
Źródło: Thinkstock
30 lat temu temu USA także były pogrążone w głębokim kryzysie. Inflacja sięgała 15%, bezrobocie 11%, a krajem rządzili nieudolni politycy. Richard Nixon (republikanin) zlikwidował wymienialność dolara na złoto i odszedł w niesławie po aferze Watergate. Jego następca Jimmy Carter (demokrata) nie potrafił sobie poradzić ani z irańskimi studentami, ani z galopującą inflacją i brakami w dostawach benzyny.
Czas na zmiany
Teraz problemy USA są podobne jak przed 30 laty. Benzyny na stacjach co prawda nie brakuje, ale jej ceny są niemal rekordowo wysokie. To „zasługa” Rezerwy Federalnej, która pod kierownictwem Bena Bernanke'a bez opamiętania drukuje pieniądze, co skutkuje wysoką - ale nieujawnianą - inflacją. Gdyby jednak koszty życia (CPI) mierzyć tak samo jak trzy dekady temu, to inflacja w USA wynosiłaby obecnie 9,3%. Tak samo jest z bezrobociem: po uwzględnieniu ludzi zniechęconych do poszukiwania pracy i niepełnozatrudnionych stopa bezrobocia wynosiłaby 14,9%, a nie 8,2%, jak się oficjalnie podaje. Amerykanie zaczynają dostrzegać fakty: że gospodarka nie rośnie od czterech lat, a ich realne dochody są o 20% niższe niż dekadę temu.
| » Wielki sojusznik przed niewiadomą |
Jak zaprząc Amerykę do pracy?
Ale dla zwykłych Amerykanów najważniejsza jest PRACA, której w USA po raz pierwszy od pokoleń zaczyna brakować i której polityka Obamy nie była w stanie zapewnić. Amerykanie będą wybierać pomiędzy sympatycznym, wyluzowanym i dla niektórych wręcz charyzmatycznym facetem, a sztywnym i niezbyt porywającym konserwatystą – Mittem Romneyem.
| » Jak handlarze herbatą stworzyli USA |
Właśnie takiej restrukturyzacji potrzebują teraz Stany Zjednoczone. Ale fuzje, wrogie przejęcia i lewarowane wykupy spółek to nie jest coś, co Amerykanom kojarzy się teraz najlepiej. Krytycy zarzucają Romneyowi, że jego działalność sprowadzała się głównie do zwalniania pracowników (czego Amerykanie ostatnio szczególnie nie lubią) i do zarabiania dużych pieniędzy przy wykorzystaniu koneksji z (też bardzo niepopularnym) sektorem finansowym. Obraz chciwego i bezwzględnego kapitalisty walczy z ikoną amerykańskiego snu awansu od pucybuta do milionera.
Jako sprawny zarządzający Romney dał się też poznać przy okazji zimowych Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City, gdzie był prezesem komitetu organizacyjnego. Mimo ogromnych trudności na stracie udało mu się pomyślnie sfinalizować przedsięwzięcie z budżetem przekraczającym 1,3 mld dolarów, przy którym pracowało 26 tys. wolontariuszy. Impreza przyniosła 100 mln USD zysku. Sukces Igrzysk Romney zręcznie wykorzystał do autopromocji, co rok później pomogło mu wygrać wybory na gubernatora stanu Massachusetts.
Romney jak Obama
Urzędowanie w Bostonie Romney rozpoczął od likwidacji przyszłorocznego deficytu budżetowego, planowanego na 1,2-1,5 mld USD. Romney obniżył wydatki, podniósł opłaty i załatał luki w prawie podatkowym, dzięki czemu przez dwa lata jego rządów stan miał nadwyżkę finansową. Czyli coś, o czym Stany Zjednoczone mogą teraz tylko pomarzyć.
