Po tym, jak w poniedziałek amerykańskie indeksy wybroniły się przed spadkami, we wtorek wybroniły się przed wzrostami. Rezultatem dnia jest nierozstrzygnięta sesja, która miała się zakończyć na plusie.


Po poniedziałkowym "wyleszczeniu" Europy na rynku zapanowała ochota na odbicie. No bo skoro S&P500 obronił ważnie wsparcie, więc "musi" teraz pójść w górę. Z początku ten "byczy" scenariusz faktycznie się realizował. Po otwarciu sesji na rynku kasowym S&P500 rósł o przeszło 1,3%.
I na tym poprzestał. Tym razem scenariusz był odmienny niż dzień wcześniej. Po godzinnej stabilizacji nowojorskie indeksy ruszyły w dół, by w porze zamknięcia sesji w Europie wymazać początkowe wzrosty. Potem znalazły się pod kreską, by w końcówce handlu zabarwić się na zielono. Ale do końca dnia tylko Nasdaq utrzymał się na plusie, zyskując 0,16%. Dow Jones stracił 0,22%, a S&P500 zanotował kosmetyczny spadek o 0,04%.
Taki wynik wtorkowej sesji można rozmaicie interpretować. Optymiści powiedzą, że oto przy wciąż niesprzyjających okolicznościach (wiadomo: Chiny, Brexit, wolniejszy wzrost gospodarczy itp. itd.) indeksy przestały tracić po obronieniu wsparcia. Pesymiści stwierdzą, że rynek zaprzepaścił szanse na odbicie po obronie wsparcia, co jest "niedźwiedzim" sygnałem.
Spory wpływ na wtorkowy handel na Wall Street wciąż miała polityka. Z jednej strony na rynek płynęły uspokajacie wypowiedzi prezydenta Trumpa w sprawie konfliktu z Chinami, a z drugiej strony Pekin odszczekiwał się Amerykanom za aresztowanie wiceprezes Huaiweia.
Do tego doszły wewnętrzne spory polityczne w USA dotyczące przyszłorocznego budżetu i finansowania muru na granicy z Meksykiem. Po listopadowych wyborach prezydent Trump musi liczyć się z demokratyczną większością w Izbie Reprezentantów, która może nie uchwalić budżetu i doprowadzić do tzw. zamknięcia rządu. Dyskusja prezydenta z liderami demokratów Chuckiem Schumersem i Nancy Pelosi była ostra i - co mocno niecodzienne - odbyła się przed kamerami. Tak otwartego i prowadzonego bez kurtuazji targu politycznego Amerykanie zwykle nie oglądają. Ale już kluczowa część rozmów odbyła się bez udziału publiczności.
Wśród poszczególnych spółek uwagę znów przyciągnęły walory General Electric. Kurs przemysłowego konglomeratu w trakcie dnia spadł do... 6,66 USD za akcję. Dokładnie na tym poziomie akcje GE wyznaczyły dno bessy w marcu 2009 roku (S&P500 dołował wtedy na poziomie 666 pkt.). Zapaść notowań GE jest tak silna (-60% od początku roku), że akcje spółki notowane były dziś na tym samym poziomie co w roku 1992.
Krzysztof Kolany


























































