REKLAMA
ZASADY PROMOCJI

Hazardowe gierki

2009-02-02 06:00
publikacja
2009-02-02 06:00
Recesja. Największy od pokoleń krach finansowy może doprowadzić do kryzysu światowej gospodarki. Przesada? Niestety, nie. Rządy kluczowych państw są na najlepszej drodze, by powtórzyć błędy sprzed prawie 80 lat.

W środę Międzynarodowy Fundusz Walutowy mocniej niż się spodziewano obniżył swoje prognozy gospodarcze na 2009 r. Według najnowszych szacunków światowe PKB wzrośnie w tym roku zaledwie
o 0,5 proc., co jest najsłabszym wynikiem od 1945 r.

Kiedy Robert Zoellick, szef Banku Światowego, występował przed tegorocznymi absolwentami elitarnej uczelni Paul H. Nitze School of Advanced International Studies, zaczął od dowcipu. Zgodnie z tym, czego się przy takiej okazji oczekuje. Powiedział, że zamiast myśleć o przyszłości, absolwenci powinni na chwilę zwrócić się ku przeszłości, ku światu sprzed stu lat. Granice państw były otwarte, a dobre pomysły mogły błyskawicznie obiegać cały glob. Za najnowszy krzyk mody uchodził odkurzacz i płatki zbożowe, a wnet miała się pojawić kawa rozpuszczalna. „Był to szczęśliwy okres dla studentów na całym świecie” – podsumował.

Taki wstęp niewątpliwie musiał rozbawić słuchaczy, ale zaraz potem Zoellick nieoczekiwanie uderzył w poważny ton. „W 1908 r. wydawało się, że przyszłość może być tylko lepsza od czasów minionych”. Tymczasem nadeszły dziesięciolecia „wojen, kryzysów gospodarczych, klęsk głodu i ludobójstwa”. I trzeba było jeszcze pięćdziesięciu lat, by świat stał się ponownie tak otwarty, jak w roku 1908.

Wreszcie mówca odsłonił myśl przewodnią swego wystąpienia: „Wiek XX dowiódł, że pokój i dobrobyt na świecie wcale nie są czymś oczywistym. Wszyscy musimy pracować nad tym, by urzeczywistnić nasze nadzieje”.

Robert Zoellick był menedżerem w banku inwestycyjnym Goldman Sachs i przedstawicielem ds. handlu w administracji George’a W. Busha. Nie ma chyba nikogo, kto globalizację znałby lepiej niż ten szczupły biegacz maratoński z przystrzyżonym wąsem. Bez przyczyny na pewno nie psułby absolwentom uczelni nastroju na uniwersyteckiej imprezie. W swych ponurych prognozach Zoellick nie jest bynajmniej odosobniony. Wielu nęka niepokój, że doszliśmy do końca pewnej epoki. – „Złote lata globalizacji” dobiegły kresu – ocenia Razeen Sally, kierownik European Centre for International Political Economy w Brukseli.

Kryzys bankowy mocno nęka świat Zachodu. Jeśli upadają nawet tak renomowane instytucje, jak Lehman Brothers, to co jeszcze jest pewne? Recesja wydaje się nieunikniona. A być może grozi nam coś jeszcze gorszego. Równolegle z gospodarczą dekoniunkturą świat musi się zmierzyć z problemami natury politycznej. Autorytarne mocarstwa zabawiają się w geopolitykę i znowu wytyczają strefy wpływów. Rosja prezentuje się w Gruzji jako nowy hegemon, Chiny zapewniają sobie w Afryce dostawy surowców, a kraje OPEC ograniczają produkcję, by wywindować na rekordowy poziom ceny ropy naftowej.

Tymczasem najważniejsze państwa demokratyczne są pod względem politycznym niejako sparaliżowane, ponieważ w USA, Wielkiej Brytanii, Japonii i Niemczech niedawno odbyły się albo wkrótce odbędą wybory.

Nowy porządek świata pogłębia problemy ekonomiczne. Wiele rządów – zamiast wspólnie poszukiwać rozwiązań – nastawia się na działania w pojedynkę. Uciekają się do retoryki protekcjonizmu, hamują eksport pożądanych surowców i utrudniają przejmowanie przez cudzoziemców rodzimych firm. Znamienne, że na razie niepowodzeniem zakończyły się rokowania w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO) dotyczące znoszenia barier w wymianie handlowej. – Ważą się dalsze losy globalizacji – ocenia Adam Posen, zastępca szefa waszyngtońskiego Peterson Institute for International Economics.