Ale mieszkańcy Massachusetts nie zapamiętali Romneya z dobrego zarządzania finansami, lecz z „Romneycare”. Czyli z niemal identycznej reformy ubezpieczeń medycznych, jaką później zaproponował Barack Obama w skali całego kraju. Głównym punktem zarówno „Romneycare”, jak i znienawidzonej przez republikanów „Obamacare” jest przymus posiadania ubezpieczenia medycznego. Równocześnie obie ustawy wprowadzały publiczne subsydia dla osób, których dotąd nie było stać na luksus ubezpieczania się. Koncepcja, która została dość gładko przyjęta w lewicowym Massachusetts, spotkała się z ogromnym sprzeciwem społecznym w całej Ameryce. Sąd Najwyższy stosunkiem głosów 5 do 4 uznał „Obamacare” za zgodny z konstytucją, ale sztandarowym hasłem republikanów pozostaje odwołanie reformy zdrowotnej Baracka Obamy. Z takim postulatem startuje także sam Romney, któremu przeciwnicy zarzucają hipokryzję.
Wolna przedsiębiorczość i ciężka praca
To są główne zasady deklarowane przez Romneya jako kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. W ustach mormona i byłego przedsiębiorcy brzmią dość wiarygodnie i uzupełniają typowo konserwatywny profil kandydata. Mitt Romney postuluje powrót do wartości, „dzięki którym Ameryka prosperowała przez minione dekady”. Romney deklaruje „fundamentalną zmianę” polityki Białego Domu i zamierza odchudzić rząd federalny. Postuluje zmniejszenie wydatków z obecnych 24,3% do 18-20% PKB. Cięcia wydatków na kwotę 500 mld USD rocznie to dla Romneya nie tylko kwestia wzrostu gospodarczego, ale przede wszystkim imperatyw moralny. Bo teraźniejszy dług to finalnie rachunek wystawiony przyszłym pokoleniom podatników, którzy teraz są jeszcze dziećmi (i nie głosują) albo się jeszcze nie narodzili.
Romney zamierza obniżyć stawki podatków dla gospodarstw domowych, argumentując, że jedna połowa Amerykanów w ogóle nie płaci podatku dochodowego, a druga ponosi wysokie obciążenia fiskalne. Chciałby też uprościć skrajnie skomplikowany system podatkowy, w którym orientuje się tylko garstka dobrze opłacanych specjalistów. Postulat ten jest słuszny i oczywisty, ale bardzo trudny do zrealizowania ze względu na opór wpływowych grup lobbystycznych. Tak samo jak propozycja obniżenia stawki podatku od zysków przedsiębiorstw z 25% do 35% przy równoczesnym wyłączeniu tzw. „optymalizacji podatkowej” - czyli legalnego procederu unikania płacenia podatków.
Odkręcić ukryte podatki
Drugim konikiem Romneya jest deregulacja, w czym stanowi on całkowite przeciwieństwo obecnej administracji. Nawet szacunki rządowe przyznają, że różnorakie obciążenia regulacyjne kosztują Amerykanów 1,75 biliona dolarów (ok. 11% PKB) rocznie. Romney zamierza przyciąć rozdętą administrację federalną, ograniczyć jej kompetencje i odwołać ustawę Dodda-Franka, która miała zwiększyć regulację sektora finansowego i która obok „Obamacare” (którą Romney też chce „odkręcić”) jest jednym z koronnych dzieł prezydentury Baracka Obamy.
Niestety, zapewnienia Romneya nie brzmią przekonująco i jego wybór zapewne niewiele zmieni. To nie jest wina przypadku czy Baracka Obamy, że Ameryka znajduje się w tak złym stanie. Winny jest system, który amerykańskie elity tworzyły przez ostatnie 50 lat. Przerost państwa opiekuńczego, rosnąca siła biurokracji i kompleksu militarno-policyjnego oraz nieuzasadniona ekonomicznie redystrybucja dochodu są według mnie głównymi przyczynami obecnego kryzysu Stanów Zjednoczonych.
Mitt Romney w mojej ocenie nie jest człowiekiem, który potrafi rozbić ten system. To znaczy: doprowadzić do likwidacji Rezerwy Federalnej, drastycznego obniżenia wydatków socjalnych i wojskowych, uproszczenia podatków i przede wszystkim restauracji legendarnej amerykańskiej wolności. Zwłaszcza tego ostatniego potrzeba, aby Amerykanie znów mogli z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Oszczędzać, inwestować i rozwijać największą, najsprawniejszą i najbardziej innowacyjną gospodarkę na świecie.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl


























































