Chwiejna platforma edukacyjna
Platforma Obywatelska w czasie kampanii wyborczej umiejętnie unikała prezentowania swojego stanowiska w sprawie publicznego szkolnictwa wyższego. Była to roztropna strategia, szczególnie w obliczu fali krytyki, z którą spotkała się partia dwa lata temu. Powodem było wpisanie w programie wyborczym, jedynie możliwości wprowadzenia powszechnej odpłatności za studia.
Platforma jako partia ludzi inteligentnych – uczy się na błędach. W aktualnym programie politycznym PO, możemy przeczytać „Platforma Obywatelska stworzy warunki do poprawy jakości polskiej nauki oraz zadba o rozwój sektora wiedzy poprzez: (…) wsparcie uczelni, dużych uniwersytetów, które są okrętami flagowymi polskiego szkolnictwa wyższego. Dzięki tej pomocy będą one mogły wyraźnie wzmocnić swoją pozycję międzynarodową. Warunkiem osiągnięcia tego celu jest przede wszystkim, choć nie jedynie, zmiana mechanizmów finansowania nauki.” Przytoczony fragment jest dopiero ósmym z dwunastu postulatów partii dotyczących szkolnictwa wyższego i jedynym, w którym, poruszany jest temat finansowania szkolnictwa wyższego. Płatne studia? W całym programie takie sformułowanie nie pada.
W przeciągu najbliższych trzech miesięcy resort Nauki i Szkolnictwa Wyższego ma przygotować założenia reformy systemu finansowania studiów i uczelni. Tymczasem w resorcie coraz częściej padają „niefortunne” wypowiedzi o powszechnie płatnych studiach, które zaraz potem są dementowane. Bałagan w ministerstwie i brak spójnej koncepcji? Nic bardziej mylnego. Jest to powszechnie stosowany mechanizm badania opinii publicznej w odniesieniu do kontrowersyjnych tematów. Po fazie medialnych spekulacji wystarczy zamówić sondaż opinii publicznej, który dostarczy rządzącym informacji, jak bardzo karkołomne reformy jest w stanie zaakceptować społeczeństwo i ile procentowych punktów poparcia będzie to kosztowało.
Ostrożność Platformy nie jest zaskoczeniem. W czasie trwania kampanii wyborczej przedstawiciele partii jak ognia unikali tematów związanych z planami zmian w szkolnictwie wyższym. Na pytania padały wymijające odpowiedzi, równie ogólnikowe jak te zapisane w programie wyborczym. Nie dziwi to, zwłaszcza, że jak pokazują dane Państwowej Komisji Wyborczej, w grupie wiekowej 18 – 19 i 20 - 24 lat, partia Donalda Tuska uzyskała odpowiednio aż 53,3 i 55,2 proc. wszystkich głosów! Te grupy wiekowe to ogromna część całego elektoratu PO, których mobilizacja, zdaniem wielu politologów, zapewniła partii Tuska zwycięstwo.
Przesuwanie pieniędzy, których nie ma
W Projekcie Ustawy Budżetowej na rok 2008 zaplanowano jedynie 4 proc. wzrost w ujęciu nominalnym nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe. Jest to wartość mniejsza niż prognoza wzrostu PKB na rok 2008, która wynosi 5,6 proc. Trudno oceniać PO za budżet, którego nie jest autorem, jednak te rachunki pokazują jak bardzo po macoszemu traktowana jest w Polsce edukacja na poziomie wyższym, niezależnie od przynależności partyjnej. Za konkluzję posłużyć może stanowisko Narodowego Banku Polskiego, który w oficjalnej opinii na temat Budżetu 2008 odnosi się do planowanych nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe - „przedłożony projekt Ustawy nie przyczynia się do budowy konkurencyjnej gospodarki opartej na wiedzy”.
Nie można poważnie mówić o nowoczesnej gospodarce opartej na wiedzy i technologii, bez nakładów na ten sektor. Według danych Eurostatu za rok 2004 (ostatni rok, dla którego tego typu dane są dostępne) Polska przeznaczała na badania i naukę 0,31 proc. PKB, co w klasyfikacji wewnątrzunijnej daje nam ostatnią lokatę. Najwięcej na ten cel przeznaczała Finlandia – 1,01 proc. PKB. Średnia dla całej Unii, wynosiła 0,75 proc. PKB. To i tak niewiele w porównaniu do Stanów Zjednoczonych, które na badania i naukę przeznaczyły w 2004 r. 1,08 proc. PKB.
