Wprowadzając do obiegu nowe monety o najniższych nominałach Narodowy Bank Polski zachował się niczym średniowieczny władca: drastycznie obniżył zawartość kruszcu w bitym przez siebie pieniądzu.
W wiekach średnich powszechnym procederem było tzw. psucie pieniądza. Polegało na tym, że nowy król nakazywał poddanym oddać wszystkie złote i srebrne monety w celu ich wymiany na pieniądz z wizerunkiem nowego władcy. Tyle że zawartość kruszcu w nowych monetach była na ogół niższa niż w starych. Był to tak zwany seniorat (renta emisyjna), który każdy władca zwyczajowo pobierał na początku swojego panowania. Poddani traktowali to po prostu jako kolejny podatek.
Feudalizm lepszy od monetaryzmu
Od czasów średniowiecza zmieniło się tylko jedno. Zamiast udzielnego władcy, który psuł pieniądz stosunkowo rzadko (raz na kilka, kilkanaście lat) i raczej ostrożnie (żeby nie wywołać buntu poddanych), mamy bank centralny i kartel banków komercyjnych, które obniżają siłę nabywczą pieniądza bez ustanku i to w tempie nie mającym precedensu w historii: czyli zdecydowanie powyżej 3% rocznie.
Nieustannie rosnąca podaż pieniądza prowadzi do inflacji, czyli spadku siły nabywczej tegoż pieniądza. Za to samo sto złotych z roku na rok możemy kupić coraz mniej dóbr. Choć NBP uchodzi za w miarę odpowiedzialny i konserwatywny bank centralny, to polskie władze monetarne również prowadzą politykę permanentnego psucia pieniądza, wyrażoną poprzez oficjalny cel inflacyjny w postaci 2,5% (+/- 1 pkt. proc.) rocznie.
„Dbamy o wartość pieniądza”
Źródło: Narodowy Bank Polski.
Inflacyjna polityka NBP prowadzi do nieoczekiwanych i na ogół niepożądanych efektów. Czasem także dla samego banku centralnego. Już kilka lat temu koszt bicia monet o nominalne jednego grosza przewyższał ich wartość nominalną. Innymi słowy: sama miedź zawarta w mosiężnej jednogroszówce jest warta więcej niż jeden grosz. Nawet po ostatniej przecenie miedzi na światowych giełdach (-12% od początku roku) czerwony metal w jednogroszówce był warty prawie... dwa grosze. Opłacalne (lecz podobno nielegalne) stało się także przetapianie dwugroszówek.
NBP od kilku lat narzekał, że do produkcji „miedziaków” musi dokładać „miliony złotych”, nie wspominając, że na „produkcji” pieniądza zarabia miliardy złotych rocznie. Polacy potwierdzili swój wrodzony spryt i coraz częściej odkładali jedno i dwugroszówki dobrze rozumiejąc, że więcej są warte jako długoterminowy depozyt niż jako nieporęczny bilon. Zgodnie z prawem Kopernika-Greshama gorszy pieniądz wypierał lepszy, bo ten lepszy (czyli „zabezpieczony” miedzią) stawał się środkiem tezauryzacji.
W końcu polski bank centralny zdecydował się na zmianę materiału, z którego bite są monety o najmniejszych nominałach. Zamiast mosiądzu manganowego będzie to zwykła stal, jedynie powlekana tym miedzianym stopem. Masa monet nie ulegnie zmianie.
Tak będą wyglądać nowe grosze:
Źródło: Narodowy Bank Polski
Tak wyglądały stare:
Źródło: Narodowy Bank Polski
Co robić z groszami?
Zmieniając stop, z którego wykonane są najmniejsze monety, NBP rozbudza w Polakach pasję numizmatyczną. Od teraz będziemy patrzeć na awers każdego otrzymanego grosza. Stare grosze będą trafiać do skarbonki i w dłuższym okresie zapewne będą zyskiwać na wartości względem swych stalowych następców. Z kolei nowe grosze można wydawać do woli, ponieważ ich wartość wewnętrzna jest niższa od nominalnej.
» W 2009 roku pisaliśmy: Inwestycje bardzo alternatywne – czyli miedź dla zuchwałych |
W ten sposób NBP jako wyłączny emitent polskiego pieniądza przyznał się do porażki, jaką była wysoka inflacja w ostatnich 20 latach i która w tym okresie zdewastowała wartość złotego. „Dbamy o wartość pieniądza” – ironizuje NBP w folderze informującym o zastąpieniu mosiądzu stalą.