Znana prawda mówi, że nie wygrywa ten kto nie gra. Konkursy są dla jednych sposobem na życie, a dla innych źródłem zabawy i dodatkowych dochodów. Aby zwiększyć szansę na sukces czasami wystarczy trochę samozaparcia i chęci.



Joanna Pachla z konkursów uczyniła ważną część swojego życia. Na swoim koncie ma wiele wygranych o różnej wartości. Traktuje to jako zabawę, która jest szansą na podreperowanie budżetu.
Czym się Pani zajmuje oprócz udziału w konkursach?
Zobacz także
Jestem copywriterem, bywam też dziennikarzem. Od stycznia prowadzę blog Wyrwane z kontekstu –wszystko kręci się więc wokół pisania.
W jednym ze swoich blogowych wpisów pochwaliła się Pani wygranymi w konkursach.
Nie nazwałabym tego chwaleniem się, to miało raczej pokazać ludziom, jak można poprawić sobie standard życia, zrobić samemu miłą niespodziankę. Nie oszukujmy się, przy obecnych pensjach większość z nas nigdy nie spełni swoich marzeń. Nie pojedzie na Malediwy, nie kupi sukienki od Bohoboco ani miksera od KitchenAid. Ale może je sobie wygrać. Jeśli oczywiście trafi się odpowiedni konkurs.
Skąd w ogóle pomysł, aby uczynić z konkursów ważną część swojego życia?
Z przypadku. Wystarczyło wygrać jeden konkurs czy drugi, żeby później zrobić z tego rutynę. Poza tym to był świetny sposób na podreperowanie studenckiego budżetu. Co prawda nigdy w życiu niczego mi nie brakowało, ale w moim portfelu banknoty stuzłotowe nie walały się rulonami. Prosty przykład. Mając tych 20 lat i oglądając co wieczór „Seks w wielkim mieście”, za szczyt szczęścia uważałam posiadanie własnej pary szpilek od Manolo Blahnika. Problem w tym, że Manolo robi buty dla bogatych. Oczywiście, jeśli przyjmiemy, że 1000 dolarów to już bogactwo. Razem z koleżankami mogłyśmy o takich zakupach pomarzyć. Maksimum, na jakie było nas stać, były buty z sieciówki za 100 czy 200 zł. Dlatego jedynym sposobem, żeby mieć szpilki od Manolo, było wygranie ich.
Proszę powiedzieć jaką najcenniejszą (kwotowo) nagrodę Pani wygrała? Czy była to rzecz i jeśli tak to jaka? A może po prostu pieniądze?
Trudno powiedzieć. Nigdy nie grałam o pieniądze, a i ceny sprzętów nie oscylowały wokół jakichś horrendalnych kwot. Ale na liście był choćby netbook, tablet, smartfon, wspomniane szpilki czy biżuteria. Stały za nimi znane marki, więc każda z tych rzeczy była warta tysiąc czy dwa, niektóre może więcej.
W ilu konkursach do tej pory brała Pani udział i ile z nich zakończyło się sukcesem?
Dziś już tego nie zliczę, bo zaczynałam prawie 10 lat temu. Jeśli brać pod uwagę także te mniejsze akcje, gdzie do wygrania były bilety do kina czy na koncerty, kosmetyki lub książki, to myślę, że byłoby ich kilkadziesiąt. A ile wygrałam? Raczej większość. Ale to wynika z tego, że staram się w miarę obiektywnie oceniać swoje szanse. Patrzę, gdzie mogę coś fajnego wymyślić, a gdzie lepiej zwyczajnie odpuścić.
Jak Pani wyszukuje konkursy, w których można wziąć udział?
Przeważnie w internecie. Jest masa stron, zbierających takie informacje, jak choćby sledzimykonkursy.pl. Od razu widać, co, gdzie i kiedy jest do wygrania. Regularnie konkursy organizuje też Rossmann, często marki reklamują się w prasie bądź na Facebooku. Nie trzeba specjalnie wyszukiwać, niekiedy konkursy same wpadają w ręce. Ale dziś nie poświęcam im już tyle czasu, co dawniej.
Czy udział w takich konkursach nie jest czasochłonny? Często wymaga przecież wykonania pewnej pracy?
