Wkrótce minie rok od pamiętnego 15 stycznia, kiedy szwajcarski bank centralny zaskoczył rynek decyzją o porzuceniu sztywnego powiązania kursu ze wspólną walutą. Kredytobiorcy umowami przywiązani do franka na długo zapamiętają ten dzień pełen niepokoju i niedowierzania. Styczniowe wydarzenia pozostawiły ślad nie tylko w polityce, ale również w portfelach klientów.


Gwałtowna zmiana polityki SNB niewątpliwie była jednym z najważniejszych wydarzeń finansowych 2015 r. Dla kilkuset tysięcy kredytobiorców spłacających zobowiązania walutowe było to bolesne przypomnienie, że ich los uzależniony jest w dużej mierze od tego, co dzieje się w odległym, górzystym kraju. Podobnie jak w 2011 r., gdy w ciągu kilku miesięcy kurs franka wzrósł o kilkadziesiąt groszy, sytuacja frankowców znowu znalazła się w centrum medialnego zainteresowania. Tym razem jednak o problemie setek tysięcy polskich kredytobiorców było głośniej niż kiedykolwiek, a klienci banków zaczęli się organizować.
Przez kolejne 12 miesięcy pojawiło się co najmniej kilka propozycji dotyczących kredytów denominowanych lub indeksowanych do walut obcych. Żadna z nich nie została zrealizowana, poza utworzeniem funduszu wsparcia dla kredytobiorców mających problemy ze spłatą oraz pakietem doraźnych działań banków, gdzie zresztą zabrakło spójnego stanowiska. Można było odnieść wrażenie, że wraz z upływem czasu kwestię sytuacji frankowców traktowano jako coraz mniej pilną – dotyczyło to zarówno działań poprzedniego rządu, jak i nowej ekipy przedłużającej prace nad planowaną ustawą.
Stabilne raty frankowca
Szybko zacierająca się pamięć o styczniowym szoku to w pewnej mierze wynik pozornej stabilizacji sytuacji kredytobiorców. Przez rok notowania franka wahały się w dość wąskim przedziale nieco poniżej 4 zł, jednocześnie wyraźny spadek wskaźnika LIBOR spowodował, że raty zobowiązań (w złotych) nie wzrosły gwałtownie. Już w lutym, wkrótce po frankowym szoku, niektóre banki informowały w mediach, że raty ich klientów nie będą wyższe niż przed decyzją SNB. Utrzymanie kosztów obsługi długu na „przedstyczniowym” poziomie było także jednym z głównych założeń tzw. sześciopaku zaproponowanego przez ZBP.
Rata kredytu denominowanego we frankach szwajcarskich zaciągniętego w lutym 2008 r., na 300 tys. zł (100% LTV) z 30-letnim okresem spłaty i 1-procentową marżą wahała się po „czarnym czwartku” w przedziale od 1570 do 1620 zł (zakładamy 4-procentowy spread, spłatę w złotych). W 2014 r. kredytobiorca musiał co miesiąc odprowadzić do banku kwotę od 1520 do 1590 zł, a więc koszt obsługi długu był zbliżony.
Jeśli spojrzeć na wysokość obciążeń przykładowego frankowicza w dłuższej perspektywie i porównać je z ratami płaconymi przez osobę, która zaciągnęłaby zobowiązanie w tym samym czasie w złotych (z taką samą marżą), to obraz rysuje się już mniej optymistycznie. Od połowy 2013 r. kredytobiorca złotowy cieszył się niższymi ratami, a różnica ta zwiększyła się w 2015 r.
Dzięki spadkowi wskaźnika LIBOR od stycznia 2015 r. wyraźnie zmieniła się struktura raty spłacanej przez frankowicza. W połowie 2014 r. odsetki stanowiły ok. 20 proc. raty spłacanej przez naszego przykładowego kredytobiorcę, rok później, gdy LIBOR 3M CHF wynosił ok. -0,8 proc., wskaźnik ten spadł do poziomu niecałych 5 proc. W przypadku kredytobiorcy złotowego proporcje są znacznie mniej korzystne – na spłatę kapitału przeznaczane było ok. 55 proc. raty, a resztę stanowiły odsetki. Kredytobiorca walutowy znacznie szybciej pozbywa się długu wyrażonego we frankach. Na koniec 2015 r. pozbył się już 22 proc. zadłużenia, podczas gdy kredytobiorca złotowy tylko 15 proc. Dla zarabiających w złotych to jednak niewielkie pocieszenie.
Sedno problemu – dług w złotych
Względnie stabilne obciążenia kredytobiorców walutowych mogą stwarzać mylne wrażenie, że sytuacja przywiązanych do franka po zeszłorocznym szoku nie uległa pogorszeniu. Najważniejszym problemem tej grupy klientów nie są jednak raty, lecz stosunek wysokości zadłużenia do wartości nieruchomości.
Szczyt popularności kredytów denominowanych we frankach przypadł na 2008 r., gdy helwecka waluta była rekordowo tania. Późniejsze wzmocnienie się franka spowodowało, że wysokość zadłużenia wyrażona w złotych poszybowała w górę. „Czarny czwartek” tylko pogorszył sytuację kredytobiorców pod tym względem.
W przypadku naszego przykładowego kredytobiorcy bieżące zadłużenie wyrażone w złotych zbliżone jest dziś do 415-420 tys. zł. Wskaźnik LTV, przy założeniu, że nieruchomość warta jest 300 tys. zł, wynosiłby zatem ok. 140 proc. W 2014 r. ten współczynnik wahał się w przedziale 127-131 proc. W tym samym czasie w porównywalnym kredycie złotowym LTV zdołał obniżyć się do 85 proc., kredytobiorcy do spłaty pozostało 255 tys. zł.
Przedstawiony w naszym przykładzie kredytobiorca zapłacił bankowi w 2015 r. ponad 21 tys. zł rat. W tym czasie jego dług wyrażony w złotych nie tylko nie zmalał, ale wzrósł – o 28 tys. zł. Problem „przywiązania do franka” jest zatem w tym przypadku jeszcze poważniejszy niż przed rokiem. Kredytobiorca, który chciałby np. sprzedać nieruchomość i przenieść się z rodziną do nowego lokum, znajduje się w patowej sytuacji.
Grupa kredytobiorców walutowych jest niejednorodna, wielu z nich znajduje się w mniej niekorzystnej sytuacji niż zaciągający zobowiązania w szczycie hipotecznego boomu. Jednak dla sporej części spłacających kredyty to właśnie brak możliwości realizacji życiowych planów jest bardziej dotkliwy niż wysokość rat.


























































