Dramatyczne relacje z granicy. Dlaczego premier zwleka z wezwaniem NATO?
Jakub Mielnik„Rozważanie" zaczyna wypierać „głębokie zaniepokojenie” w roli ulubionego zwrotu w języku europejskiej dyplomacji. Unia rozważa więc od kilku dni wprowadzenie nowych sankcji, mających ukrócić przemyt ludzi z Bliskiego Wschodu na
Białoruś. Dobrze choć, że ich szczegóły mamy poznać już w poniedziałek.
W refleksyjnym nastroju wydają się być także nasi politycy, mimo, że groźba sprowokowania jakiegoś groźnego w skutkach incydentu granicznego rośnie z dnia na dzień.
Nasz rząd ciągle rozważa więc, czy dopuścić media do relacjonowania konfliktu z naszej perspektywy. W tym czasie
reżim Łukaszenki uprawia już propagandę na międzynarodową skalę, i to rękami ekip CNN i BBC, które nie dostały polskiej akredytacji.
Rozważania dotyczą także oczywistych wydawałoby się strategicznych działań. Premier
Mateusz Morawiecki ogłasza więc, że rozważa możliwość wezwania na pomoc NATO a jego ministrowie od kilku dni rozważają możliwość zablokowania terminala kolejowego w Małaszewiczach, który jest kolejową bramą dla chińskich towarów, wysyłanych przez Rosję i Białoruś do UE.
Patrząc na dramatyczne relacje, spływające z atakowanej od wschodu granicy aż trudno uwierzyć, że te rozważania nie zamieniły się jeszcze w realne działania.
Zwłokę UE można zrozumieć. Nie jest to instytucja reagująca energicznie na tego typu wyzwania, szczególnie, gdy wymagają one podjęcia działań uderzających w interesy Rosji i jej europejskich sojuszników. Ale dlaczego np. polski premier zwleka z wezwaniem na pomoc NATO, tego nie wiadomo. Przecież mowa jest nie o jakiejś mobilizacji wojsk sojuszniczych na granicy Polski i Białorusi, tylko o konsultacjach w obliczu zagrożenia państw członkowskich, takich jak Polska, Litwa czy Łotwa. To dosyć bezbolesny i mało agresywny wobec przeciwnika ze wschodu sposób na
wyciągnięcie od NATOczegoś więcej, niż tylko wyrazy poparcia i głębokiego zaniepokojenia.
Podobnie rzecz ma się z Małaszewiczami. Terminal znajduje się po stronie polskiej. Nie ma więc większego problemu, żeby pod byle pretekstem wstrzymać czasowo ruch kolejowy i poczekać, aż Ali Express zacznie domagać się od rządu w Pekinie interwencji w Mińsku i w Moskwie w sprawie wymiernych strat na rynku europejskim. Nie potrzeba do tego mieszać ani Komisji Europejskiej, ani rządów państw członkowskich. Przecież PKP w swoim remontowym szale jest w stanie wstrzymać lub spowolnić ruch kolejowy w dowolnym zakątku Polski.
Czy nie można spróbować zrobić to w Małaszewiczach, a potem w znanym Rosjanom stylu udawać, że to nie my?
Przecież to jest narzędzie nacisku znacznie skuteczniejsze niż ewentualne sankcje UE. Jak uczą poprzednie doświadczenia, spełnią one niezbędne minimum przyzwoitości, nie wyrządzając odpowiedzialnym za agresję na Polskę i całą UE, żadnej większej krzywdy. Zamiast rozważać, trzeba działać. Poddaję to pod rozwagę wszystkim tym, którzy tak cieszą się i chwalą wyrazami wsparcia dla naszych działań na granicy, płynącymi z całej Europy. One nic nikogo nie kosztują. I w niczym nie pomogą.