Finansowa elita podczas jesiennej konferencji w Waszyngtonie w połowie października musiała się zmierzyć z wyjątkowo trudną sytuacją. Ministrowie finansów grupy G-7, szefowie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego – a więc przedstawiciele instytucji, które powołano, by tworzyły swego rodzaju globalny zarząd nad światową gospodarką i zapobiegały najgorszemu podczas kryzysów takich jak obecny – musieli przyznać, że są de facto bezsilni. Światu grozi niekontrolowane staczanie się w otchłań kryzysu.

Jest to „jedna z najgorszych gospodarczych i politycznych konstelacji w dziejach” – przyznał Ben Bernanke, szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej (FED), podczas dorocznego spotkania szefów banków centralnych w Jackson Hole w amerykańskim stanie Wyoming.

Istotnie, trzeba głęboko sięgnąć w przeszłość, by znaleźć równie trudne sytuacje. Uczestnicy spotkania w Jackson Hole porównywali obecny stan z „paniką roku 1907”, która doprowadziła do załamania amerykańskiego systemu bankowego i zapoczątkowała fazę globalnej dekoniunktury. Przywoływali także Wielki Kryzys z lat 1929 – 1939, gdy miliony ludzi popadło w nędzę i załamał się światowy handel, co w efekcie przyczyniło się do wybuchu II wojny światowej.

Podobieństwa są przerażające. Tak jak wówczas, obecny kryzys jest „czymś znacznie więcej niż cykliczną korektą koniunktury i oznacza zasadniczy przełom w dotychczasowym rozwoju” – wyjaśniał zafrasowanym szefom banków centralnych nowojorski profesor Charles Calomiris. Tak jak wtedy – również dziś nie ma na arenie międzynarodowej dominującego mocarstwa, które pełniłoby rolę stabilizatora. Jest za to wiele państw o porównywalnym potencjale, rywalizujących ze sobą o wpływy i dobrobyt. Trzeba być czujnym – to nauka, którą współcześni powinni wyciągnąć z historii dotychczasowych kryzysów gospodarczych – ostrzega historyk Harold James, profesor na amerykańskim elitarnym Uniwersytecie Princeton: „Wszystkie wcześniejsze próby globalizacji źle się kończyły”, a mianowicie – „prawie zawsze wojnami”. Jego zdaniem, świat jest teraz znowu „podatny” na taki obrót zdarzeń.

W ciągu niewielu miesięcy bardzo pogorszyły się perspektywy światowej gospodarki. Ekonomiści korygują swoje prognozy w dół, a mimo to istnieje niebezpieczeństwo, że realia okażą się jeszcze gorsze. Po długim okresie boomu w nieruchomościach bogate kraje przeżywają dziś krach na tym rynku. Przez spadek cen domów pogłębia się kryzys finansowy. Kurczą się inwestycje i konsumpcja. Zachód, który nie jest już w stanie generować wzrostu gospodarczego, jest obecnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem zależny od popytu w krajach rozwijających się.

Najgorszy scenariusz gospodarczy wygląda następująco: Chiny po latach gwałtownego wzrostu pogrążają się w recesji. W rezultacie jeszcze bardziej spadają ceny surowców, co w konsekwencji hamuje koniunkturę w krajach eksportujących dobra naturalne. Załamuje się także zachodni eksport do Rosji, państw Zatoki Perskiej i Brazylii. Efektem jest ekonomiczna reakcja łańcuchowa, w której padają kolejne bariery bezpieczeństwa. Dochodzi do kryzysu gospodarczego na skalę globalną.

Zatrzymanie takiej fatalnej w skutkach reakcji łańcuchowej winno należeć do zadań Międzynarodowego Funduszu Walutowego – instytucji, która w myśl koncepcji jej założycieli miała pełnić rolę amortyzatora gospodarczych wstrząsów. Kiedy MFW ma interweniować, jeżeli nie teraz?