Wiara w to, że ta niechlubna dla Polski tendencja ulegnie zmianie, może okazać się płonna, ponieważ zamiast zwiększać nakłady na tak strategiczne dla państwa sektory, jak szkolnictwo wyższe i rozwój nowoczesnych technologii, właśnie tu szuka się oszczędności. Na fali modnego ostatnio cięcia kosztów padały nawet propozycje włączenia resortu Nauki i Szkolnictwa Wyższego do ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. Powstałe w ten sposób Ministerstwo Edukacji, Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Sportu miałoby „pozwolić na bardziej efektywny podział środków pomiędzy różnymi szczeblami szkolnictwa oraz obszarami nauki”. Szkoda tylko, że autorzy tego przewrotnego pomysłu, zapomnieli o starożytnej maksymie, mówiącej, że „z pustego i Salomon nie naleje”.
Za naukę płać studencie jak za piwo!
Zmiana formy finansowania szkolnictwa wyższego mogłaby rozwiązać część problemów. Mianowicie zdjęłaby z barków budżetu i głów polityków problem niedofinansowanego systemu edukacji wyższej. Czy jednak poprawiłoby konkurencyjność polskich badań i jakość kształcenia w szkołach wyższych? Niekoniecznie.
Likwidacja bezpłatnych studiów dziennych na państwowych uczelniach – bo do tego sprowadza się cała szumnie zapowiadana reforma – pociągnie za sobą wiele skutków, często trudnych do przewidzenia. Propagatorzy idei wolnego rynku, w każdym aspekcie życia społecznego, starają się przekonać, że nauka to taki sam towar jak każdy inny, a studenci powinni za nią płacić, tak samo jak płacą dziś za piwo, czy akademik. Jednak czy ci sami ludzie nie czuliby się oszukani gdyby musieli za to piwo płacić dwa razy?
„Bezpłatne” studia nie są darmowe. Tak naprawdę finansowane są z budżetu państwa, który każdy z nas zasila podatkami. Skoro obywatele godzą się płacić podatki, aby móc finansować partie polityczne, lub budowę Świątyni Opatrzności, dlaczego ci sami obywatele nie są skłonni przeznaczać swoich podatków na państwową edukację wyższą? Szukanie oszczędności w tak newralgicznych punktach często przynosi więcej szkody niż pożytku. Największym zagrożeniem jest ryzyko ograniczenia dostępności do studiów wyższych wielu zdolnym, młodym ludziom, niemających jednak środków na niekiedy bardzo drogie studia.
Sugerowane wprowadzenie łatwo dostępnych i preferencyjnie oprocentowanych kredytów na naukę nie jest tak naprawdę żadnym rozwiązaniem. Filozofia zadłużania się, jako recepta na trudną sytuację finansową, jest jednym z najgroźniejszych zjawisk obserwowanych obecnie w budżetach domowych, rodzin z kręgu cywilizacji zachodniej. Tymczasem, tak właśnie przedstawia się propozycja, którą rząd oferuje słabiej uposażonym, ale ambitnym, młodym ludziom. Uzyskując dyplom, absolwent, który nie może liczyć na finansowe wsparcie rodziny, zmuszony będzie do natychmiastowego podjęcia jakiejkolwiek pracy, umożliwiającej mu rozpoczęcie spłacania kredytu. Kilkadziesiąt tysięcy złotych długu na koncie świeżo upieczonego magistra, to perspektywa, przed jaką chce postawić przyszłych studentów polski rząd.
System stypendialny w szerszym niż obecnie zakresie również nie jest rozwiązaniem. Oczywiście wiele zależy tu od kwot i powszechności programu, ale wiara w to, że nagle w cudowny sposób znajdą się pieniądze na materialne wsparcie studentów, którego do tej pory nie było, jest co najmniej naiwna. Ponadto, przyznawanie stypendiów wystarczających jedynie na pokrycie czesnego, oznacza w porównaniu do stanu obecnego, ich realną likwidację. Trzeba przy tym pamiętać, że wydatki związane ze studiowaniem to nie tylko czesne. To również konieczność wynajęcia mieszkania, stancji, lub pokoju w akademiku, koszt utrzymania, dojazdy, oraz wydatki związane z pomocami naukowymi.
