Połyskująca delikatnie połówka gołębiego jajka to jeden z najwspanialszych klejnotów rosyjskiego skarbca. Jednak nie przyniósł szczęścia nawet szlachcicowi, od nazwiska którego nosi nazwę.
Czyż nie jest tak zawsze? Kiedy mamy do czynienia z diamentem takim jak ten, można się niemal założyć, że na początku kryje się jakaś mało ciekawa i niezbyt chlubna historia. Diament Orłow bezwzględnie należy do najpiękniejszych okazów, jakie można spotkać na tym pełnym błędów świecie. Ma szlif rozetowy, waży 189,62 karata, kształtem przypomina idealnie przekrojone w połowie kurze (lub, jak mówią niektórzy, gołębie) jajko. Pieczołowicie przechowywany w skarbcu diamentowym w Moskwie, zdobił berło rosyjskich carów i był czymś więcej, aniżeli tylko prestiżową błystkotką – był symbolem. Symbolem do tego stopnia, że popularny pisarz Boris Akunin uczynił Orłowa bohaterem jednej ze swoich książek o detektywie Fandorinie, jednoznacznie dając do zrozumienia, że w imię bezpieczeństwa diamentu rodzina carska byłaby w stanie poświęcić nawet życie dziecka. Oczywiście „Koronacja” jest opowieścią fikcyjną i jedynie luźno opartą na historycznych faktach; jednak wystarczająco długo śledzimy już na łamach ESSENCE losy najwspanialszych diamentów, by zdawać sobie sprawę, jak gorące namiętności potrafiły budzić. Opowieść Akunina zatem wcale nie wydaje się taka nieprawdopodobna.
Z okiem za pazuchą
A jaka to ta mało chlubna historia, wspomniana na samym początku? Jej bohaterem jest francuski grenadier, pijaczyna i dezerter, który porzucił swoją dotychczasową wiarę dla hinduizmu – jak twierdzą niektórzy, wyłącznie po to, by uzyskać dostęp do świątyni Srirangam i stojącego tam posągu. Ozdobą posągu było imponujące, lśniące delikatnym blaskiem oko, któremu żołnierz po prostu nie był w stanie się oprzeć. Odprawiwszy modły, zakradł się do posągu i wyciął diament (tylko jeden, na drugie oko zabrakło mu odwagi), a następnie cichcem zemknął przed gniewem sprawiedliwości, szukając schronienia pod skrzydłami brytyjskiej armii w Madrasie. Wszystko to miało miejsce mniej więcej w 1750 roku. Żołnierz znalazł kupca dosyć szybko w osobie angielskiego marynarza, ale ponieważ jego dalsze losy są nieznane, nie wiadomo, czy dosięgła go gniewna klątwa bóstwa, czy też nie. Że rosyjskich carów w końcu klątwa dopadła, zaprzeczyć chyba nie sposób... oczywiście, jeżeli ma się ochotę do czysto historyczno-politycznych mechanizmów dodać odrobinę romantyzmu.

Kasia co Orłowa (nie) chciała
Ostatecznie diament wypłynął w Amsterdamie i trafił w ręce Grigorija Orłowa, rosyjskiego hrabiego, gotowego zapłacić za klejnot każdą cenę w złocie, guldenach i koniach arabskich. Miał bowiem szczerą nadzieję, że caryca Katarzyna, którą wielbił cieleśnie jeszcze w czasach, gdy żył car Piotr III, dla której skutecznie zamachnął się na życie tegoż cara, zwiedziona blaskiem diamentu przywróci Orłowa do utraconych łask. Caryca Katarzyna jednak, jak wiemy skądinąd, była kobietą żelaznej woli i swoich kochanków, a był ich, jak mawiają, legion, traktowała bez czułostkowego sentymentalizmu i ściśle użytkowo. Prezent przyjęła, nakazała go wprawić w carskie berło, wręczyła Orłowowi akt własności na marmurowy pałac w St.Petersburgu, ale do własnego łoża zaprosić go nie zamierzała. Przygnębiony Orłow poślubił potem swoją kuzynkę i zmarł w 1783 roku, w zapomnieniu, męczony przez postępującą chorobę psychiczną.
Przeklęty Korsykańczyk
Istnieje legenda związana z Orłowem i cesarzem Napoleonem. Kiedy Bonaparte wraz ze swoją armią parł w kierunku Moskwy, cenny klejnot został ukryty w trumnie pewnego duchownego na Kremlu. Zwiedziawszy się o tym, Napoleon osobiście pospieszył dokonać ekshumacji. Trumna została otwarta, jednak gdy jeden z towarzyszy cesarza wyciągnął rękę, by chwycić diament, nagle objawiła się budząca zgrozę zjawa duchownego, który strasznym głosem przeklął rabusiów. Napoleon wraz z ochroną ponoć zwiewał z Kremla, aż się kurzyło. Historia oczywiście niezbyt wiarygodna, ewidentnie zrodzona w środowisku antybonapartowskim – niemniej barwna.
Potęga władzy carskiej Rosji, symbolizowana przez imponujące i zdobione Orłowem berło, miała upaść z wielkim hukiem w ciągu nieco ponad stu lat. Wszystko zakończyło się pewnej krwawej nocy w piwnicy domu niejakiego Ipatiewa w Jekaterynburgu. Aż chciałoby się rzec, że bóstwa hinduskie może i nierychliwe, ale sprawiedliwe...
Tekst Karolina Chymkowska





















