Jeśli ma się pomysł, to realizacja zajmuje chwilę. Zależy jeszcze, co jest do zrobienia. Czasem jest to wymyślenie hasła reklamowego, innym razem napisanie bajki czy scenariusza. Jeszcze innym – zrobienie zdjęcia, nagranie filmu. Ja zawsze interesowałam się tylko konkursami związanymi z pisaniem, bo w nich czułam się najlepiej. Pewnie, że czasem trzeba się chwilę pomęczyć, ale wizja wygranej łagodzi jednak ten ból. Poza tym niech na napisanie jednej odpowiedzi zejdzie nam nawet cały dzień. Jeżeli dzięki temu wygramy laptopa, to dniówka i tak wychodzi z tego ładna.
A jaki konkurs, w którym Pani coś wygrała był najdziwniejszy, niecodzienny?
Nic takiego nie przychodzi mi na poczekaniu do głowy. Nie biorę też udziału w konkursach, które wymagają ode mnie wyjścia poza własną strefę komfortu. Może sporo mnie przez to omija, ale konkursy dziwne, szalone i niecodzienne zostawiam tym odważniejszym. Natomiast ostatnio wygrałam najszybszy konkurs w swoim życiu. Do zgarnięcia były bilety na pokaz cyrku „Cirque du Soleil”. To była krótka piłka: jedna z marek ok. godz. 13 ogłosiła konkurs na swoim profilu na Facebooku. Zgłoszenia trzeba było wysyłać do godz. 16, a o 17 były już wyniki. A następnego dnia pokaz w Warszawie, na który trzeba było jeszcze dojechać. Mieszkam we Wrocławiu, czyli jakieś 350 km od stolicy. Jeszcze tego samego wieczoru trzeba było więc wszystko rzucić, spakować się i zarezerwować bilety na drogę. A rano wsiąść w Polskiego Busa i tłuc się 6h w jedną i 6h w drugą stronę. Ale było warto.
I za to właśnie lubię konkursy: z własnej kieszeni nie wydałabym od 150 do 350 zł (bo po tyle zdaje się były wówczas bilety), żeby pójść do cyrku. Tymczasem tamten wieczór okazał się jednym z najwspanialszych w moim życiu.
Jak Pani traktuje ten konkursy? Jako rozrywkę, sposób na dodatkowe źródło dochodu?
Trochę jak rozrywkę, a trochę jak szansę. Nadal nie śpię na górze złota, więc czasem co fajniejsze rzeczy muszę życiu wyrywać. Ale ostatnio coraz częściej po prostu sobie na nie zapracowuję. Poza tym zepsuł się konkursowy rynek. Konkurencja jest znacznie większa niż kilka lat temu. Do tego marki idą na łatwiznę, wyłudzają polubienia, domagają się zapraszania znajomych do głosowania. Gdyby ludzie szli w to jeszcze uczciwe, to może byłoby się nad czym zastanawiać. Ale nie jest przecież tajemnicą, że takie konkursy można wygrać bez kiwnięcia palcem. Dlatego od nich trzymam się z daleka. Ma być uczciwie albo wcale.
Czy ze zdobytych nagród trzeba się rozliczyć przed fiskusem? A może podatek odprowadza fundator nagrody?
Jeszcze nie zdarzyło mi się dopłacać do konkursu, zawsze to organizator opłacał podatek. Może po prostu miałam szczęście, chociaż wydaje mi się, że to powinna być podstawa każdej takiej akcji – co to za wygrana, jeśli jednocześnie mówimy ludziom: to teraz się z tego rozlicz przed państwem? Jeśli kogoś stać na fundowanie nagrody, pewnie stać go też na zapłacenie za laureata podatku.
Jakieś rady dla osób, które chciałyby, ale się boją?
Bać to się można spaceru ciemnym zaułkiem. Konkursy są dla frajdy i tego należy się trzymać. Wyciskać z nich jak najwięcej i nie oglądać się na konkurencję. Ryzyko jest żadne, a szansa ogromna. A i konkursów jest tyle, że ja się chętnie ze wszystkimi podzielę.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Grzegorz Marynowicz, Bankier.pl


























































