Przed 20 laty nie były traktowane jak podmioty gospodarcze. Pełniły rolę przedsiębiorstw użyteczności publicznej i wykonywały zadania powierzone przez państwo. Rachunek ekonomiczny nie odgrywał w nich roli, tym bardziej że miały pozycję monopolistyczną. Obywatele PRL-u trzymali pieniądze na książeczkach PKO, jeździli pociągami PKP, ubezpieczali się w PZU, kupowali gazety w Ruchu, a kartkową benzynę w CPN, korzystali z Poczty, gdzie mogli także – po latach czekania – załatwić telefon.
Monopol ułatwiał państwu sprawowanie kontroli nie tylko nad tymi przedsiębiorstwami, ale i nad obywatelami – odbiorcami usług lub reglamentowanych dóbr. W okresie transformacji monopoliści zmienili się znowu w firmy, a w dodatku musieli szybko opanować reguły gry rynkowej. Wciąż jednak mieli pozycję dominującą, a niektórzy z nich nadzwyczaj długo pozostawali pod parasolem państwowych regulacji, bardzo ostrożnie otwierających rynek dla konkurencji. Państwo, chcąc nie chcąc, godziło się na ich istnienie, nawet jeśli te postsocjalistyczne przedsiębiorstwa przynosiły straty.
Dopiero wejście Polski do Unii Europejskiej wymusiło pełniejsze otwarcie rynków i obecnie dawni monopoliści muszą się wreszcie nauczyć, jak konkurować. Niektórzy zresztą już się nauczyli. Zmiany, jakie dokonały się w okresie transformacji, nie przebiegały jednak równomiernie. Tam gdzie państwo prędzej wycofywało się z regulacji, byłe monopole zmuszone zostały do szybszego podjęcia walki z wchodzącymi na rynek nowymi firmami.
Ruch, czyli bezruch
Zmiany najszybciej dotknęły rynek prasowy. Przedsiębiorstwo RSW Prasa-Książka-Ruch, które powstało w 1971 r. z połączenia kolportażowego Ruchu z Robotniczą Spółdzielnią Wydawniczą „Prasa”, posiadało większość gazet i swymi dochodami finansowało rządzącą partię. Nic więc dziwnego, że po rozwiązaniu PZPR na początku 1990 r., RSW zlikwidowano. Z części firmy wydzielono Przedsiębiorstwo Kolportażowo-Handlowe RUCH, które 15 kwietnia 1992 r. przekształcono w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa Ruch SA. Według pierwszej ustawy prywatyzacyjnej z lipca 1990 r., jednoosobowe spółki Skarbu Państwa przeznaczone były do szybkiej prywatyzacji. Tyle że Ruch jest spółką bardzo ważną dla polityków – a przynajmniej tak się im wydaje. Wprawdzie nie jest już właścicielem gazet, ale wciąż ma największy udział w rynku kolportażu. Politycy wyobrażają sobie, że kontrolując Ruch, mają wpływ na kolportaż prasy, a pośrednio na jej treść. Od kilkunastu lat wraz ze zmianą ekipy rządowej zmienia się rada nadzorcza i zarząd spółki. Ruch kilkakrotnie był już bliski prywatyzacji. W 1996 r. kierowane przez Wiesława Kaczmarka Ministerstwo Prywatyzacji (poprzednik Ministerstwa Skarbu Państwa) ogłosiło przetarg na sprzedaż pakietu akcji, z możliwością objęcia po pewnym czasie większości udziałów. Zgłosiło się kilka grup związanych z dużymi mediami oraz bankami, polskich i zagranicznych, w tym konsorcjum Hachette – Wydawcy Prasy. Ale Mirosław Pietrewicz, następca Wiesława Kaczmarka, przetarg unieważnił. Hachette zaskarżyło decyzję do sądu i w ten sposób powstał pat, z którego kolejne rządy nie znalazły wyjścia.
Marazm nie wyszedł spółce na dobre. Pojawiła się konkurencja, przede wszystkim w postaci Grupy Kolporter (w jej skład wchodzi kilkanaście spółek), która niemal dogoniła Ruch. Ubiegły rok Ruch zakończył z przychodami ze sprzedaży sięgającymi 3 mld 822 mln zł oraz stratą netto 46 mln złotych. W tym samym czasie jego konkurenci szybko zwiększali sprzedaż. Przychody Kolportera wzrosły prawie o 10 proc., a spółka zanotowała kilkadziesiąt milionów złotych zysku.