I gdzie powinno to nastąpić, jak nie w tym pomieszczeniu? Na ciemnym parkiecie leży tu orientalny dywan. Ściany wyłożone są boazerią, a jej kasetony pokrywa ozdobny kremowy materiał. Okna z pancernymi szybami skutecznie chronią jadalnię szefa MFW Dominique Strauss-Kahna przed zgiełkiem waszyngtońskiej ulicy. Na środku stoi stół na sześć osób. Jednak z reguły kamerdyner nakrywa tylko dla dwóch.

Co kilka tygodni w tej zacisznej atmosferze Strauss-Kahn spotyka się z szefem Banku Światowego, który ma biuro w pobliskim gmachu. Tylko że te spotkania to jedynie rytuał. Obaj urzędnicy nie mają już kompetencji, by podejmować rzeczywiście doniosłe decyzje. Nie jest tak jak w pierwszych dekadach po zakończeniu II wojny światowej – szefowie obu instytucji nie mogą podczas obiadu decydować o sprawach świata. – W obecnym kryzysie MFW nie odgrywa w zasadzie żadnej roli – mówi wprost Adam Posen.

A powinno być inaczej. Przecież pierwotnie najważniejszym zadaniem Funduszu było zapobieganie temu, by nie powtórzył się katastrofalny Wielki Kryzys z lat 30. Pojedyncze kraje już nigdy więcej nie miały zapewniać sobie przewagi konkurencyjnej poprzez manipulowanie kursami walut, jak działo się to podczas wojny handlowej w tamtym czasie.

Dlatego na konferencji w 1944 r. w Bretton Woods powołano do życia MFW, by nadzorował ład walutowy, a jego szefowie decydowali, która waluta ma zyskać na wartości, a którą należy zdewaluować. Działo się tak do początku lat 70., kiedy to rozpadł się światowy porządek, którego podstawą był stały kurs walut względem dolara. Od tej pory Fundusz stopniowo tracił na znaczeniu i władzy. Przez długi czas nie stanowiło to problemu, ale teraz znowu pilnie przydałby się sprawnie działający MFW. Tak jak w latach 50. i 60. także w latach 90. wiele krajów rozwijających się powiązało swe waluty z kursem dolara. Bretton Woods II – tak ekonomiści nazywają ten stan rzeczy. W przeciwieństwie do okresu powojennego obecnie nie ma jednak określonych zasad postępowania ani instytucji czuwających nad rynkiem. Chiny i eksporterzy ropy naftowej nikogo nie pytali o zdanie, tylko związali swe waluty z dolarem i tym samym stworzyli przesłanki kryzysu finansowego.

Bezsilność Funduszu spowodowała, że w ogóle doszło do obecnego kryzysu, gdyż niedowartościowanie walut azjatyckich i arabskich w dużym stopniu napędzało globalny boom. Kraje rozwijające się gromadziły ogromne nadwyżki finansowe, które lokowały głównie w USA, co z kolei umożliwiło tam rozbuchaną akcję kredytową i hossę na rynku nieruchomości. Powstała gigantyczna światowa nierównowaga – wysoki deficyt bilansu płatniczego w Stanach Zjednoczonych i innych krajach, a jednocześnie wielkie nadwyżki w Azji oraz krajach arabskich – zagrażająca dziś stabilności gospodarczej.

Zarazem nie można powiedzieć, by MFW nie widział problemu. W 2006 r. zaaranżował rozmowy na temat stopniowej likwidacji tych dysproporcji. Jednak spotkania Amerykanów oraz Europejczyków z przedstawicielami państw o największych nadwyżkach płatniczych, jak Chiny i Arabia Saudyjska, do niczego nie doprowadziły. Reprezentanci Europy narzekali, że nowe mocarstwa nie dojrzały do przejęcia odpowiedzialności za gospodarkę światową. Ponoć interesowała ich kontynuacja boomu eksportowego, a nie stabilizacja gospodarki w długim terminie.

Samodzielnie Zachód niewiele może wskórać, dlatego że potrzebuje dużych krajów rozwijających się jako partnerów, ale one nie są skłonne wziąć na siebie zobowiązań. Ofiarą walki dużych państw są instytucje międzynarodowe. O wielkim przesunięciu stosunku sił świadczy także przykład Banku Światowego. Przez pół wieku dawał on biednym krajom jedyną możliwość dostępu do międzynarodowego kapitału. Jeżeli były gotowe zaakceptować zachodnie wymagania – wolność rynku, zasady państwa prawa i zrównoważony budżet centralny (tzw. konsensus waszyngtoński) – mogły liczyć na korzystne kredyty.

