Sytuacja wydaje mi się prosta. Żeby wycofać spółkę z obrotu giełdowego, Berlingowie będą musieli zaproponować cenę, która zadowoli OFE i TFI - według danych ze stooq.pl mają one akcje dające 26,75% głosów na WZA.
Tylko wtedy uda im się skupić ilość akcji konieczną do uzyskania 80% głosów na WZA. Mając 80% głosów na WZA, będą mogli doprowadzić do materializacji akcji i wycofania ich z obrotu giełdowego. Dlatego w kolejnym wezwaniu, które będą musieli ogłosić jeśli przekroczą próg 66%, większość akcjonariuszy mniejszościowych zapewne zdecyduje się sprzedać, bo nie będą chcieli trzymać akcji których nie da się sprzedać na giełdzie. Wówczas Berligowie uzyskają już pewnie 90% udział, co pozwoli im skorzystać z prawa przymusowego wykupu akcji od ostatnich mniejszościowych akcjonariuszy.
Pozostaje więc czekać na wyniki pierwszego wezwania, które będą zależały głównie od OFE i TFI (indywidualni akcjonariusze mają niecałe 10%). Przypuszczam, że cena zostanie podwyższona już w pierwszym wezwaniu, bo trudno sobie wyobrazić, żeby OFE i TFI uznały ją za akceptowalną. Jednak nawet jeśli zostanie podwyższona, nie zamierzam odpowiadać na pierwsze wezwanie, ani sprzedawać akcji na giełdzie przed ogłoszeniem jego wyników. Cena w kolejnym wezwaniu nie będzie niższa, a ja liczę że będzie wyższa.
Niestety nie spodziewam się, że będzie godziwa. Ludzie, którzy osiem lat temu uwierzyli Berlingom i kupili od nich akcje za 7 zł raczej tej sumy nie odzyskają. Ich pieniądze pozwoliły zwiększyć wartość księgową przypadającą na akcję z 3,24 zł na koniec 2010 do ok. 5,18 zł obecnie. Ale okazuje się, że państwu Berlingom inwestorzy długoterminowi nie są potrzebni. Już nie zamierzają dzielić się z nimi zyskiem, bo przecież można ich tanim kosztem wykopać ze spółki... Mam szczerą nadzieję, że tak łatwo nie pójdzie.