Od siedmiu lat złoty systematycznie traci na wartości względem dolara i głównych walut europejskich. To nieco zaskakujące zważywszy na fakt, że zarówno stopy procentowe jak i wzrost gospodarczy w Polsce były w tym okresie wyższe niż w USA, strefie euro, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii.


Mówiąc o sile złotego, zdecydowana większość analityków patrzy na parę euro-złoty, ewentualnie jeszcze dolar-złoty. Na tym pierwszym wykresie widać wieloletni trend boczny. Wobec dolara złoty sporo stracił w ostatnich 14 miesiącach (kurs USD/PLN wzrósł z 3,00 do 3,77 zł), ale wciąż jest nieco mocniejszy niż w marcu (3,9666 zł). W rezultacie „koszyk PLN” – czyli syntetyczna waluta złożona w połowie z euro i w połowie dolara – ociera się o 6,5-letnie maksima.
Sytuacja zaczyna wyglądać bardzo źle, gdy pod uwagę weźmiemy dwie kolejne waluty ważne dla Polaków: franka szwajcarskiego i funta brytyjskiego. Koszyk walutowy składający się w równych proporcjach z USD, EUR, GBP i CHF notowany jest blisko poziomów z roku 2004.
22 października o poranku polski „koszyk walutowy” osiągnął cenę 4,4632 złotego. To o niespełna grosz mniej niż w czerwcu, gdy wskaźnik ten osiągnął najwyższą wartość od 2004 roku. Oznacza to, że aktualne notowania polskiego złotego od kilku miesięcy szorują po przeszło dekadowym dnie!
Dlaczego tak się dzieje w kraju, którego gospodarka rozwija się dwa razy szybciej niż strefa euro (tak, wiem, że to żadne osiągnięcie, bo euroland drepcze w miejscu) i w którym stopa procentowa banku centralnego wynosi 1,50% wobec 0,05% w EBC? Trudno o prostą i poprawną odpowiedź, bo zapewne nie wynika to tylko z jednego czynnika. Ale spadkowy trend złotego trwa od sierpnia 2008 roku, więc na rzeczy musi być coś więcej niż tylko ryzyko polityczne przed wyborami parlamentarnymi.


























































