Zapowiedziane przez chińskie władze zmiany w metodologii obliczania produktu krajowego brutto przypominają te, które kilka miesięcy temu w życie wcielili statystycy z USA. Wszystko wskazuje jednak, że zmiana ta jeszcze bardziej podważy wiarę inwestorów w rzetelność oficjalnych danych płynących z Państwa Środka
Jak poinformowała rządowa agencja informacyjna Xinhua - będąca w ostatnich dniach przekaźnikiem ustaleń zapadłych na ostatnim plenum KP Chin - władze drugiej największej gospodarki świata chcą, by do PKB wliczane były dodatkowe składniki. Będą nimi wydatki na nieruchomości, konsumpcję dóbr publicznych (ochrona zdrowia, edukacja), badania i rozwój, opcje na akcje stanowiące część wynagrodzenia pracowników oraz kontrakty na dzierżawę ziemi.
Dla przypomnienia - od lipca Amerykanie również wliczają do PKB wydatki na "niematerialne elementy gospodarki XXI wieku": badania i rozwój, dzieła autorskie oraz obietnice pracodawców co do wpłat na pracownicze plany emerytalne (wcześniej uwzględniano jedynie środki faktycznie przelane).
Chińska zagadka
Chociaż zmiany w metodologii liczenia PKB mają w pełni wejść w życie dopiero w 2015 r., "rewolucja statystyczna" już teraz budzi obawy ekonomistów. Przy wszelkich wadach wskaźnika PKB, kategorie takie jak "badania i rozwój" są na tyle arbitralne, że stwarzają automatyczną pokusę do zawyżania wartości. Innym problemem jest podwójne liczenie - koszty opracowania produktu są przecież zawarte w jego cenie - które budzi obawy także w przypadku nieruchomości. Dodatkowo trudno przyznać, że pęczniejąca bańka na tym rynku to zjawisko pozytywne, z czym zwykło wiązać się wzrost PKB.
Zmiana metodologii obliczania PKB może jeszcze bardziej podważyć zaufanie do chińskich danych makroekonomicznych. Tajemnicą poliszynela jest, że władze Państwa Środka - na różnych szczeblach, od lokalnych po centralne - wielokrotnie manipulowały danymi, co widać m.in. w niespójnych danych o wymianie handlowej z innymi krajami. W pierwszym kwartale tego roku Chińczycy informowali o eksporcie do Hong Kongu wartym 95 mld dolarów, podczas gdy druga strona wykazała import o wartości 53 mld dolarów. Z kolei w styczniu Tajwan podał dane o 35% wzroście importu z Chin, podczas gdy Państwo środka raportowało 53% wzrost dostaw na wyspę.
Liczne kontrowersje - czy wręcz zarzuty o manipulacje - związane z danymi makroekonomicznymi (PKB, wymiana handlowa czy inflacja) sprawiły, że wielu ekonomistów patrzy na chińską gospodarkę przez pryzmat wskaźników bliższych "realnej gospodarce" - zużycia prądu, wolumenu towarów przewiezionych koleją czy wartości udzielonych kredytów bankowych. Co ciekawe, w 2007 r. podobny pogląd wygłosił obecny premier Li Keqiang, który otwarcie stwierdził, że nie wierzy danym dotyczącym PKB.
/MŻ





















































