Kraje cechujące się wysokim poparciem dla idei wolnego rynku rozwijają się szybciej niż te, w których ludzie preferują gospodarkę sterowaną – wynika z analizy przeprowadzonej przez Bankier.pl. To wniosek niezbyt odkrywczy, ale przynajmniej prawdziwy.


Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że „większość ludzi jest lepiej sytuowana w gospodarce wolnorynkowej, nawet jeśli niektórzy są bogaci, a niektórzy biedni”? Takie pytanie zadał mieszkańcom 44 krajów instytut badawczy Pew Research. Wyniki okazały się dość zaskakujące.
Mieszkańcy bogatego Zachodu, który swój obecny dobrobyt zawdzięcza nieistniejącemu już wolnorynkowemu kapitalizmowi, są mniejszymi entuzjastami wolnego rynku od ludzi zamieszkujących biedniejsze regiony świata. W krajach rozwiniętych mediana osób zgadzających się z powyższym stwierdzeniem wyniosła 63%, wobec 71% w grupie biednych krajów rozwijających się.

Azja bastionem wolnorynkowców
Największymi zwolennikami wolnego rynku wcale nie okazali się Amerykanie, z których aż jedna czwarta preferowałaby inny system, czyli jakąś odmianę szeroko pojętego socjalizmu. Ironią jest fakt, że największymi zwolennikami wolności gospodarczej okazali się mieszkańcy... Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Obywatele tego formalnie komunistycznego kraju w 95% zgodzili się z twierdzeniem, że lepiej jest być wolnym niż równym. Drugim najbardziej wolnorynkowym narodem świata (z 44 badanych) okazali się mieszkańcy ubogiego Bangladeszu (80%), a podium uzupełnili Koreańczycy z Południa (tych z Północy z oczywistych względów nie zapytano o zdanie).

Na wysokim, czwartym miejscu uplasowali się obywatele Chińskiej Republiki Ludowej, z których 76% popiera wolny rynek. To więcej niż w Niemczech (73%), Stanach Zjednoczonych (70%), Izraelu (68%), czy Wielkiej Brytanii (65%), a więc w krajach powszechnie (lecz nierzadko błędnie) uważanych za kapitalistyczne. Zwolennicy wolnego rynku znaczącą przewagę (73%-75%) uzyskali za to w Ghanie, Kenii, Nigerii oraz w Turcji, Malezji i Filipinach.
Wolny rynek = wyższy wzrost
Postanowiliśmy sprawdzić, czy poparcie dla wolnego rynku jest skorelowane z wynikami poszczególnych gospodarek. W tym celu zestawiliśmy procentowe poparcie dla wolnego rynku (oraz różnicę pomiędzy odpowiedziami twierdzącymi a przeczącymi) ze średnią dynamiką produktu krajowego brutto w latach 2009-13. Korelacja pomiędzy tymi zmiennymi okazała się statystycznie istotna i wyniosła w pierwszym wariancie 0,53 a w drugim 0,56. Z analizy wykluczyliśmy Palestynę (brak danych za rok 2013) oraz Argentynę, gdzie rząd fałszuje statystyki, zaniżając inflację.
Poparcie dla wolnego rynku (oś pozioma) a średnie tempo wzrostu PKB (oś pionowa)
Źródło: Bankier.pl na podstawie danych Pew Research i Banku Światowego.
Jeśli kogoś nie przekonuje korelacja, to może przemówią inne liczby. W grupie 6 krajów, gdzie poparcie dla wolnego rynku było niższe od 50%, średnie tempo wzrostu PKB wyniosło zaledwie 0,5% (mediana: 1,1%). W krajach o stosunkowo niskiej estymie dla wolności (50-60%) średnia dynamika PKB wyniosła 2,7% (mediana: 2,8%), a w krajach o najbardziej prorynkowych populacjach (powyżej 70%) wzrost gospodarczy wyniósł średnio 5,1% (mediana: 5,3%) rocznie.
Różnice są więc dramatyczne. Przy średnim tempie wzrostu rzędu 5% kraj potrzebuje 15 lat, aby podwoić swój dochód narodowy. Przy dynamice rzędu 1% na podwojenie dochodu trzeba czekać 70 lat, czyli niemal trzy pokolenia. Wniosek stąd prosty: jeśli ktoś chce się wzbogacić, powinien zamieszkać w kraju o wysokim poparciu dla idei wolnego rynku. A jeśli chcesz utrzymać równość kosztem wolności, to powinieneś zaakceptować także sekularną stagnację swoich realnych dochodów. Równość i bieda – te produkty zawsze sprzedawane są w pakiecie.
Piewcy równości i źródła kryzysu
Wśród 44 badanych populacji tylko w 5 przypadkach przeważyły odpowiedzi negatywne, tj. więcej respondentów nie zgadzało się na wolność kosztem równości. Byli to na ogół mieszkańcy krajów pogrążonych w wieloletnim kryzysie gospodarczym: Grecji (50% przeciw wolnemu rynkowi), Japonii (51%), Hiszpanii (51%), Jordanii (51%) i Argentyny (48% przeciw, 33% za).
W Grecji gospodarka kurczyła się przez 7 ostatnich lat po tym, jak kraj faktycznie zbankrutował nie mogąc utrzymać „zdobyczy socjalnych”, przy których PRL jawił się jako ostoja „dzikiego kapitalizmu”. Z podobnych powodów 13 lat temu splajtowała Argentyna. Hiszpania wykoleiła się na bańce w nieruchomościach napompowanej tanim kredytem po akcesji do strefy euro. Japonia od 25 lat pogrążona jest w deflacyjno-sklerotycznej stagnacji będącej kacem po pęknięciu gigantycznej bańki na rynku nieruchomości.
We wszystkich tych przypadkach winą za kryzys nie należy obarczać wolnego rynku, lecz ingerencję państwa w gospodarkę, a przede wszystkim katastrofalne w skutkach błędy w polityce monetarnej. Otwarte pozostaje pytanie, czy mieszkańcy tych krajów są nastawieni antyrynkowo z powodu kryzysu, za który dość powszechnie obwiniają kapitalizm i spekulantów, czy też kryzys dopadł ich właśnie z powodu antyrynkowego nastawienia i preferencji dla etatystycznych polityków. Ostatecznie każdy naród ma taką władzę, na jaką sobie zasłużył, bo nawet dyktatorzy muszą brać pod uwagę głos społeczeństwa.



























