W porównaniu z punktem wyjścia w 1990 r., zmiany w Ruchu są znaczne – o ponad połowę zmniejszyła się liczba kiosków, które stały się za to nowocześniejsze i oferują więcej towarów. Ale to wszystko za mało. Niestabilność spowodowana upolitycznieniem spółki powoduje, że firma traci rynek i spada jej wartość. Na wiosnę nowi szefowie Ruchu zapowiedzieli, że w ciągu kilku tygodni przygotują strategię rozwoju i rozpoczną restrukturyzację przed wprowadzeniem spółki na giełdę. Wątpliwe jednak, aby rząd chciał całkowicie pozbyć się kontroli nad przedsiębiorstwem, więc marazm będzie trwał. Mimo to dziś już łatwo wyobrazić sobie Polskę bez monopolistycznego Ruchu.
Tunel bez światełka
Nieustannie restrukturyzują się Polskie Koleje Państwowe – moloch sprawujący pieczę nad 23,4 tys. km torów, po których pociągi przewożą rocznie ponad 160 mln ton towarów i blisko 300 mln pasażerów. Rozpoczęta w 2001 r. reforma kolei doprowadziła do wyodrębnienia przewozów towarowych, pasażerskich dalekobieżnych i regionalnych. Powstało kilkadziesiąt spółek, wchodzących w skład Grupy PKP. Najważniejszym celem było wyodrębnienie infrastruktury kolejowej od spółek-operatorów. Tory, rampy, bocznice, rozjazdy, dojazdy do portów – wszystko to miało być własnością spółki Polskie Linie Kolejowe, a spółki operatorskie – wydzielone z PKP lub zupełnie nowe, także prywatne – miały płacić za korzystanie z majątku PLK. Realia okazały się bardziej skomplikowane. PKP Cargo – główny przewoźnik towarów – kontroluje ważne punkty infrastruktury kolejowej i w gruncie rzeczy wciąż ma pozycję monopolistyczną. Według programów rządowych, Cargo miało zostać sprywatyzowane, ale kolejne ekipy odkładają sprawę na później.
Nie udaje się rozwiązać być może najtrudniejszego problemu – przewozów regionalnych. Regionalne koleje wykonują usługi po cenach niepokrywających kosztów, a samorządy, które powinny je dotować, nie mają wystarczających środków. PKP zatrudnia 150 tys. pracowników (największy pracodawca w Polsce) – o jedną trzecią więcej niż wymagają potrzeby. Związkowcy nieustannie grożą strajkami i nie chcą słyszeć o dalszej restrukturyzacji, prywatyzacji oraz redukcji zatrudnienia. Rząd daje dotacje, choć za małe, by spółka mogła się zbilansować. Zarząd Grupy PKP cieszy się, że ubiegłoroczna strata firmy była znacznie mniejsza niż w latach ubiegłych, ale wynikało to częściowo ze sprzedaży udziałów w Koksowni Przyjaźń – za ponad 500 mln złotych. PKP wciąż jest w tunelu, w którym nie widać światełka.
Kasa na giełdzie
PKO BP SA to dawna Pocztowa Kasa Oszczędności, założona w lutym 1919 roku. W 1949 r., już jako Powszechna Kasa Oszczędności, stała się miejscem, do którego Polacy zanosili swoje oszczędności, oprocentowane często poniżej stopy inflacji. Poprzez PKO rządy PRL-u starały się ściągać z rynku nadwyżkę pustych pieniędzy. Kasa przyjmowała przedpłaty na samochody i mieszkania spółdzielcze. W efekcie powstał gigantyczny dług, który po 1989 r. wzięło na siebie państwo. Bez jego wsparcia PKO BP nie przeżyłoby transformacji. I tak miało trudności z dostosowaniem się do konkurencji z bankami komercyjnymi – dziewiątką wyłonioną z NBP i kilkudziesięcioma prywatnymi, powstałymi na początku lat 90. Mimo wszystko PKO wciąż korzystało ze swej pozycji – dawnego monopolisty. Po pierwsze, do dzisiaj ma największą w kraju bazę klientów i największą sieć oddziałów. W dużej mierze to dziedzictwo minionego okresu. Po drugie, przez ostatnie 17 lat zyskiwało – bardziej niż inne banki – na wsparciu państwa i NBP. W grudniu 1993 r. bank został przez Skarb Państwa dokapitalizowany obligacjami restrukturyzacyjnymi na kwotę 5,7 bln złotych. Sytuacja PKO BP mimo to pogarszała się i w 1999 r. bank po raz kolejny był ratowany ze środków publicznych. NBP wykupił od niego nisko oprocentowane (na poziomie inflacji) obligacje o wartości 3,2 mld zł, na które została zamieniona część rezerwy obowiązkowej i zwolnił z odprowadzania rezerwy obowiązkowej do kwoty 800 mln złotych. PKO BP dostał też 600 mln zł preferencyjnej pożyczki z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Przez wiele lat nawet prawna forma banku była niezwykła – przedsiębiorstwo państwowe. Spółką stał się dopiero w 2000 r., a cztery lata później udanie zadebiutował na giełdzie. W gruncie rzeczy dopiero upublicznienie spółki było początkiem przekształcania dawnej „kasy” w nowoczesny bank, konkurujący na coraz bardziej zapchanym rynku usług finansowych.
