

Problemy finansowe Funduszu Ubezpieczeń Społecznych dla nikogo nie powinny być zaskoczeniem. Polski „system” emerytalny jest strukturalnie niewypłacalny od lat i z każdym rokiem jego kłopoty będą narastać. Wiedza o tym jest od dawna znana decydentom, ekonomistom i wszystkim, którzy choć trochę interesowali się swoją emerytalną przyszłością.
Wystarczy spojrzeć na którąkolwiek z prognoz dla FUS (s. 19) publikowaną oficjalnie przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Ze względów demograficznych (rosnąca liczba osób po 60. roku życia) do końca dekady ZUS-owi na wypłatę rent i emerytur będzie brakowało ok. 60 mld złotych rocznie i z każdym rokiem ten niedobór będzie się powiększał. To liczby są znane od dawna!
Zmieniły się założenia demograficzne przyjęte do modelu. Nowa prognoza zapewne w większym stopniu uwzględnia falę emigracji z lat 2004-14. W tym czasie z Polski na stałe wyjechało ok. 2 mln ludzi, w miażdżącej większości w wieku produkcyjnym. Osoby te już raczej nie wrócą do kraju. Emigranci oraz ich dzieci będą składać się na emerytury Niemców czy Brytyjczyków, zamiast dopłacać do ZUS-u. I chyba nikt im się specjalnie nie dziwi.
„Grozi nam emerytalna katastrofa” – przestrzega wicepremier Mateusz Morawiecki, cytując tytuł książki Roberta Gwiazdowskiego. O sytuacji finansowej ZUS-u (precyzyjnie: FUS) Polacy mają od lat wyrobione zdanie. Dobrze, że powoli zaczyna ono docierać także do polityków. W mojej ocenie im szybciej upadnie obecny system, tym lepiej dla nas wszystkich i dla przyszłości Polski. „To, co i tak ma spaść, należy popchnąć” – powiedzenie Fryderyka Nietzschego jak ulał pasuje do sytuacji ZUS-u.