
Do wtorku tzw. duzi spekulanci (ang. non-commercials) mieli otwartych 153.474 krótkich pozycji na parze euro-dolar. To o 13,4 tys. więcej niż tydzień wcześniej i najwięcej w historii wspólnotowej waluty. Rekordową wartość osiągnęła też spekulacyjna pozycja netto (czyli różnica pomiędzy liczbą pozycji krótkich i długich w tej grupie inwestorów), która wyniosła 113.890 kontraktów (każdy opiewający na 125.000 euro). Oznacza to, że w USA duzi i profesjonalni inwestorzy masowo grają na dalszy spadek kursu EUR/USD.
Powyższy wykres chyba najlepiej wyjaśnia słabość europejskiej waluty. W poniedziałek 17. maja kurs EUR/USD spadł do 1,2243$ i znalazł się na najniższym poziomie od kwietnia 2006 roku, po drodze notując niespotykaną wcześniej serię pięciu spadkowych miesięcy. Eurodolar bez najmniejszych problemów przełamał wszelkie potencjalne wsparcia, jakimi mogły być lokalne minima z przełomu lat 2008/09. Najprawdopodobniej gracze obstawiający spadki jeszcze zwiększyli liczbę krótkich pozycji, prowadząc euro ku nowym minimom.
Za rozpoczętą w grudniu ubiegłego roku przeceną euro stoją problemy budżetowe państw unii monetarnej. Pierwszym ostrzeżeniem o nadciągającym tsunami była Grecja, która późną jesienią ujawniła faktyczną skalę deficytu budżetowego i przyznała się do wieloletniego fałszowania statystyk. Ratunek dla Grecji nie zażegnał kryzysu, a rynek zaczął obstawiać bankructwo pozostałych państw z grupy PIIGS. Sklecony naprędce Europejski Mechanizm Stabilizacyjny tak naprawdę nie jest żadnym rozwiązaniem europejskiego kryzysu. Nie eliminuje on bowiem źródła problemu, jakim są nadmierne deficyty budżetowe i zbyt wysoki zadłużenie państw z zachodu Europy. Natomiast rozpoczęcie przez EBC oraz banki centralne Francji, Niemiec i Włoch „interwencyjnego” skupu obligacji skarbowych jest pierwszym krokiem na drodze do monetyzacji publicznego długu. W ten sposób EMS okazał się zabójcą wiarygodności Europejskiego Banku Centralnego. Euro utraciło podstawową przewagę, jaką miało względem dolara. Czyli niezależny od polityków i prowadzący dość twardą politykę monetarną bank centralny.
Tylko że wielu uczestników rynku zachowuje się, jakby nie docierały do nich podstawowe fakty. Tegoroczny deficyt budżetowy Stanów Zjednoczonych wyniesie około 11% PKB, czyli więcej niż w przypadku Portugalii, Hiszpanii czy Włoch. Co więcej, administracja Baracka Obamy nawet nie planuje jakichkolwiek posunięć mających na celu ograniczenia gigantycznego deficytu w roku 2011. W ten sposób zadłużenie USA wynoszące obecnie 88,5% PKB w przyszłym roku najprawdopodobniej przekroczy wartość dochodu narodowego. Stany Zjednoczone znajdą się więc w położeniu Grecji...
Ale teraz uczestnicy rynku zadają tylko jedno pytanie: jak nisko może upaść europejska waluta i czy w ogóle przetrwa kryzys zadłużenia w dotychczasowym kształcie? Na pytanie, gdzie leży dno, nie ma jednak gwarantowanych trafnych odpowiedzi. Ważniejsze jest jednak pytanie o przyszłość trendu. W tej chwili jednomyślność inwestorów jest wręcz porażająca. Rynek chyba obstawia rychły rozpad europejskiej unii monetarnej, bo inaczej trudno wytłumaczyć tak silną i powszechną awersję do wspólnotowego pieniądza. Sytuacja zaczyna przypominać rok 2007, gdy podobną niechęcią inwestorów cieszył się amerykański dolar. Wówczas takie nastawienie rynku poprzedziło najbardziej dynamiczną falę wzrostów na parze euro-dolar. Maksimum wszech czasów zostało osiągnięte dopiero w lipcu 2008 roku, a więc aż 14 miesięcy po ustanowieniu szczytu przez długą pozycję netto „niekomercyjnych”.

Krzysztof Kolany
Analityk Bankier.pl