To już przeszłość. Chiny pożyczają dziś pieniądze każdemu, kto udostępni bogactwa naturalne lub płody rolne. Nawet gdy są to brutalni afrykańscy watażkowie. Zarówno arabskie państwowe fundusze, jak i koncerny międzynarodowe – wszyscy oferują Afryce bardzo prosty układ: pieniądze w zamian za wpływy. Bank Światowy reaguje na tę sytuację, dostosowując się do życzeń kredytobiorców, byle tylko nie stracić resztki wpływów. Częściej finansuje teraz prestiżowe wielkie inwestycje, jak drogi i trakcje energetyczne, których życzą sobie miejscowe rządy. Już dawno zrezygnował z rygorystycznych wymogów kredytowych, które niegdyś nakładał.

Nowe mocarstwa bez zahamowań przystępują do globalnej rywalizacji o dobrobyt. Zachodni negocjatorzy opowiadają, że od ubiegłego roku np. przedstawiciele Chin przedstawiają swe postulaty w sposób wyraźnie bardziej ofensywny, podczas gdy do tej pory przez długie lata byli w międzynarodowych kręgach biernymi uczestnikami. „Najwyższy czas, by zakończyć dwieście lat zachodniego panowania nad światem” – to opinia panująca w Azji. Mówi o tym Klaus Regling, który do niedawna był dyrektorem generalnym w Unii Europejskiej, a teraz jest profesorem ekonomii w Singapurze.

Postawa ta znajduje odzwierciedlenie w polityce. Chiny dzięki zaniżonemu kursowi waluty pobudzają swoją gospodarkę i wypierają Zachód z niektórych regionów Afryki, Indie chronią swój rynek żywności i (razem z USA) bojkotują negocjacje WTO, a kraje OPEC wykorzystują niedobory energii i obniżają wydobycie ropy, co negatywnie wpływa na światową koniunkturę. Wszystkie te działania są korzystne z punktu widzenia danych państw, ale zaostrzają napięcia gospodarcze na świecie. Zwłaszcza Rosja – imperium naftowe – wprowadza stan niepewności na globalnym rynku. Przez dziesięciolecia była wiarygodnym i pewnym dostawcą surowców energetycznych na Zachód. Mimo różnic ideologicznych partnerzy po obu końcach rurociągów pozostawali od siebie uzależnieni. Europa Zachodnia potrzebowała gazu, a Rosjanie – dewiz. Zapewniało to stabilne relacje nawet w okresie zimnej wojny.

Obecnie jednak wzajemne zależności nie są tak ścisłe. Rosja zamierza w przyszłości eksportować więcej ropy naftowej do Chin. I podczas gdy Europejczycy poszukują nowych dostawców (w przyszłości ropa ma popłynąć na zachód ropociągiem Nabucco znad Morza Kaspijskiego, a gaz w postaci płynnej byłby transportowany statkami z Zatoki Perskiej), Rosjanie próbują pokrzyżować te plany. Zajęcie części terytorium Gruzji w sierpniu podkreśliło roszczenia Moskwy do kontroli nad roponośnym Kaukazem. Na rynku gazu ziemnego Rosja dokłada starań, by wspólnie z Katarem i Iranem powołać kartel, który byłby gazowym odpowiednikiem OPEC.

Konfrontacja zamiast współpracy, siła zamiast rynku – to nowa odsłona geopolityki. Rosja oraz inne państwa znowu coraz bardziej kierują się „kategoriami imperializmu” – ostrzega Harold James. A przecież nauki płynące z historii są jednoznaczne: dążenie do prymatu jednego kraju zawsze prowadziło do nieszczęścia, siało „wzajemną niechęć i nienawiść”. W obliczu zaostrzającej się sytuacji geopolitycznej także Amerykanie i Europejczycy stopniowo porzucają przekonanie, że najlepszym systemem gospodarczym jest swobodny przepływ dóbr i kapitału, na straży którego stoją silne instytucje międzynarodowe.

