przez ostatnie 50 lat. Przerost państwa opiekuńczego, rosnąca siła biurokracji i kompleksu militarno-policyjnego oraz nieuzasadniona ekonomicznie redystrybucja dochodu są według mnie głównymi przyczynami obecnego kryzysu Stanów Zjednoczonych.

Mitt Romney w mojej ocenie nie jest człowiekiem, który potrafi rozbić ten system. To znaczy: doprowadzić do likwidacji Rezerwy Federalnej, drastycznego obniżenia wydatków socjalnych i wojskowych, uproszczenia podatków i przede wszystkim restauracji legendarnej amerykańskiej wolności. Zwłaszcza tego ostatniego potrzeba, aby Amerykanie znów mogli z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Oszczędzać, inwestować i rozwijać największą, najsprawniejszą i najbardziej innowacyjną gospodarkę na świecie.

Krzysztof Kolany
Bankier.pl
Źródło:
Krzysztof Kolany
Krzysztof Kolany
główny analityk Bankier.pl

Absolwent Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Analityk rynków finansowych i gospodarki. Analizuje trendy makroekonomiczne i bada ich przełożenie na rynki finansowe. Specjalizuje się w rynkach metali szlachetnych oraz monitoruje politykę najważniejszych banków centralnych. Inwestor giełdowy z 20-letnim stażem. Jest trzykrotnym laureatem prestiżowego konkursu Narodowego Banku Polskiego dla dziennikarzy ekonomicznych. W 2016 roku otrzymał także tytuł Herosa Rynku Kapitałowego przyznawany przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Telefon: 697 660 684

Tematy
Światłowód z usługami bezpiecznego internetu
Światłowód z usługami bezpiecznego internetu
Advertisement

Komentarze (5)

dodaj komentarz
~hm
Dla USA wybór pomiędzy Obamą a Romneyem jest analogiczny, jak dla Polski wybór pomiędzy Komorowskim a Kaczyńskim.
~zmniejszony
jak mozna cos zmniejszyc z 25% do 35%?
~rychu
Można. To tak jak w naszym kraju w budowie.
~Andzej
Póki obowiązuje zasada że nie rządzi prezydent - ale ten ,kto sfinansował mu kampanię - lepszym kandydatem będzie biznesmen. Inna sprawa że nie wierzę temu gościowi ani trochę.
Generalnie artykuł świetny!
~KIMDZONGKILL
To Panie Krzysztofie dotyczy nie tylko USA, ale również UE ( w tym oczywiście i Polski). Kapitalizm, wolny rynek, innowacyjność, wolność gospodarcza zostały zamordowane przez banki centralne, szczególnie przez FED. To nawet nie jest socjalizm, to jakiś feudalizm korporacyjno-finansowy, gdzie bakstezry i tzw. rynki finansowe szantażują To Panie Krzysztofie dotyczy nie tylko USA, ale również UE ( w tym oczywiście i Polski). Kapitalizm, wolny rynek, innowacyjność, wolność gospodarcza zostały zamordowane przez banki centralne, szczególnie przez FED. To nawet nie jest socjalizm, to jakiś feudalizm korporacyjno-finansowy, gdzie bakstezry i tzw. rynki finansowe szantażują decydendów, że jak im nie wydrukują kasy to zrobią krach. Niestety, ale od samego pompowania wycen nie przybędzie inwestycji i miejsc pracy.

Powiązane:

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki