Bretton Woods to odzwierciedlenie danego momentu w historii i przypieczętowanie wiodącej roli gospodarki USA w świecie, czego dowodem nie tylko siedziby tych instytucji w Waszyngtonie, ale przede wszystkim tzw. głosy ważone, gdzie Amerykanie mają wpływ dominujący. Bez Amerykanów nic w tych instytucjach nie da się zdziałać. Paul Wolfowitz czy teraz Robert Zoellick chcą mieć głos sprawczy, jeśli nie decydujący.
Tymczasem nie ma żadnych wątpliwości, że obecne zawirowanie na światowych giełdach i rynkach finansowych oraz kapitałowych rozpoczęło się na terenie USA i wzięło się z życia nad stan obywateli tego kraju. Amerykanie, od kilku już lat notujący ujemny bilans handlowy z samymi Chinami rzędu ponad 200 mld dolarów rocznie, potężnie się zadłużali. Aż nadeszła chwila prawdy i nawet wpompowanie 700 mld dolarów w ramach tzw. planu Paulsona nie przyniosło oczekiwanego uspokojenia. Nadal jest nerwowo. Stabilizacji ciągle jeszcze brak. Nie można wykluczyć, że nie zaprowadzą jej zasoby w kieszeniach amerykańskich podatników, tamtejsze nadwątlone rezerwy, a nawet instytucje Bretton Woods. Ratunku trzeba będzie szukać poza Stanami.
Przebieg szczytu Europa – Azja (ASEM) w Pekinie wskazał kierunek: oglądamy się na Chińczyków, niczym zbawców. Prezydent Georgie Bush już rozmawiał ze swoim chińskim odpowiednikiem Hu Jintao na ten temat, a aktualny przewodniczący Unii Europejskiej prezydent Sarkozy wystąpił nawet z – wielce znaczącą – inicjatywą, by na następne nadzwyczajne spotkanie G-7, czyli grupy najbardziej znaczących państw, decydujących o gospodarczych losach globu zaprosić Indie i Chiny, czyli dwa najdynamiczniejsze i największe „wschodzące rynki”.
Kto wie, czy tym samym nie wyznacza się azymutu nadchodzących, jak też oczekiwanych zmian. System Narodów Zjednoczonych, obejmujący BŚ i IMF, jest gospodarczo osłabiony i – co więcej – ma na sobie piętno amerykańskiej dominacji, stojącej w sprzeczności ze stanem aktualnym. Pojawia się, chyba jak najbardziej słusznie, coraz więcej eksperckich głosów, że w aktualnej, niespokojnej, grożącej poważnym kryzysem i recesją sytuacji trzeba sięgnąć właśnie po mechanizmy G-7, zwyczajowo zbierającej się w gronie G-8, z dopraszaną Rosją jako potentatem politycznym i strategicznym, choć przecież nie gospodarczym.
Problem z obecnym składem tego gremium jest taki, że zasiadają w nim Kanada, czy Włochy, a nie ma Chin, już widzianych jako druga lub minimum czwarta potęga gospodarcza świata, jak też Indii, także szybko pnących się w górę w sensie gospodarczego wzrostu.
Zdaje się, że przy poszukiwaniu nowego porządku instytucjonalnego na świecie, czyli jakiegoś nowego Bretton Woods, nie obejdzie się już bez szerszego uwzględnienia państw spoza kręgu atlantyckiego. USA, owszem, pozostaną znaczącym graczem, nawet jeśli akurat teraz są gospodarczo podminowane. Unia Europejska będzie silna pod warunkiem, że pozostanie prawdziwie zjednoczona i solidarna, bo w zestawieniu z globalnymi gigantami liczy się już coraz bardziej jej jeden głos, a nie tradycyjnie rozpisany na Francję, Wielką Brytanię, Niemcy czy Włochy.
Czasy pojedynczych europejskich mocarstw mijają, co trudno sobie wyobrazić, ale co jest faktem. Na scenę wkraczają nowe giganty, szczególnie w regionie Azji i Pacyfiku, gdzie do Japonii już dołączyły Chiny, a w pościgu za nimi zmierzają Indie. To jest stan faktyczny, który można udowodnić i uzasadnić danymi, jakimi rozporządzamy. Chcąc szukać nowego porządku i ładu na świecie nie można przeczyć faktom. A tym bardziej nie można im przeczyć w chwili, gdy świat znalazł się na zakręcie i poszukuje, jak to w chwilach kryzysu, nowych rozwiązań. Wydaje się, że jednym z najlepszych byłoby utworzenie nowego ładu gospodarczego à la Bretton Woods. Czy już do tego dojrzeliśmy, czy potrzebny jest prawdziwy krach?
Najbliższe tygodnie i miesiące pewnie sporo nam powiedzą, w jakim kierunku pójdą poszukiwania, Bo poszukiwać trzeba, jako że obecne mechanizmy i instytucje są już nieadekwatne do wyzwań, przed jakimi stanęliśmy.
Bogdan Góralczyk