W 2006 r. kończy się restrukturyzacja spółki, powoli zaczyna działać zintegrowany system informatyczny, bank oferuje też klientom nowoczesne produkty. Nie ma dużo czasu, bowiem za kilka miesięcy rozpocznie się scalanie dwu konkurentów: Pekao i BPH. Słabością PKO BP jest zależność od polityków. Mimo wprowadzenia na giełdę, spółka jest kontrolowana przez Skarb Państwa, który może ją zmusić do realizacji strategii korzystnej dla rządzącej partii, ale nie dla banku.
Po benzynę do CPN
Jeszcze w 1997 r. na czele list największych polskich przedsiębiorstw stała Centrala Produktów Naftowych – słynny CPN – która kiedyś miała monopol na detaliczną sprzedaż paliw płynnych. Ale na początku lat 90. monopol się skończył. Swoje stacje zakładały rafinerie, zagraniczne koncerny oraz prywatni właściciele. Znaczenie CPN z roku na rok malało. Tuż przed prywatyzacją miał on zaledwie czwartą część rynku. Prywatyzacja wielkich (jak na polskie warunki) spółek paliwowych budziła równie wielkie emocje.
CPN walczył o utrzymanie marki, twierdząc – nie bez racji – że dla przeciętnego Polaka jest ona jedną z najbardziej rozpoznawalnych. Ale dawnego brandu już nie ma. Po fuzji z Petrochemią Płock stacje CPN zniknęły i zastąpione zostały przez Orlen. Mniej więcej połowa ich dawnych pracowników albo odeszła, albo przeszła do spółek Orlenu, które nie zajmują się dystrybucją paliw. Stacje Orlenu, korzystając z zaplecza własnej rafinerii i ogromnej siły rynkowej (29 proc. rynku), mimo konkurencji zagranicznych koncernów i polskich drobnych właścicieli stacji, dyktują ceny. Na tym w dużej mierze opiera się finansowy sukces PKN Orlen.
Wbrew polityce
W 2005 r. Grupa PZU zanotowała rekordowy w swojej historii zysk: 3,2 mld złotych. Zajmuje się ubezpieczeniami majątkowymi, ubezpieczeniami na życie, ma fundusz emerytalny i inwestycyjny, kontroluje kilkadziesiąt spółek. Funkcjonuje, rozwija się, unowocześnia i przynosi zyski, mimo konfliktu właścicielskiego trwającego od siedmiu lat oraz niezakończonej prywatyzacji.
W ostatnich latach zaszły w Polsce ogromne zmiany w sektorze usług finansowych. Konieczne były nakłady na systemy informatyczne. Rynek otworzył się na konkurencję zagraniczną. Jeśli w takich warunkach PZU zarabia (a jeszcze siedem lat temu firma była w zasadzie bankrutem), to znaczy, że warto było spółkę choć częściowo sprywatyzować. Jej przyszłość jest niejasna, gdyż rząd nie chce zezwolić mniejszościowemu inwestorowi na przejęcie kontroli nad PZU. Rodzą się rozmaite koncepcje (niezbyt realne, mające raczej polityczne niż biznesowe uzasadnienie) połączenia PZU z PKO BP lub innym bankiem i stworzenia w ten sposób Polskiej Grupy Finansowej. Cóż, dziś polityka w gospodarce dominuje.
Pozycja monopolisty
W PRL nikt nie traktował poczty jako przedsiębiorstwa – nawet socjalistycznego. Była państwową instytucją, wykorzystującą przyznany jej budżet; czymś w rodzaju agencji rządowej. Po kolejnej reformie, w roku 1987, określono ją: jednostka organizacyjna Poczta Polska, Telefon i Telegraf. Wydzieliła się jako państwowe przedsiębiorstwo użyteczności publicznej w styczniu 1992 roku. Wciąż ma pozycję monopolistyczną, którą zapewniają zmieniane co kilka lat ustawy o prawie pocztowym.