Globalizacja traci zwolenników w wielkich demokratycznych państwach, dlatego że ludzie się niepokoją. Na przykład niedawną amerykańską kampanię prezydencką zdominowały dwa kluczowe tematy. Po pierwsze: jaką rolę USA będą w przyszłości odgrywały jako mocarstwo światowe po militarnym i moralnym fiasku interwencji w Iraku? Po drugie: w jakim stopniu otwarta ma być największa, choć nadwerężona gospodarka na świecie? Na oba pytania Amerykanie udzielają sceptycznych odpowiedzi, o czym świadczą sondaże. Politycy dostosowują się do nastrojów społecznych.

To, że niepowodzeniem zakończyły się negocjacje (zwane Rundą Doha) w sprawie liberalizacji handlu, wynikało w dużym stopniu ze stanowczego stanowiska USA. Także Barack Obama jako kolejny amerykański prezydent będzie musiał uwzględniać zmianę nastrojów społecznych.

Tymczasem Europejczycy próbują rozszerzyć własną strefę wpływów, zawierając umowy handlowe z mniejszymi krajami. Metodę tę stosuje przede wszystkim Francja. Paryż traktuje cały francuskojęzyczny obszar – od Afryki Zachodniej po kanadyjski Quebec – jako strefę swych wpływów, którą chce ze sobą związać za pomocą uprzywilejowanych umów partnerskich zawieranych przez te kraje z Unią Europejską.

– Niemcy traktowały układy dwustronne zawsze tylko jako zapasowe rozwiązanie – mówi Berndt Pfaffenbach, sekretarz stanu w Federalnym Ministerstwie Gospodarki. Jednak doktrynę wolnego handlu trudno przeforsować po niepowodzeniu Rundy Doha, gdyż zbyt duża jest presja ze strony innych krajów unijnych. Nawet Niemcy wzniosły bariery utrudniające przejęcie rodzimych firm przez zagraniczne państwowe przedsiębiorstwa. A przecież jeszcze niedawno rząd federalny napiętnowałby takie posunięcie jako protekcjonizm. Berndt Pfaffenbach, jowialny, 62-letni urzędnik, jest najwyższym rangą menedżerem ds. globalizacji w niemieckim rządzie. Przygotowywał spotkania na szczycie grupy G-8 dla Gerharda Schrödera, a za Angeli Merkel kontynuuje swą pracę. Realpolitik – to jego domena.

Zadajemy więc mu pytanie: kto uratuje światową gospodarkę? Na pierwszym miejscu Berndt Pfaffenbach wymienia rozszerzony skład grupy G-8. Chodzi o regularne spotkania najważniejszych państw zachodnich i Rosji z pięcioma najpotężniejszymi krajami rozwijającymi się: Brazylią, Indiami, Chinami, RPA i Meksykiem.

– To doskonałe forum dyskutowania o bieżących problemach światowej gospodarki – przekonuje. Od 2005 r. dodatkowa piątka uczestniczyła w czterech szczytach gospodarczych, jednak – jak dotąd – bez konkretnych rezultatów.

Kryzys finansowy, narastająca recesja, protekcjonizm, a także egoistyczne poczynania państw stanowią wręcz idealne tworzywo dla światowych kryzysów gospodarczych.

Dawniej największe zachodnie kraje zwykły jednoczyć się, by razem zapobiegać najczarniejszym scenariuszom. Tak było w latach 70., gdy Valery Giscard d’Estaing i Helmut Schmidt zaprosili zachodnich kolegów na pierwszy szczyt gospodarczy do Rambouillet. Tak było w latach 80., kiedy państwa Zachodu (za pomocą porozumienia Plaza z 1985 r. o przeciwdziałaniu aprecjacji dolara wobec jena oraz układu z Luwru z 1987 r. o powstrzymaniu spadku kursu dolara) dążyły do uporządkowania systemu walutowego i zwalczały tendencje protekcjonistyczne. Tak było w 2001 r., kiedy po pęknięciu giełdowej bańki internetowej i zamachach z 11 września Robert Zoellick (wtedy przedstawiciel USA ds. handlu) i Pascal Lamy (wówczas unijny komisarz ds. handlu, a obecnie dyrektor generalny WTO) zainicjowali Rundę Doha w ramach Światowej Organizacji Handlu. Jednak świat diametralnie się zmienił i negocjacje od lat znajdują się w impasie. Wielu już dawno spisało Rundę Doha na straty.

