Dzień po wizycie papieża Franciszka I w Parlamencie Europejskim doszło do cudownego rozmnożenia pieniędzy. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker zamienił 21 mld euro wydatków w 315 mld euro inwestycji.


„Plan Junckera” zakłada utworzenie Europejskiego Funduszu Inwestycji Strategicznych, który miałby wydawać pieniądze na różne projekty inwestycyjne wymyślone przez unijnych komisarzy. „Fundusz miałby inicjować projekty inwestycyjne, wybrane przez niezależną komisję, które mogłyby przynieść dużą "wartość dodaną" gospodarkom i społeczeństwom krajów UE”. Zapewne jeszcze większa – choć nie raportowana statystycznie - „wartość dodana” przypadłaby „niezależnym” członkom komisji decydującym, które projekty należy dofinansować, a które nie.
Cała inicjatywa przypomina czasy głębokiego PRL-u, gdy komitet centralnych planistów według własnego uznania rozdzielał zasoby, stawiając huty w szczerym polu lub budując drogi donikąd. Teraz to samo tylko na skalę europejską proponuje szef KE Jean-Claude Juncker. Plan opiera się na założeniu, że urzędnicy lepiej od samych zainteresowanych wiedzą, co i komu jest potrzebne.
Zobacz także
Ale prawdziwa magia kryje się w „mnożniku Junckera” , który „obliczył” na 15:1. W ten sposób 21 mld euro wydanych przez Unię (faktycznie tylko 8 mld gwarancji i 5 mld € wyciągniętych z Europejskiego Banku Inwestycyjnego) rozmnoży się do 315 mld euro. Toż to prawdziwy cud! Jeszcze większą ezoteryką będzie fakt, że dług zaciągnięty pod te wydatki nie będzie wliczany do statystyk zadłużenia publicznego krajów UE.
Ponad 300 miliardów euro ma zostać wydane na rozmaite „projekty inwestycyjne”, które mają wygenerować „milion nowych miejsc pracy” (copyright by Donald Tusk – to hasło wyborcze KLD z roku 1993). Wynika z tego, że dotowane przez państwo „miejsce pracy” będzie kosztować 315 tys. euro. Słuszną linię ma nasza europejska władza!
Zwiększone wydatki publiczne i wzrost zadłużenia to ostatnia rzeczy, jakich teraz potrzebuje UE. Europa przez ostatnie trzy dekady żyła ponad stan, zadłużała się bez opamiętania i budowała państwo dobrobytu kosztem przyszłych pokoleń. Ten „europejski model gospodarczy” właśnie doszedł do ściany: nie da się już więcej pożyczyć, a wzrost gospodarczy został zduszony ogromnym długiem publicznym i rządowymi regulacjami.
Piarowcy Luksemburczyka trafili w sedno, nazywając plan szefa KE „mobilizacją 315 mld euro”. W ramach mobilizacji państwo przymusowo wciela obywateli do armii. Czyli transferuje zasoby z sektora prywatnego do sektora publicznego, zaprzęgając je do tak „produktywnych” prac jak kopanie okopów, zabijanie ludzi i niszczenie wrogich środków transportu. Analogicznie „mobilizacja euro” spowoduje, że zasoby sektora prywatnego zostaną zaprzęgnięte do niezbyt produktywnych inwestycji, jedynie pogarszając kondycję europejskiej gospodarki. Dlatego im mniejszy i im bardziej nieudolny będzie „plan Junckera”, tym mniejsze szkody wyrządzi Europejczykom.
























