Dopiero ostatnia z nich, z 2003 r., gwarantuje stopniową liberalizację usług pocztowych, zgodną z prawem unijnym. Ale proces uwalniania rynku usług pocztowych potrwa przynajmniej do roku 2009. Zresztą i potem Poczta Polska utrzyma pozycję dominującą, gdyż wejście konkurentów do gry będzie się wiązać z wysokimi kosztami. W porównaniu z punktem wyjścia, zmiany są jednak duże. Poczta Polska w latach 1990 – 2003 przystąpiła do pięciu spółek prawa handlowego, założyła jedną spółkę, a także towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych. Firma oferuje nowocześniejsze usługi (zrezygnowała z najbardziej archaicznych, jak telegram) i dysponuje bardziej nowoczesną technologią. Nie widać tego jednak w małych placówkach, które stanowią większość. PP nie była też w stanie wykorzystać ogromnych strumieni gotówki, którą obraca, do stworzenia wielkiego banku detalicznego.
Jedno jest pewne: monopolistyczna pozycja oraz upolitycznione kierownictwo nie sprzyjają dobremu zarządzaniu. NIK, który przed rokiem kontrolował Pocztę, stwierdził, że kolejni jej dyrektorzy generalni prowadzili nierzetelny nadzór nad działalnością gospodarczą przedsiębiorstwa i podmiotów zależnych, co sprzyjało powstawaniu sytuacji korupcjogennych. Poczta unikała stosowania trybu przetargowego, dokonując wielu zamówień z wolnej ręki, co zawyżało koszty.
Lider wśród konkurentów
Obok Poczty Polskiej, z dawnej jednostki organizacyjnej PPTiT wyłoniła się w styczniu 1992 r. spółka Telekomunikacja Polska SA. Miała wtedy (tak jak Poczta) pozycję monopolistyczną. Stworzenie infrastruktury telekomunikacyjnej, o potencjale porównywalnym z TP SA, wymagałoby ogromnych nakładów, więc w gruncie rzeczy konkurować z TP SA na warunkach równorzędnych mogłaby tylko ogromna korporacja zagraniczna. Tymczasem ustawa o łączności z listopada 1990 r. gwarantowała państwowemu monopoliście wyłączność na najbardziej lukratywne usługi telekomunikacyjne – międzymiastowe oraz międzynarodowe i przez długi czas nie dopuszczała do telekomunikacji podmiotów zagranicznych.
Liberalizacja następowała stopniowo. Ostatecznie dopiero na przełomie roku 1999 i 2000 zorganizowano przetarg na koncesje na łączność międzymiastową. Rozdzielenie koncesji dawało użytkownikom możliwość wyboru operatora realizującego połączenia międzymiastowe. System ten miał wejść w życie 1 lipca 2000 r., ale zaczął funkcjonować dopiero rok później. Powodem opóźnienia była chęć zapewnienia mocnej pozycji TP SA, której kontrolny pakiet został sprzedany konsorcjum France Telecom i Kulczyk Holding po cenie znacznie wyższej od rynkowej. Prywatyzacja była początkiem głębokiej restrukturyzacji, dzięki której wzrosła efektywność firmy i zlikwidowane zostały przerosty zatrudnienia, które spadło z 72 tys. osób w roku 2000, do 27,5 tys. w marcu 2006 roku.
Ostatnie pięć lat to okres bardzo szybkich przemian zarówno na rynku telekomunikacyjnym, jak i w samej TP SA. Na rynku telekomunikacji stacjonarnej konkuruje dziś z TP SA kilkudziesięciu operatorów niezależnych, z których najwięksi to: Netia (z przejętym El-Netem), Exatel, Telekomunikacja Kolejowa, Telefonia Dialog, TeleNet i Energis Polska oraz Tele2. Konkurencja jest coraz bardziej zaciekła – prawie w każdym sektorze rynku. TP SA obsługuje niezmiennie 90 proc. połączeń lokalnych, ale w połączeniach międzystrefowych i międzynarodowych spadek udziału TP SA w rynku telekomunikacji stacjonarnej jest wyraźny – do ok. 75 procent. Rynek telefonii komórkowej jest podzielony równomiernie pomiędzy trzech operatorów. Są to Era, Plus i Orange – należący do TP SA.
Telekomunikacja stara się odzyskać część utraconych klientów. Jej przewagą jest kompleksowość usług i własna infrastruktura. Jako jedyna firma w Polsce łączy w sobie tak wiele różnorakich usług telekomunikacyjnych. Także dzięki temu TP SA wciąż ma nad rywalami dużą przewagę. Spółka jest jednym z największych polskich przedsiębiorstw. W roku 2005 osiągnęła 2,3 mld zł zysku netto i wydała na inwestycje 3,2 mld zł – więcej niż jakakolwiek inna firma. To pozwala szybko wprowadzać zmiany techniczne. Konkurentom będzie bardzo trudno zmienić tę sytuację.
Witold Gadomski

























