Każdy kto rozmawia z Pascalem Lamy w jego pachnącym cygarami gabinecie z widokiem na Jezioro Genewskie, widzi spokojnego 61-letniego mężczyznę, który wcale nie zamierza się poddać. Tuż po niepowodzeniu konferencji ministerialnej poleciał w lipcu do Waszyngtonu i Delhi, by wznowić rozmowy z dwoma głównymi adwersarzami, którzy nie mogą się porozumieć w sprawie liberalizacji handlu płodami rolnymi.

Podczas Rundy Doha można się naocznie przekonać, jak wygląda obecny ład światowy – przekonuje Pascal Lamy. Jest niewyobrażalnie skomplikowany. Inaczej niż w MFW czy grupie G-8 – w Światowej Organizacji Zdrowia każdy kraj ma prawo głosu i weta. Nie wystarczy, jeśli Stany Zjednoczone porozumieją się z Unią Europejską – podkreśla.

– To nie jest postkolonialna gierka – dodaje, a potem decyduje się na wygłoszenie śmiałej prognozy. Jego zdaniem, po zakończeniu negocjacji o światowym handlu wyłoni się nowy porządek globalny, czyli zestaw reguł dostosowany do zmienionych realiów, który pozwoli stabilizować światową gospodarkę. Pod warunkiem jednak, że Runda Doha w ogóle się zakończy. A tego nawet Lamy nie jest już taki pewny.

Henrik Müller, Christian Rickens

Źródło:

Do pobrania

kulkawkosmosiejpg
Tematy
Załóż konto osobiste w apce Moje ING i zgarnij do 600 zł w promocjach od ING
Załóż konto osobiste w apce Moje ING i zgarnij do 600 zł w promocjach od ING

Komentarze (37)

dodaj komentarz
~ST
Warren B (znakomity inwestor i jakby nie patrzeć niezły spekulant) powiedział że nieważne kto ile stracił na kryzysie.... teraz jest ważne ile można na tym zarobić...
ant.m
Kryzys jest machiną w pewnym stopniu samonapędzającą, panika, spadki na giełdach, wzrosty cen, masowe zwolnienia, nakręcamy się, każdy boi się o posadę, nie kupuje, bo "nie wiadomo jak to będzie", firmy bankrutują, ludzie zabierają pieniądze z banków, banki bankrutują...... można by tak wymieniać... błędne koło.
~kirov
http://www.youtube.com/view_play_list?p=B948F136613756D8
Pozdrawiam wszystkich
~michal_84
efekty LEWICOWYCH rządów i socjalizmu

koniec kropka

przestancie bezczelnie kłamać

czemu w krajach gdzie podatki są niskie i rzad w zasadzie w ogóle sie nie miesza do gospodarki kryzysu nie ma ?
~tworaz55
Istotą kryzysu jest fakt, że państwa tzw. rozwinięte doprowadziły do absurdalnego poziomu koszty pracy na swoim terenie. Brak barier celnych i tzw. swobodny przepływ kapitału skutkuje lokowaniem produkcji przez wielkie koncerny np. w Chinach, gdzie są one podobno taniej produkowane przez wieśniaków oderwanych od pól ryżowych. Oczywiście Istotą kryzysu jest fakt, że państwa tzw. rozwinięte doprowadziły do absurdalnego poziomu koszty pracy na swoim terenie. Brak barier celnych i tzw. swobodny przepływ kapitału skutkuje lokowaniem produkcji przez wielkie koncerny np. w Chinach, gdzie są one podobno taniej produkowane przez wieśniaków oderwanych od pól ryżowych. Oczywiście różne gałęzie gospodarki w takich krajach jak np. Polska padają nie mogąc sprostać tej nieuczciwej konkurencji. Sam niedawno byłem zmuszony wymienić termostat silnika w moim Volkswagenie. Zakupiłem w sklepie termostat i wymieniłem go. Pierwszy nie działał.
Miał być produkcji francuskiej. Niestety okazało się, że wyprodukowano go w Chinach (na opakowaniu nie było to napisane...). Drugi miał być niemiecki (eksplodował po tygodniu uszkadzając układ chłodzenia...). Zadałem sobie trud i sprawdziłem... wyprodukowany w Chinach. Dzisiaj kupiłem trzeci ... znowu niemiecki (??!!) zobaczymy...
I to jest podobno konkurencyjność...
Przykłady można mnożyć... Kupiłem komputer ... sześć zasilaczy wymienionych w okresie gwarancyjnym (wyprodukowano w Chinach...).
Odkurzacz Philips ... po pół roku padły łożyska w silniku (odkurzacz wyprodukowany w Chinach).
Magnetowid Philips..., miesiąc po upływie okresu gwarancyjnego, awaria głowicy.
Naprawa nieopłacalna... wyprodukowany w Chinach.
Itd. ...
Przyjdzie czas, że w końcu wykształcimy tych chińskich chłopów i nauczymy ich za nasze pieniądze produkować wyroby dobrej jakości ..., tylko niestety u nas już nic nie będzie...
svensonrob
Kryzys wygląda ostatnio z wszystkich gazet, ekranów... i to chyba bardziej niż z naszych portfeli.
~ignacy