Ktoś tę Irlandię 2 budować musi…
Jednym z celów reformy edukacji z początku lat dziewięćdziesiątych było … zmniejszenie bezrobocia. Poprzez zwiększenie poziomu scholaryzacji, chciano opóźnić czas wejścia na rynek pracy rzeszy młodych ludzi, mających szczęście tworzyć wyż demograficzny lat 80-tych. W latach 1990-95 udało się zwiększyć wskaźnik scholaryzacji aż o 85 proc. Obecna sytuacja na rynku pracy może mieć ponowny wpływ na decyzję polityków, przebudowujących system edukacji – tym razem jednak odwrotny.
Taki kierunek zmian oznaczałby przesunięcie znacznego odsetka młodych ludzi ze szkół wyższych, bezpośrednio na rynek pracy. W dobie narastającej emigracji zarobkowej, należy również zadać pytanie, który rynek pracy? W założeniu, wprowadzenie odpłatności za studia, ograniczyłoby ilość studentów, a zwiększyło podaż siły roboczej na rynku pracy. Jednak istnieje ryzyko, że znaczna część tej młodzieży, nadal wybierać będzie pracę poza granicami Polski.
Zjawisko emigracji zarobkowej wśród studentów i absolwentów nasila się i prawdopodobnie jego apogeum jest dopiero przed nami. Przy tej okazji pojawiają się pomysły przywiązania obywateli bezpłatnie korzystających z edukacji do kraju, który ich kształci. Propozycji podpisywania kontraktów przez studentów, które zobowiązywałby ich do pozostania w kraju po ukończeniu studiów, lub zwrotu kosztów nauczania w razie chęci opuszczenia Polski, na szczęście nikt z decydentów nie traktuje poważnie.
Takie metody charakterystyczne dla systemu słusznie minionego, nie mogą być dziś z oczywistych względów nawet brane pod rozwagę. Jeśli państwo zrezygnuje z przepisów krępujących przedsiębiorczość młodych ludzi, oraz ograniczy koszty, jakie młody przedsiębiorca musi ponieść w pierwszej fazie prowadzenia działalności gospodarczej, zapewne już niedługo problemem nie będzie emigracja, a imigracja zarobkowa do Polski.
Równać można tylko w dół
Innym aspektem wprowadzenia powszechnej odpłatności za studia dzienne na uczelniach państwowych, byłby spadek poziomu kształcenia na owych. Wynika to z faktu, iż poziom uczelni tworzą, poza bazą edukacyjną i kadrą naukową, również studenci. Obecnie najzdolniejsi konkurują o indeksy na bezpłatnych studiach, na wydziałach w całym kraju. Na państwowe studia wyższe dostają się tylko najlepsi.
Nie da się ukryć, że poza przekonaniem o wyższym poziomie kształcenia na państwowych uczelniach (które, notabene od pewnego czasu gonione są przez czołówkę szkół prywatnych), innym ważnym powodem dla którego panuje tam największa konkurencja, jest właśnie bezpłatność oferowanej przez nie edukacji. Zniesienie tego przywileju poskutkuje mniejszym zainteresowaniem szkołami państwowymi, a co za tym idzie mniejszą konkurencją i utratą elitarnego charakteru tych studiów. Tym samym w razie przeprowadzenia reformy, nastąpi postulowane wyrównanie szans i poziomu kształcenia. Szkoda tylko, że będzie to równanie w dół.
Donaldzie Tusku … nie idźcie tą drogą
Podobny do zaprezentowanego kierunek zmian w szkolnictwie wyższym przedstawiała w imieniu rządu SLD przed wyborami 2005 roku, była nauczycielka historii Jarosława Kaczyńskiego, pani Anna Radziwiłł. Strategia zmian w edukacji na lata 2007-2013 postulowała wprowadzenie odpłatności za studia dzienne na państwowych uczelniach. Był to jeden z wielu gwoździ, które do własnej trumny wbiło sobie SLD tuż przed wyborami. W ciągu najbliższych trzech miesięcy przekonamy się czy Platforma Obywatelska stanie się wykonawcą woli SLD, oraz czy wierność doktrynie źle pojętego liberalizmu stanie się udziałem partii, której zaufała większość młodych wyborców.
Jarosław Ryba
























