Robert Zoellick był menedżerem w banku inwestycyjnym Goldman Sachs i przedstawicielem ds. handlu w administracji George’a W. Busha. i to zdanie wyjaśnia jakie zadanie ma ten Żyd razem z innymi skonstruowali tak potrzebny światu "kryzys", Dawid Rockefeler właściciel FEDu i sponsor Obamy , Kisinger, Clinton

Robert Zoellick był menedżerem w banku inwestycyjnym Goldman Sachs i przedstawicielem ds. handlu w administracji George’a W. Busha. i to zdanie wyjaśnia jakie zadanie ma ten Żyd razem z innymi skonstruowali tak potrzebny światu "kryzys", Dawid Rockefeler właściciel FEDu i sponsor Obamy , Kisinger, Clinton , Murdoch , Grenspen itd i wynajęte przez nich gnidy typu Sarkozy, Barosso, bank JPMorgan itd ... straszą żeby przejąc za bezcen ( zapożyczając) całe państwa - właśnie łoją Polskie firmy na opcjach!
Wyjście jest jedno spieprzac z kołchozu unii europejskiej, trzymac własną walutę opartą na złocie, dogadac się z rozsądnymi krajami niechętnymi Unii- Czechy, Irlandia, Rosja jest pełno rozwiązań !
~adi
"Jest pełno rozwiązań" - pewnie, że tak, tylko na żadne z nich nie jest nas stać. Czechy, Irlandia ew. Norwegia - to peryferyjne liliputy, a Rosja jest bankrutem (nawet gdyby nie kryzys, też byłaby bankrutem). Imperium Knuto-Germańskie powoli popełnia samobójstwo (powoli, gdyż nic sie tam od czasów Mikołaja II nie zmieniło)."Jest pełno rozwiązań" - pewnie, że tak, tylko na żadne z nich nie jest nas stać. Czechy, Irlandia ew. Norwegia - to peryferyjne liliputy, a Rosja jest bankrutem (nawet gdyby nie kryzys, też byłaby bankrutem). Imperium Knuto-Germańskie powoli popełnia samobójstwo (powoli, gdyż nic sie tam od czasów Mikołaja II nie zmieniło).

No i epitery typu Żyd i Gnida....

Czy ktoś przypadkiem koledze nie płaci za dyskredytowanie skąd inąd ciekawych (niestety pozostających tylko w sferze intelektualnych dywagacji) rozważań ?
~artysta
Jakie by nie były kulisy kryzysu to nie da się ukryć że szeroko rozumiany Zachód na własnej piersi wyhodował swojego zabójcę. Zabójca dostał moce wytwórcze i technologię. Teraz mając doświadczenie i wgląd w "lepienie garnków" może powoli swego dobroczyńcę dusić i w końcu zająć jego miejsce. A dobroczyńca schodzi już na Jakie by nie były kulisy kryzysu to nie da się ukryć że szeroko rozumiany Zachód na własnej piersi wyhodował swojego zabójcę. Zabójca dostał moce wytwórcze i technologię. Teraz mając doświadczenie i wgląd w "lepienie garnków" może powoli swego dobroczyńcę dusić i w końcu zająć jego miejsce. A dobroczyńca schodzi już na własne życzenie ze sceny. Koniec ery białego człowieka.

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki